"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Smutek (manii) wielkości, czyli „Ludzie na drzewach” Hanyi Yanagihary

Hanya Yanagihara przeszła przez polski świat książkowy niczym burza. Jej Małe życie zbierało wielce pochwalne recenzje w prasie, na blogach i było bardzo intensywnie promowane, zwłaszcza w pewnej znanej sieci. Z czasem pojawiły się także głosy sceptyczne, ale natężenie tej marketingowej burzy sprawiło, że postanowiłem przez jakiś czas trzymać się od tej powieści z daleka. Ta abstynencja trwała by pewnie jeszcze dość długo, gdyby nie rzut okiem na listę nowości w mej lokalnej bibliotece. Zdziwiłem się nieco, że Ludzie na drzewach są nie tylko obecni, ale i dostępni w mojej filii, a me osłupienie szybko przekształciło się w wypożyczenie. Na koniec zaś pozostawiło po sobie głównie rozczarowanie.

ludzie na drzewach pl okładka

Abraham Norton Perina to człowiek wielki i… zhańbiony. Nie mając pomysłu na to, co ze sobą zrobić po studiach medycznych, młody naukowiec zgadza się wziąć udział w wyprawę na niemal nikomu nieznane wysepki na Pacyfiku. Wraz z wysoce pociągającym antropologiem, Paulem Tallentem, oraz jego nieprzychylnie nastawioną asystentką, ruszają by odkryć nieznane jak dotąd plemię. Wyprawa ta będzie miała dużo poważniejsze konsekwencje dla wszystkich zainteresowanych – Periny, Tallenta oraz mieszkańców wysepek. Sam lekarz przejdzie drogę od frustracji, przez nagrodę Nobla aż po więzienie. W tle i pomiędzy tym wszystkim dojdzie do zderzenia dwóch kultur oraz zmagań z moralnymi dylematami.

We wstępie padło słowo „rozczarowanie”, więc wypada podeprzeć me odczucia argumentami. Odpowiednie wyłożenie wad wymaga jednak wcześniejszego ukazania, dlaczego Ludzie na drzewach mogą być lekturą ciekawą. Hanya Yanagihara poświęciła osiemnaście lat na napisanie swego debiutu i czuć ten ogrom pracy. Powieść ma formę spisanych przez Perinę wspomnień opatrzonych wstępem, posłowiem oraz przypisami przez jednego z jego współpracowników, a główną ich część stanowi relacja z wypraw i historii jego odkrycia naukowego. Amerykanka stworzyła tu właściwie od podstaw pewien mikrokosmos – od warstwy geograficznej, przez faunę i florę aż po antropologicznie drobiazgowe przedstawienie kultury plemienia Ivu’ivu. Opisy, choć naznaczone perspektywą Periny, czyta się z pewną dozą fascynacji i podziwu. Wartościowa i rozbudowana jest też warstwa moralno-kulturowa. Poruszane są tu przeróżne zagadnienia z zakresu relatywizmu kulturowego, seksualności i prerogatyw postępu naukowego. Czy jedna kultura może być gorsza od innej? Czy postęp naukowy usprawiedliwia czyny moralnie wątpliwe? Jaką odpowiedzialność ma naukowiec wobec badanych tambylców? Lektura debiutu Yanagihary zostawia czytelnika z wieloma pytaniami, nad którymi warto podeliberować. Ludzie na drzewach mogliby też być ciekawym studium upadku wielkiego naukowca, ale akurat ten aspekt zostaje potraktowany nieco po macoszemu – ani protagonista, ani też odbiorca nie wiedzą, czemu się stało, co się stało.

ludzie na drzewach ang okładka

Problem jednak leży w tym, że jest to ciekawość sucha. Ludzie na drzewach sprawnie radzą sobie z budzeniem w czytelniku ciekawości intelektualnej, ale jeśli chodzi o warstwę emocjonalną, to na koniec pozostaje głównie antypatia do protagonisty. To właśnie Abraham Norton Perina i jego perspektywa stanowią to, co zadecyduje o odbiorze końcowym powieści. Z jednej strony wydawać się może, że fikcyjny (choć wzorowany na Danielu Carltonie Gajdusku) noblista kreowany jest tu na zagubionego geniusza – niełatwe dzieciństwo, kłopotliwa orientacja seksualna oraz emocjonalne deficyty idą tu w parze z wielkimi dokonaniami i karierą naukową. Perina rzeczywiście momentami sprawia takie wrażenie, ale kluczowy jest tu fakt, że to on sam przedstawia swoją historię. Jego emocjonalna zagubienie rzeczywiście budzi współczucie, ale jest też mnóstwo elementów wywołujących odczucia przeciwne. Mieszają się tu drobiazgi z kwestiami ważkimi. Do tych drugich należy kwestia adopcji i traktowania dzieci, na którą kładziony jest fabularny nacisk, ale to te drobiazgi przechylają szalę antypatii. Prostacko stereotypowe postrzeganie innych narodowości, małostkowe traktowanie Esme, dezynwoltura wobec innych gałęzi nauki czy też nieudolnie skrywane poczucie wyższości sprawić mogą, że czytelnik zacznie postrzegać relację Periny jako próbę usprawiedliwiania siebie i własnych działań. Kwestia zawierzenia Perinie jest kluczowa, wyrozumiałość wobec jego osoby może podnieść ocenę końcową. Możliwe też, że beznamiętność narracji jest zabiegiem celowym i ma iść w parze z emocjonalnymi dysfunkcjami głównego bohatera, lecz opowieść na tym traci.

Czerpanie przyjemności z lektury mogą także zakłócać pewne dychotomie związane z naukowością książki. Jak zostało wspomniane wcześniej – Ludzie na drzewach dobrze wypadają jako materiał do rozmyślań nad stykiem nauki i moralności oraz jako opis obcego świata i kultury. Drobiazgowość kreacji wysp oraz bogactwo naukowych dylematów powinny sprawiać, że czytelnik nie będzie miał problemów z akceptacją fikcyjnego świata. Zawieszenie niewiary nie powinno być tu w zasadzie potrzebne, lecz zostaje wymuszone przez braki w warstwie czysto naukowej. Odkrycie dokonane przez Perinę jest wysoce atrakcyjne (któż nie ekscytowałby się ideą nieśmiertelności, nawet pozornej?) pod kątem masowym, lecz sprawia wrażenie zbyt podkręconego. Jednocześnie sama naukowość jest nieco dziurawa – brak szczegółów tłumaczony jest stan wiedzy w ówczesnym czasie. Jednak wspomnienia pisane są z perspektywy niemal współczesnej, a pozostawienie syndromu Seleny z połowicznym jedynie wyjaśnieniem wypada marnie. Dodatkowo mimo poczucia wyższości Periny i doceniania go przez świat naukowy odnieść można wrażenie, że odkrycie bardziej mu się przydarzyło niż on sam go dokonał. Może to być jednak subiektywne wrażenie powodowane oceną osoby naukowca. Co prawda nacisk jest tu kładziony na aspekt antropologiczny i moralny, ale i tak biologiczne niedostatki kłują w czytelnicze oczy.

hanya photo

Ludzie na drzewach to powieść, która pobudza intelektualnie, ale za serce nie chwyta. Hanya Yanagihara stworzyła pełną wątków wartych rozważenia opowieść, która jednak cierpi jednak na pewne dychotomie strukturalne oraz beznamiętnego protagonistę, który podzieli czytelników. Osoby, które nie zawierzą kreacji głównego bohatera i jego tłumaczeniom, mogą odbić się od książki. Tak właśnie jest w moim przypadku – doceniam warstwę antropologiczną i moralną, ale debiutu Amerykanki nie mogę z pełnym przekonaniem uznać za godną polecenia. Zresztą lektura wzbudziła we mnie chęć sięgnięcia po coś z literatury non-fiction traktującego o podobnej tematyce.

♦♦♦

O Ludziach na drzewach poczytać możecie też tu:

W sytuacjach nielogicznych człowiek czepia się pierwszego lepszego pozornie logicznego pomysłu, choćby i lichego, nieudolnie maskującego brak rzetelnych planów.

Poprzedni

Tłumacząc sobie świat, czyli wywiad z Radkiem Rakiem

Następne

Chaos, regał i zębów zgrzytanie, czyli garść refleksji po porządkowaniu księgozbioru

12 komentarzy

  1. Olga z WielkiBuk

    Pozostaję ogromnie ciekawa tej powieści. Za jej „Małe życie” nie mogę się zabrać od miesięcy, coś mnie odrzuca z założenia, niemniej „Ludzie…” kuszą mnie niezmiennie. 🙂 Sięgnę! Sięgnę pomimo. 🙂

    • pozeracz

      W przypadku „Małego życia” pewną rolę odgrywają niemałe wymiary. Wiem, że to kwestia przyziemna, ale przy braku pełnego przekonania może być dodatkowym odciągaczem. A na wrażenia z „Ludzi…” zaczekam, gdyż mimo wszystko ciekaw ich jestem. Może zresztą moja sceptyczna recenzja zmieni nastawienie wstępne, kto wie.

  2. Przyznaję, że jak dotąd nie sięgnąłem po żadne dzieło tej pisarki właśnie z uwagi na wspomniany przez Ciebie szum, jaki wybuchł wokół artystki. Te pochwalne peany i natrętna reklama mocno zniechęcają. Z drugiej strony sam pomysł na książkę b. mi się podoba, szczególnie dlatego, że kojarzy mi się z „Marzeniem Celta” Llosy.

    • pozeracz

      „Ludzie na drzewach” już nie byli aż tak mocno promowani. Chyba zresztą cała promocja opierała się na schemacie „powieść autorki Małego życia”. Ja sam nie mogę zachęcić z czystym sercem do sięgnięcia po tę powieść, ale też nie mogę napisać, że na pewno ktoś się zawiedzie.

  3. Nie czytałam jeszcze ani „Małego życia” ( prawie kupiłam dziś w biedronce, ale licha, miękka okładka obszernego tomu skutecznie mnie od tego pomysłu odwiodła) ani nowej powieści Yanagihary. Piszesz, że to ksiażka pełna dychotomii i taka, która podzieli czytelników – może to nie wada a zaleta. Temat dość mocny, więc tytuł pewnie będzie jeszczy dyskutowany. Z tego co pamiętam, Ewelina z Cocteau & Co. też nie była zachwycona lekturą, ale o dziwo nabieram ochoty, by sama się przekonać, jak to z tą ksiażka jest.

    • pozeracz

      W Biedronce? Ładnie, ładnie. Ale w sumie nie mam nic przeciwko. Sam zawsze przeglądam wielkie kosze wyprzedażowe w hipermarketach, bo często da się tam znaleźć coś ciekawego.

      Ech, jest w języku angielskim takie ładne słowo: divisive. Nie ładnego, zwięzłego odpowiednika w języku polskim, ale właśnie ta właściwość sama w sobie nie jest wadą. Tak w zasadzie to dla samej książki może być pozytywem, ale akurat ja wylądowałem po tej mniej zielonej stronie trawnika i skończyło się na rozczarowaniu.

  4. Zastanawiałam się ostatnio, czy nie przeczytać czegoś tej pani, bo tak wszyscy o niej mówili/mówią (bardzo różnie). I tak trwałam w zawieszeniu, bo nie wiedziałam, czy brać się za debiut, czy lepiej od razu za „Małe życie”. Dziękuję za rozwiązanie problemu (:

    • pozeracz

      Będę więc czekał na wrażenia, bo teraz z kolei ja się zastanawiam, czy w ogóle sięgać po to niemałe „Małe życie”.

  5. Pod wpływem tego ogromnego hype’u w końcu kupiłam sobie parę miesięcy temu „Małe życie” i zamierzam się za nie kiedyś zabrać, ale jestem już przygotowana, że nie będzie to perełka. Co do „Ludzi w drzewach”… chyba jednak będę się trzymać z daleka póki co. Żeby nie marnować czasu, gdy można czytać tyle innego dobra.

    • pozeracz

      Marnowanie czasu… Może i tak. Choć tak w 100% tego czasu nie mogę uznać za zmarnowany. W końcu to nie była słaba książka, po prostu dla mnie rozczarowująca.

  6. „Małe życie” zaczęłam czytać z wielkimi oczekiwaniami, niestety po drodze zgubiłam zapał, rzadko to robię, ale musiałam książkę odłożyć na jakiś czas, nie przemawiała do mnie tak, jakbym sobie tego życzyła.

    • pozeracz

      Ja, co ciekawe, nie miałem większych problemów z przeczytaniem „Ludzi na drzewach”. Pewne negatywne odczucia miałem od początku, ale nie brnąłem opornie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén