"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Mnogość tropów między okrutnymi gwiazdami, czyli „Maszyna” Wiktora Żwikiewicza

Niezbadane bywają koleje czytelniczego losu: jeszcze na początku tego roku miałem jedynie mgliste pojęcie, że w ogóle istnieje ktoś taki jak Wiktor Żwikiewicz. Kilka komentarzy, jeden konwent i nieco minionego czasu, a tu rzeczony bydgoszczanin jest najczęstszym recenzowanym na mym blogu. Znajomość tę literacką mogę nawet uznać za jedną z najważniejszych konsekwencji prowadzenia pożeraczowego przybytku, gdyż bez niego na Pyrkonie ma ręka w stronę Imago by nie powędrowała. Teraz zaś przyszła kolej na pierwsze spotkanie z opowiadaniami Żwikiewicza, czyli zbiorem Maszyna.

Maszyna


Maszyna to pierwszy z dwóch zbiorów opowiadań Wiktora Żwikiewicza opublikowanych przez Solaris. Ten tom zawiera jedenaście opowiadań, w tym jedno napisane wspólnie z Krzysztofem Rogozińskim. Z formalnego punktu widzenia dodać mogę, że dziesięć z nich to science-fiction jak ta lala, a jedno jedyne przynależy do fantasy. Gatunkowa niemal jednorodność nie oznacza jednak homogeniczności literackiej. Jest tu nieco motywów w SF znanych i lubianych, jak sztuczna inteligencja, zetknięcie z obcą rasą, technologiczna osobliwość czy też planetarna eksploracja – za każdym razem jednak klisze te są ciekawie przekształcane lub przedstawiane z odmiennej niż zazwyczaj perspektywy. Nie brak tu w nich też nastawienia na humor czy wręcz melancholii. Takie Marzenie to sentymentalna opowieść za serce chwytająca, która zawiera w sobie nutkę tajemnicy, a naukowa fikcja to jedynie dodatek, tło. W różnych stanach natężenia występuje też barokowo-malarski styl znany z powieści autora. Wystarczy porównać na pozór sielankowe Kłamstwo z tytułową Maszyną – od urokliwych, choć grozą podszytych, opisów pięknego życia pewnej pary po stroniące od poznania niebezpieczeństwa Drugiej Altaira opisane typowo po żwikiewiczowskiemu. Może jeszcze nie wyzbyłem się Kosmodromu z krwiobiegu, ale odniosłem wrażenie, że w opowiadaniach dużo człowieka jest dużo więcej niż w powieściach – tam ważniejszy zdawał się być koncept.

Tym razem też niecnie ucieknę się do wybiórczości i szerzej rozpiszę się o trzech z jedenastu. Pierwszą ofiarą mego ględzenia padnie pisarki debiut bydgoszczanina, czyli Zerwane ogniwo. W dość trudnej w odbiorze formie (przerywana narracja, technicyzmy) przedstawiona jest tu historia naukowca, który wynajduje sposób, by genetycznie przekazać całą swą wiedzę i doświadczenie swemu potomkowi. Trzy pokolenia naukowców pokazują, że ludzka przeszłość, teraźniejszość i przeszłość pozostaję pełne atawizmu, a wyświechtane porzekadło o władzy absolutnej tyczy się także naukowców. Ciekawym wątkiem jest właśnie to, że to nie politycy i inni typowo zdemoralizowani niosą światu zagładę, lecz właśnie uczeni. W dodatku nie są to dzieła przypadku na drodze do postępu, a działania z pełną premedytacją. Spotkanie Ralpha Tobbena z synem to zaś przyczynek do refleksji na temat tożsamości i determinizmu, który to fragment skojarzył mi się dość mocno z Szansą śmierci Fiałkowskiego. Jedynym opowiadaniem ze zbioru, które mnie niezbyt porwało było ostatnie, czyli Happening w oliwnym gaju. Trudno mi określić dlaczego, ale mimo niezwykle sugestywnych opisów, ciekawego pomysłu na spotkanie obcych ras oraz przygnębiająco-intrygujący świat przedstawiony coś mi nie zgrało. To po prostu jeden z tych przypadków w zbiorze Maszyna, że widzę zalety, ale nie zgrywają się w trakcie lektury w całość.

Maszyna żwikiewicz

Wspomniane już Kłamstwo ukazuje inny ważny wątek prozy Żwikiewicza, a mianowicie bezosobowe okrucieństwo kosmosu. Tu surową panią jest nie tylko Luna, ale i gwiazdy wszystkie. Widać to też po części w Wołaniu na Mlecznej Drodze oraz Zwierciadle nieba. Kłamstwo jednak ukazuje jednak, że odpowiedzią na gwiezdny eskapizm jest eskapizm zgoła przyziemny. Sielankowa wizja pełnej miłości koegzystencji w uroczym domku nad jeziorem nie wytrzymuje jednak z siła ostateczności. Świetnie rozpisane sceny rozpadania się iluzji przeszyte są poczuciem niepokoju i beznadziei. Nadziei nie pozostawia też zakończenie. Na koniec zostawiłem zaś sobie fantastycznego rodzynka, czyli Sejmora Srebrnołuskiego. Ten krótki tekst to z pozoru typowa fantastyka heroiczna – dzielny rycerz rusza na spotkanie ze smokiem, który zakończył żywotu nieprzebranej rzeszy bohaterów. Truchła poprzedników budzą pierwsze wątpliwości, a spotkanie ze smokiem to przewrotne odwrócenie klisz wszelkich. Piąte przez dziesiąte przyszedł mi na myśl Smok i Jerzy Gordona R. Dicksona, ale Żwikiewiczowi wyszło poważniej i z głębią. Choć może w zasadzie więcej tu Polowania na smoka z falkonetem Dino Buzzatiego. Tak czy tak – Maszyna tropów ma wiele.

żwikiewicz Maszyna
Nim przejdę do słów końcowych zaznaczę ku potomności i popularyzacji, choć z drobną szkodą dla Wojciecha Sedeńki, że większość z tych opowiadań jest dostępna na stronie Fantastyka Polska prowadzonej przez Roberta J. Szmidta. Co prawda znów można poczynić standardowe zastrzeżenia o formie momentami trudnej w odbiorze, ale trzeba tu zaznaczy, że w tym zbiorze nie ma opowiadania słabego. Po lekturze Imago i Drugiej jesieni zaskoczył mnie ładunek emocjonalny niektórych z opowiadań, ale w tak w zasadzie nic w tym dziwnego, bo Żwikiewicz pisze po prostu o człowieku. Od strony zaś praktyczno-czytelniczej uważam, że Maszyna całkiem nieźle nadaje się na początek przygody z prozą Żwikiewicza – ukazuje jego pisarstwo w różnych stopniach natężenia.

Z bagiennych rozlewisk wychyla się kamienny cypel, kute w skale stopnie prowadzą w siny zenit nieboskłonu, w dole zostaje las i błota porosłe rzęsą skrzypów, tylko mchy wspinają się jeszcze, liżąc głazy płatami jakby chorej bladości, aż na którejś ze ścian zanika i ten ostatni, nasiąkły wilgocią kożuch. Wyżej oczy daremnie szukają oparcia w caliźnie skalnego czerepu — schody ostrym zygzakiem połowią okap czoła nie sięgając skroni, gdzie z żył kwarcu, płynnych kiedyś, sterczą wyciśnięte porami kamienia kępy szklanych, przerzedzonych wiatrem zarośli.

[Happening w oliwnym gaju]

Poprzedni

Zracjonalizowane baśnie o wróblach, czyli „Kosmodrom” Konrada Fiałkowskiego

Następne

Komiksowy krach systemu korporacji, czyli „CEO Slayer” Marcina Przybyłka

2 komentarze

  1. Bardzo mocno zainteresowało mnie szczególnie to debiutanckie opowiadanie – czy możesz szerzej wyjaśnić, o co chodzi z „przerywaną narracją”?

    A co do władzy to ona chyba zawsze demoralizuje, niezależnie od tego, kto stara się ją sprawować. Poziom inteligencji nie ma tutaj zbyt wiele do powiedzenia.

    • pozeracz

      Narracja głównego bohatera przerywana jest głównie zapiskami dziennikowymi i retrospekcjami.

      Masz rację, inteligencja rzeczywiście może nie mieć wielkiego wpływu, ale wydaje mi się, że są jednostki odporne na tę demoralizację, ale to są te, które do władzy nie mają parcia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén