"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Pisanie o pisaniu i w pisaniu, czyli „Poniewczasie” Wita Szostaka

Wit Szostak to autor, z którym spotykam się blogowo i recenzencko już od jakiegoś czasu. Na blogu napotkać było można nie tylko dwie recenzje, ale i rozmowę. Przyznam szczerze, choć to nieco krzywdzące być może, że autor jest dla mnie tym niepozornym pisarzem, o którym niekoniecznie pamiętam przy różnych zestawieniach czy rankingach, ale który jednocześnie za każdym razem literacko mnie raduje. Sprawdźmy, czy i z Poniewczasie będzie podobnie.

poniewczasie

W tym miejscu zgodnie z pożeraczową metodyką znaleźć powinno się przetworzona fabularna zajawka, lecz w przypadku Poniewczasie taka forma sensu większego by nie miała. Na podstawowym poziomie jest to bowiem dziennik, ale takie powierzchowne opisanie jest zdecydowanie niewystarczające. Codzienne zapiski z rzeczywistością codzienną powiązane stanowią tu jedynie ułamek treści – reszta rozparcelowana jest na przemyślenia krążące wokół języka, literatury i tworzenia oraz… dziennik fikcyjnego bohatera. Wszystko to zaś zazębia się, nachodzi na siebie i przeplata wzajemnie.

Już powyższy skrót wskazuje na to, że książka Wita Szostaka to lektura specyficzna. Już Zagroda zębów stanowiła po części refleksję nad narracją, opowiadaniem i ich siłą, lecz Poniewczasie idzie o dwa kroki dalej – jest autotematyczna i hermetyczna szostakowo. Innymi słowy: nie tylko z uwagą pochyla się nad samym procesem pisania, tworzenia postaci, roli autora, jego stosunku do dzieła i wielu innych, ale też przywołuje własne dzieła oraz przygląda się pewnym wyrywkom własnego życia (niekoniecznie literackiego). Są więc nawiązania, a wręcz i przeplatania z Oberkami do końca świata i Sto dni bez słońca. Dodać też trzeba, że nie są to przemyślenia powierzchowne, Szostak lub pogłębiać i zanurzać się oraz predylekcjom filozoficznym wyraz dać.

szotak okładki

I to właśnie słabość do teoretyczno-literackich rozważań jest ważniejsza od znajomości dzieł Wita Szostaka. Poniewczasie będzie intelektualną ucztą dla takich osób nie tylko ze względu na same autorskie przemyślenia, ale także z powodu autotematycznego zapętlenia. Dziennik tworzony jest bowiem przez pisarza oraz bohatera, którego sam stworzył. Wspomina co prawda często o niezależności takiego bohatera i jego usamodzielnieniu się (Strzępa milknie, a Szostak nie ma wglądu w to, czego jego twór pokazać nie chce), ale przecież Strzępę pisze Szostak, który sam o tym wspomina. Tu dopiero można zaszaleć z dyskusjami o odczytaniach biograficznych i innych porte-parolach. A to tylko jeden z wątków i poziomów. Jest tu dużo o samych słowach i znaczeniach, o wywlekaniu i ukrywaniu immanentnym pisaniu dziennika czy też kwestii pochodzenia i uchodzenia.

Przy ocenie na chłodno delikatnie rozczarowuje za to część fikcyjna. W „zwykłej” opowieści czytelnik w naturalny sposób zaczyna przywiązywać się do protagonisty/ki – towarzyszy mu w przygodzie, ma wgląd w jego życie wewnętrzne. Tutaj dochodzą jeszcze dwa więziotwórcze czynniki: włączenie czytelnika w proces kreacji bohatera oraz pierwszoosobowe zaangażowanie samego autora. Wszystko to w połączeniu z kunsztem zwięzłego stylu sprawia, że bardzo trudno nie zacząć współodczuwać z autorem oraz/lub jego tworem. Jednak gdy wyłączyć na chwilę te emocje, historia związku składa się ze schematów raczej zgranych (kryzys małżeński, grzebanie w rodzinnych zaszłościach, dawna luba spotkana po latach). Na (nie)całe szczęście Poniewczasie nie jest powieścią obyczajową, a na dole i niedole Marcina powinno się patrzeć nie przez pryzmat oryginalności fabuły, a raczej jej splątania z szostakowymi deliberacjami.

Wicie Szostaku, obyś wybaczył mi zwrot ten wołaczem bezpośredni, ale: znów Ci się udało. Poniewczasie to książka hermetyczna, specyficzna i autotematyczna, ale w tych ramach wyjątkowo udana. Miłośnicy prozy tegoż autora oraz/lub rozważań okołoliterackich będą usatysfakcjonowani. Mi na koniec pozostaje tylko wyrazić nadzieję, że nie spełnią się obawy pisarz o fabularne wyczerpanie. Niech mythos mu sprzyja!


Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję wydawnictwu

poniewczasie powergraph

Być może życie składa się z małych powojen, dziwnego czasu zawieszenia broni, chybotliwych traktatów, zarastania ziemi niczyjej? Być może powojna, słowo, którego nie ma, to słowo najlepsze na wysłowienie życia? Dopalone zgliszcza, leje po bombie, zawsze są jakieś leje, linie oporu, głosy i milczenie. Niepokój pokoju, pokoje w domu, domy w stanie powojny.

Poprzedni

Biedny Yoryku, czyli motyw głupca w literaturze

Następne

Smutno i równo, czyli „Nowa Fantastyka 07/19”

3 komentarze

  1. Galene

    Z wywiadów (także Twoich 🙂 Wit Szostak wydaje się bardzo interesującym twórcą. Przymierzam się do czytanie jego książek już od jakiegoś czasu. Od czego proponowałbyś zacząć?

    • pozeracz

      Od „Oberków do końca świata”. Będzie to też początek bliski temu chronologicznemu, bo choć Powegraph wydał ponownie nie tak dawno temu, to oryginalne wydanie od PIWu to rok 2007. Może doradziłbym poznać początki fantastyczne, ale tych sam jeszcze nie znam – choć nadrobić bym chciał.

  2. Ha, cały czas jestem pod wrażeniem własnej ignorancji. Bo o Szostaku czytam i czytam, i za każdym razem jestem pewien, że jego twórczość mocno mi przypadnie do gustu, ale stan taki trwa już chyba od dobrych paru lat, a sytuacja ciągle nie ulega zmianie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén