"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Działami w dzieła, kanonierką w kanon (lektur)

Odwiedzanie dobrych blogów pożyteczne jest na sposobów wiele. Pod internecko-zbiorczym wpisem Silaqui wywiązała się (na razie) krótka acz ciekawa dyskusja o fantastyce, klasyce i lekturach. Polecam zajrzeć. W komentarzu tam zamieszczonym napisałem, że problem lektur i kanonu od długiego czasu mnie męczy. I jest to prawda – regularnie wraca do mnie ta sprawa. Podzielę się swymi 13 groszami, gdyż spisanie myśli często pozwala skonkretyzować pewne rozważania, a Wasze komentarze mogą pchnąć mnie na inne tory.

book-436512_640

Dlaczego w ogóle zajmuje to me zasoby mózgowe? Głównie dlatego, że z czytelnictwem w Polsce nie jest dobrze. Można pocieszać się widokiem osób czytających w środkach komunikacji, można z nadzieją patrzeć na pewne inicjatywy i radować się atmosferą na imprezach około-książkowych. Ale według mnie to ułuda. Ogółem czytelniczo narodem jesteśmy marnym – świadczą o tym badania, odsetki i porównania. Nie będę ich tu przytaczał, bo nie chcę się dołować. Pośrednim motywatorem było zamieszanie z profilem „Recenzje z Lubimy Czytać”. Na temat wypowiedział się niemal każdy (i ich psy), więc dodam tylko jedno zdanie w powiązaniu z tym wpisem. Dla mnie ten profil pokazuje, że w podejściu do lektury i czytania w ogóle powinno się w szkołach sporo zmienić. A co? A podzielę się pokrótce paroma pomysłami.

book-436508_640

Dodam tylko mały disclaimer – w tym tekście pod słowo „kanon” używane jest zastępczo z „listą lektur”. Nie chodzi mi o arbitralne tworzenie listy dzieła wartych do poznania, a raczej wkomponowanie ich w lekcje szkolne.

Opcja konserwatywna

W tym podejściu zakładamy, że obecny kanon jest mniej więcej poprawny, przydatny i adekwatny. W końcu nie jest to lista wzięta z d… znikąd. Można wprowadzić jakieś drobne zmiany, ale całokształt jest OK. Problem leży zaś nie tyle w kanonie co w samym systemie edukacji, a mianowicie w przeszacowaniu liceów. Swego czasu liceum było szkołą głównie humanistyczną, a nie po prostu tą lepszą opcją. Dziś większość osób uważa trafienie nie do liceum za wyrok. Można rozważyć zmianę listy lektur dla techników albo też szkół podstawowych/gimnazjów. Bez szaleństw jednak. Drugim elementem jest kwestia poprawa statusu nauczyciela. Bez dobrego nauczyciela nie ma dobrej lekcji, bez odpowiedniego statusu i wynagrodzenia, nie będzie wielu dobrych nauczycieli. Ten aspekt jest jednak w wspólny dla wszystkich opcji. Ta opcja jest mi chyba najdalsza, ale gdzieś tam po głowie mi się i tak kręci.

Opcja progresywna

To podejście charakteryzuje się realizmem i pragmatyzmem, a w dodatku przedefiniowuje cel czytania szkolnego. Aktualnie celem zapoznawania się z lekturami szkolnymi jest poznawanie dorobku literackiego Polski i reszty świata, zaznajamianie się z różnymi formami literackimi, itd., itp. Czy nie lepiej by jednak było, by postawić na promowanie czytania jako takiego? Biorąc pod uwagę mało entuzjastyczne podejście do czytania, czy nie warto byłoby zamienić sążniste tomiszcza i zaawansowane teksty na te bardziej przystępne, ale i tak sobą coś reprezentujące? Za przykład wezmę tu bezczelnie swe siostry. Przykładne to były uczennice, lektury wszystkie czytające, ale poza tym nic innego nie ruszały. Czytały wyłącznie z poczucia obowiązku. Nagle bach, nagle trach – obejrzały Władcę Pierścieni, przeczytały Pottera. Na początku skupiały się tylko na tym, ale z czasem zaczęły czytać więcej.

books-1163695_640

Wiadomo, że niektórych do czytania i tak się nie przekona, ale czy nie lepiej zwiększyć na to szanse? Według mnie warto byłoby kusić niezdecydowanych, a prowadzić i tak czytających. Dla tych drugich można organizować kółka czytelnicze i tym podobne. Tylko znów: status nauczyciela. A co z obecnymi lekturami? Część zostawić, część ograniczyć do fragmentów, a część tylko do omówienia.

Opcja pośrednia

Jak można się domyślić: tu łączą się opcja konserwatywna z pośrednią. Kanon lektur w tym wydaniu nie jest ani złem wcielonym, ani dobrem objawionym. Owszem, jest grupa lektur, które uczniowie znać powinni. Są jednak i takie, które warto przesunąć z jednego etapu edukacyjnego na kolejny oraz i takie, które i na liceum są zbyt zaawansowane (albo wymagają pewnego obycia literackiego, albo są wymagające treściowo). Nie ma co się oszukiwać – liceum nie jest tym samym, czym było lat temu dziesiąt. Może nie warto z tego powodu wyrzucać wszystkich lektur, ale trzeba na to jakoś zareagować. A skoro coś wyrzucamy z listy, to warto dodać kilka pozycji może i (choćby tylko pozornie) wartościowych literacko, ale z większą szansą na zaangażowanie, zachęcenie i pobudzenie.


Do zdecydowania mi daleko – najbliżej mi głową i sercem do opcji progresywnej, ale pośrednia wydaje się być najbardziej praktyczna. Mój wybór bramki numer dwa wynika z negatywnej oceny stanu obecnego. Jeśli ktoś ocenia inaczej, wybierze inne rozwiązania. Jestem też w pełni świadom, że me gdybania to gdybania, które rodzą wiele pytań i trudności. Jak poprawić status nauczycielstwa? Kto ma decydować, które lektury pozostawić lub dodać? Jakie mają być kryteria takich doborów?

knowledge-1052014_640

Uważam jednak, że od czegoś trzeba zacząć. A jako, że blogosfera książkowa jest miejscem specyficznym, którego bywalcom na czytelnictwie zależy dużo bardziej niż innym, to bardzo ciekaw jestem Waszego zdania.

Zawsze powtarzam, że miasto nie jest miastem, jeśli nie ma w nim księgarni. Może nazywać się miastem, ale bez księgarni nikogo nie nabierze więcej. [Neil Gaiman, Amerykańscy bogowie]

Poprzedni

Mroczne alejki ludzkiej wyobraźni, czyli okładkowy odlot

Następne

Długo, dłużej, serie, czyli tasiemce czasu warte

21 komentarzy

  1. M.S

    Zasadniczo kanon lektur nie jest najgorszy. Można zastanawiać się czy nie powinien zostać unowocześniony, tak żeby dzisiejsza młodzież łatwiej utożsamiała się z opowiadanymi historiami, żeby czuła problemy sobie znane, a nie żyła anachronizmami. Natomiast, osobiście widzę problem zupełnie gdzie indziej. Jedna gałąź literatury została całkowicie zapomniana, a mogłaby czytelnictwo pobudzić. Rzucanie dzieciakom kłód pod nogi w postacie kobył po 500-600 stron, albo omawianie w gimnazjum „Pana Tadeusza” to całkowite nieporozumienie. To jak wysłać 6-latka na olimpiadę i wymagać żeby jeszcze na podium stanął. Nie twierdzę, że obecne lektury należy wyrzucić, ale zanim się za nie zabierzemy, trzeba młodzież przygotować. Usychająca gałąź, o której mówiłem, to… opowiadania! Z jednej strony, jak obuchem w łeb dzieciaki dostają „Panem Tadkiem” i „Dziadami”, a z drugiej nie znają ani jednego utworu Poego. Ktoś wpada na pomysł czytania „Procesu”, a może warto zacząć od „Przemiany”, „Koloni karnej” czy „Przed prawem”? Gdzie podział się Lem z Mrożkiem w krótkiej formie? Konteksty literackie i nastroje epoki równie dobrze można omawiać na podstawie krótkich, aczkolwiek treściwych form. Jeśli szukałbym zmiany to właśnie w tym aspekcie.

    • pozeracz

      O takie komentarze właśnie mi chodziło – o opowiadaniach nawet nie pomyślałem. Poe, Melville, E.T.A Hoffman, Dickens. Zgadzam się w pełni, żeby mogłaby to być dobra zmiana. Forma krótka, ale często bardziej absorbująca. Opowiadaniem można często wywrzeć równe mocne wrażenie i zrobić to w krótszym czasie. A literaturą współczesną jest podobnie jak z historią współczesności – rozdział na gimnazjum i liceum sprawił, że o te epoki się raczej tylko zahacza. Ja sam w czteroletnim liceum do współczesności dobiłem śladowo. Może warto by było odejść od sztywnego podejścia chronologicznego?

      • M.S

        Najpierw musimy sobie postawić pytanie o cele edukacji w zakresie lekcji j. polskiego. Czy to tylko przegląd historyczny, którego celem jest wbicie do głowy ustalonych kanonów? Czy może poprzez konteksty literackie, odniesienia, tropy etc., mamy młodych nauczyć czytać i czerpać radość z tej aktywności? Z drugiej strony, powinniśmy się zastanowić nad przystępnością lektur, które znajdują się w kanonie. Coś jednak jest nie tak z tymi „Krzyżakami”, że na etapie 1-2 klasy gimnazjum są nie do przebrnięcia (wyłączając nielicznych). Cenię Lema i uważam, że to wybitny pisarz ale „Bajki robotów” w podstawówce, to kolejne nieporozumienie. Problem polega na tym, że nie wszystko co jest kanoniczne da się łatwo przyswoić. A w procesie edukacji powinniśmy działać stopniowo, bo chodzi o nauczenie czytania coraz bardziej wymagających lektur i przyzwyczajenie do intelektualnego wysiłku. Idąc na siłownie nie szarpiemy się od razu ze 100 kg ciężarem. A trochę tak to wygląda w dzisiejszej szkole. Zarzucani jesteśmy kanonem, ale pytanie czy powinniśmy mieć pretensję do dzieciaków nie potrafiących go właściwie odczytać. Najpierw trzeba zarazić bakcylem czytania i czerpania z tego przyjemności, a potem pokazać jak tę radość można intensyfikować, wyciągając z lektur jeszcze więcej. Stawiam tezę, że te porządki zostały dzisiaj odwrócone. Mechanicznie uczymy się kanonu, który bez odpowiedniego przygotowania tylko nas zraża. Dodatkowo brakuje w spisie, książek które z jednej strony świetnie się czyta, a z drugiej są wysmakowane literacko (chociażby Sapkowski czy C. S. Lewis). Dlatego właśnie postulowałbym szersze zainteresowanie się opowiadaniami. One są krótkie i nie odstraszają. Jak dzieciak usłyszy, że ma przeczytać tylko 20 stron z 500 stronicowego zbioru, to aż mu się oczy zaświecą. Ale z drugiej strony nie wolno robić tego co robi się np. z Borowskim, gdzie naraz zmuszamy młodych ludzi do przeczytania kilku szalenie ciężkich pod względem atmosfery tekstów, a na dokładkę serwujemy im „Medaliony” Nałkowskiej i „Inny Świat” Grudzińskiego. Ja rozumiem tło historyczne, epokę i w ogóle, że to świetna literatura, ale takiej dawki tematycznego prania mózgów, to ja na dzień dzisiejszy bym nie przełknął.

        • pozeracz

          Okrucieństwa wojny można pokazywać na wiele sposobów – trzymając się opowiadań, mogę wskazać na Ambrose’a Bierce’a, który miał kilka świetnych, ale z czasów amerykańskiej Wojny Secesyjnej. Przypuszczam, że i temat Holocaustu można wprowadzić literacko w dawce bardziej zwięzłej, ale i tak nie czyniącej nikomu ujmy.

          Podzielam przemyślenia z początku komentarza. Idąc analogią z siłownią – teraz wygląda to tak, że większość uczniów szybko zrywa sobie mięsień czytelniczy i zostaje z tą kontuzją do końca życia. Nie twierdzę, że jest to wyłącznie wina szkoły, bo można/trzeba go ćwiczyć i w domu, ale szkoła powinna wspierać ten rozwój. Podobnie jest np. z historią. Można zarzucić uczniów toną faktów i dat i na tym skończyć, a można próbować nauczyć myślenia historycznego i krytycznej analizy dziejów.

  2. Ja jestem zwolennikiem opcji pośredniej. Kanon lektur w sporej mierze oddaje cechy charakterystyczne danej epoki, zazębia się zatem z historią. Tyle, że obok pozycji sztandarowych powinny znaleźć się także książki, które będą zaproszeniem do czytania pojmowanego w kategoriach rozrywki, dobrej zabawy, jednej z form spędzania wolnego czasu.

    A co do czynnika, który jest kluczowy dla każdej opcji, to zgadzam się, że jest nim nauczyciel – belfer, który potrafi zachęcić uczniów do sięgania po książki, który będzie zarażać podopiecznych swoją pasją, który będzie organizować wszelakiej maści kluby dyskusyjne, to skarb nieoceniony. Szkoda tylko, że często bywa niedoceniony.

    • pozeracz

      Wydaje mi się, że w kwestii beletrystyki wiele osób boi się słowa „rozrywka”. Bywa ono stygmatem. Przez długi czas fantastyka bardzo cierpiała z tego powodu – była z automatu segregowana jako niższa forma literatury. Zajmowanie się SF czy fantasty przez kogoś ze światka akademickiego było traktowane jako wybryk. Dopiero od pewnego czasu to się zmienia.

      A co do nauczycieli – spotkałem tylko kilku takich. Miałem w sumie szczęście, bo wielu było przynajmniej solidnymi belframi. Może nie porywali, ale potrafili skutecznie przekazać wiedzę. Ale trafiłem i na takich, którzy potrafili zarazić. Jeden z nich potrafił zainteresować historią całą klasę. Może nie porwał nikogo na studia z historii, ale cała klasa była zasłuchana przedmiotem, który inaczej raczej ich odstraszał.

      • Ha, ja do historii miałem wyjątkowe szczęście – w podstawówce, gimnazjum oraz liceum trafiałem na historyków, którzy okazywali się urodzonymi gawędziarzami. Szczególny talent posiadał nauczyciel z liceum – jego sposób opowiadania przykuwał uwagę każdego ucznia, a co najważniejsze historię przedstawiał nie jako zbiór suchych faktów, ale jako skomplikowaną acz intrygującą sieć związków przyczynowo-skutkowych. Jeśli dodać do tego umiejętności krasomówcze oraz poczucie humoru to trudno się dziwić, że wszyscy dobrze wspominają jego lekcje.

        • pozeracz

          Może to ten sam nauczyciel? Do mojego też idealnie pasuje „umiejętności krasomówcze oraz poczucie humoru”. Ale może to kwestia szersza, bo dzięki temu nauczycielowi i Szkolnej Lidze Historycznej prowadzonej przez Mówią Wieki poznałem m.in. redakcję tego czasopisma i też są to osoby, które w niesamowicie przystępny sposób potrafią opowiadać o historii.

  3. To ja się podzielę anegdotą, która przechowywałam do swojej recenzji 'Makbeta”Szekspira/ Kurzela, ale może nie warto denerwować się dłużej, wyznać teraz i zapomnieć o stanie polskiej edukacji.
    Byłam na seansie specjalnym wykupionym dla szkół (przypadkiem, związana z opcją nauczycielską/uczniowską nie jestem) i zgarnęłam ślicznie wydaną broszurę „Makbet: materiały szkolne” pod patronatem MEN-u. Wielce nieinspirujące pomysły na lekcje z zadaniami domowymi na widok których dostałam ataku małej apopleksji. Z rozdziału dla szkół ponadgimnazjalnych, poziom rozszerzony (cokolwiek do znaczy dla j.p.) dwa do wyboru brzmią tak a) narysuj dwa wnętrza w których mogłaby się rozgrywać akcja Makbeta. Zadbaj o detale b)wymyśl kostiumy dla głównych bohaterów. Pamiętaj, że stroje mogą odzwierciedlać ich cechy charakteru.
    WTF, pokolenie Matejków?!?

    Z całej lektury owej broszury wyniosłam tyle, że MEN promuje hodowanie idiotów i nie w lekturach problem. Jeśli młodzież ma refleksyjnie kontemplować hipotetyczny stołek na którym mogła siedzieć Lady Makbet, to ja się poddaję i nic dziwnego, że nie czytają, bo nie rozumieją co czytają. Ps. I od lektury nie mam zaufania do nikogo ze średnim wykształceniem ;D

    • pozeracz

      Szkoła ponadgimnazjalna i rysowanie? Wymyślanie kostiumów? O ile to nie było liceum plastyczne, to rzeczywiście należy czuć się sprowadzonym do parteru i długo pozostać w tej niewygodnej pozycji. Ja rozumiem jest to podejście w jakimś stopniu eklektyczne i wychodzące poza tekst, ale bez przesady. Moim zdaniem lepiej pracować w drugą stronę – np. wzbogacać omawianie lektury o inne dzieła sztuki z nią powiązane. To nawet ciekawe rozwiązanie by było.

      • Serio! Żebyś się nie zdziwił. Co prawda w szkole nie uczę, a na trochę wyższym poziomie, to poraża mnie teraz to, co wymyślają niektórzy. Bo teraz szkoła ma być fajna, mają być projekty i ciągłe prace w grupie. To nic, że prace w grupie to istna katorga dla introwertyków, a poza tym praca w grupach po pięć osób równa się temu, że uczeń nie zapamięta nic. Teraz ma być fajnie, bo kreda i książka to przecież miniona epoka dla ludzi, co wychowali się bez komputerów i internetu.

        • pozeracz

          Nie znoszę słowa „fajny”. Tę antypatię zaszczepiła mi zresztą polonistka z liceum.

          Nie mam nic przeciwko projektom i pracom w grupie, o ile robi się to z głową i na temat. Przy niektórych tematach/przedmiotach jest to bez sensu. Ale z drugiej strony dużym problem polskich szkół jest to, że nie uczą niemal wcale tzw. umiejętności miękkich. Nad tym też trzeba by było popracować. Na razie szkoła zdaje się skupiać na bezmyślnym wtłaczaniu wiedzy.

  4. W świecie idealnym, nauczyciele to nie tylko rasowi bibliofile i kolekcjonerzy książek, ale przy tym jednostki na tyle wpływowe i z osobowością wystarczająco silną, aby „zarażać” czytaniem. Ale bądźmy realistami. Jeśli chcemy „ruszać z podstaw bryłę świata” i zmieniać literackie kanony oraz poszerzać naszym (i cudzym) dzieciom listę lektur, to bądźmy świadomi, że sami tego nie zrobimy. A nauczyciele z tzw. prawdziwego zdarzenia? Zdarzają się, ale są jak białe kruki – nie każdy ma szczęście, aby takich na swej edukacyjnej drodze spotkać.
    Zatem – praca u podstaw. Chcemy, aby czytano w szkołach sci-fi, opowiadania, komiksy? Zamiast marzyć i narzekać, sami zarażajmy własne dzieci miłością do książek, od najmłodszych lat. Nie czekajmy, aż zrobi to za nas nauczyciel, gdy Antoś – albo Marysia – pójdą do gimnazjum. Albo do liceum. Bo, obawiam się, że wtedy będzie za późno. Zwłaszcza, że lekturom już „urosła” silna konkurencja, w postaci smartfonów, tabletów i joystick’ów.
    Myślę, że to właśnie z tych dzieciaków, które „wyssały” miłość do książek z mlekiem matki (lub przyglądając się z zachwytem biblioteczce ojca), wyrastają najwytrwalsi czytelnicy. Owszem, pewnie można złapać czytelniczego bakcyla w każdym wieku, ale najsilniejsza miłość to przecież ta, która zdarza się w młodości.

    • pozeracz

      Zgadzam się w całel rozciągłości, ale z paroma uwagami 😉 Ja sam tak robię – książek u nas od najmłodszych lat wiele, a Maks w wieku 3 lat znał na pamięć „Lokomotywę”. Nauczył się mimochodem – tyle razu mu czytałem, że z czasem uzupełniał wersy, a potem sam potrafił. U mnie w domu książek było sporo, ale dla siebie (poza lekturami) zacząłem więcej czytać dopiero w liceum. Ale zgadzam się – z domu wiele się wynosi. Aż posłużę się cytatem z mądrej piosenki Michaela Jacksona:

      „I’m starting with the man in the mirror
      I’m asking him to change his ways
      And no message could have been any clearer
      If you wanna make the world a better place
      (If you wanna make the world a better place)
      Take a look at yourself, and then make a change”

      Moja uwaga – aplikując zalecane przez Ciebie realistyczne spojrzenie, trzeba też mieć świadomość, że większość osób jednak nie będzie miała tak książkowo-przyjaznego środowiska z domu. Co z takimi osobami?

      • To pytanie jest trudniejsze. Bo koło się zamyka – jeśli w domu rodzinnym nie ma książek, prawdopodobieństwo, że wychowywane w nim dziecko będzie czytać, maleje. Wiele zatem zależy od rodziców. Co z tymi, których rodzina nie czyta? No cóż, może będą mieć szczęście do nauczycieli z pasją. Ale z tym bywa różnie (jak pisałam wyżej). Mamy jednak Internet, książki są coraz bardziej dostępne, mamy akcje promujące czytelnictwo… Chociaż do tych ostatnich odnoszę się z pewną rezerwą, bo jak ocenić coś, czego wyników nie da się (łatwo) zmierzyć?
        A może warto tu zadać prowokacyjne pytanie: czy każdy POWINIEN/MUSI czytać? Skąd my-czytelnicy, wiemy, że czytanie to jedyna i najlepsza droga do samopoznania/rozwoju/wiedzy/rozrywki? Są ludzie, którzy twierdzą, że są szczęśliwi i że niczego im w życiu nie brak, mimo że do namiętnych czytelników się nie zaliczają. Nie mam podstaw, żeby im nie wierzyć.

        • pozeracz

          A to bardzo ciekawe pytanie. Skąd wiemy? Nie wiemy. I o to między innymi chodzi. Czytanie uczy różnych perspektyw i otwieranie się na drugiego człowieka. Czytanie pokazuje, że można na świat patrzeć na różne sposoby. Czytanie pozwala krytycznie analizować to, co się dzieje wokół.

          Ja sam nie mam zamiaru się upierać przy tym, że jest to najlepsza droga do czegokolwiek. Mógłbym nawet powiedzieć, że czytanie utrudnia wiele dróg – właśnie przez to poszerzenie pola widzenia.

  5. W moim domu nikt nie czytał, tylko mnie to interesowało. Na szczęście rodzice szybko wpadli na pomysł, by mi wyjaśnić o co chodzi z tymi literkami, więc szybko zaczęłam czytać sobie sama. Teraz odkąd mam własne dzieci, to czytam im codziennie. Innej drogi nie ma. Sami nauczyciele nie wystarczą, choć i tak dzieci same ostatecznie wybiorą.

    • pozeracz

      A to prawda. Czasem, niestety, dzieci lubię iść rodzicom wbrew. Można się napocić, natrudzić, a i tak do książek zostanie wstręt. U mnie, na szczęście, na razie jest bardzo dobrze. Ale to i tak tylko początki.

  6. Może nawet nie tyle należałoby zmienić kanon, co nie zmuszać do czytania całych książek. Dawać fragmenty, zachęcać i zaciekawiać (gdyby nie fragment „Buszującego w zbożu” zamieszczony w podręczniku, to pewnie nigdy bym się na tę książkę nie skusiła). Z drugiej strony: im bardziej współczesny podręcznik do polskiego, tym mniej tam ciekawych fragmentów a więcej pierdół o których wspomniała @Fatalneskutkilektur.

    • pozeracz

      Możliwe, że wystarczy zmienić sposób nauczania i podejście. Pisałem w spisie, że kanon lektur to rzecz wypracowana, nie są to dzieła dobrane losowo. Można się spierać, można gustami operować, ale są to dzieła wartościowe – trzeba tylko to umieć pokazać, a nie ograniczać się do „Mickiewicz wielkim poetą był”.

      Zaczynam powoli obawiam się kontaktu z tymi podręcznikami…

  7. Ostatnio na kursie dla przyszłych nauczycieli wywiązała się dyskusja na temat lektur szkolnych. Z przerażeniem odkryłam, że przyszłe panie pedagog utyskiwały, jak ich pociechy mają dużo do czytania. Tym dużo do czytania były „Dzieci z Bullerbyn”. Tu nie chodziło o to, że książki z kanonu lektur są przestarzałe, ale są długie. W tym momencie zadałam pytanie: kto z nas czytał w dzieciństwie „Dzieci z Bullerbyn”. Wszyscy podnieśli ręce. Chyba problem polega bardziej na tym, że nie ma kultury czytania w domach. A przeraziło mnie, że to przyszli szkolni pedagodzy tak narzekali na te książki. Unowocześniajmy kanon, ale go nie ucinajmy po całości, jak niektórzy chcą. Czytaliśmy dużo książek i jakoś na tym źle intelektualnie nie wyszliśmy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén