"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Między poniedziałkiem a wtorkiem, czyli „Ruiny i zgliszcza” Wellsa Towera

Czytelnicza ma historia wskazywać by mogła, że nie przepadam za opowiadaniami, a już w ogóle za tymi niefantastycznymi i współczesnymi. Byłoby to wrażenie mylne – po prostu nie miałem zbyt wielu okazji, by sięgać po takie pozycje. Jest to o tyle dziwne, że w przypadku horroru to właśnie krótkie formy potrafią mnie wystraszyć, a powieści niemal wcale. Kurczowe trzymanie się utartych ścieżek nie leży w mej czytelniczej naturze, więc z ciekawością odnotowałem zapowiedź Ruin i zgliszczy Wellsa Towera. Od razu też napiszę, że świetna okładka miała pewien wpływ na mą decyzję.

ruiny i zgliszcza

Ruiny i zgliszcza to zbiór dziewięciu opowiadań, które skupiają się na bohaterach nawet nie tyle walczących o spokój, szczęście lub normalność, a raczej podejmujących próby w ich kierunku. Bohaterowie opowiadań Towera to osoby zmęczone sobą, zmęczone innymi i doświadczone przez życie – nawet w przypadku postaci dziecięcych i nastoletnich. Mimo różnych historii (a nawet i epok historycznych w jednym przypadku) są to głównie osoby o wybuchowym temperamencie i pochodzące raczej z niższych klas społecznych – można nawet zaryzykować, że to postaci z marginesów innych opowieści. Zmęczeni mężowie, ta brzydsza koleżanka, a nawet i znużony wojowaniem wiking – wszyscy z nich liczą na poprawę, na zrozumienie lub pojednanie z kimś bliskim, na nowy start. W momentach styku i nadziei, odsłaniają się… z marnym skutkiem.

Zdarza się to bardzo rzadko, ale w trakcie lektury zbioru Towera ciągle wracał do mnie wiersz Wydrążeni ludzie T.S. Eliota, a zwłaszcza otwierająca strofa oraz samo zakończenie. Ten cytowany ad nauseam poemat odnosi się co prawda do człowieczego losu po I wojnie światowej i drodze ludzkiej duszy do piekła, ale i tak oba dzieła zgruiny i zgliszczarały mi się bezwiednie. Bohaterowie Ruin i zgliszczy zostają przez czytelnika przyłapani gdzieś w połowie drogi ku rezygnacji – zdają sobie sprawę z marności swojego położenia, ale tli się z nich jeszcze chęć zmiany. Autor nie pozostawia jednak ani bohaterom, ani czytelnikowi wielkiej nadziei. Wegetacja pozostanie wegetacją, nie odmieni się ni człowiek, ni los jego ani klasa społeczna. Tu postaci nie uczą się na swoich błędach, a raczej popełniają je ponownie. Jest skomlenie zamiast huku. Paradoksalnie, najbardziej pogodną opowieścią zdaje się Drzwi w twoim oku, w której protagonistą jest osiemdziesięciolatek poruszający się na wózku inwalidzkim. Przekomicznie smutna jest natomiast opowieść, która użyczyła tytułu zbiorowi, czyli opowiadanie stylizowane na wikińską sagę. Jednak tu skandynawscy wojownicy ruszają na wypad raczej ze strachu przed psychopatycznym wodzem, nudy lub samotności, a nie chęci zysku.

Wells Tower jest w stanie tak dotknąć czytelnika za sprawą stopnia dopracowania swojej prozy. Opowiadania nie są długie, ale w każdym czuć, że autor pokazał dokładnie to, co zamieniał. Widać to zwłaszcza w zakończeniach, które na pierwszy rzut oka mogą wyglądać na nagłe, urwane. Amerykanin zdaje się celowo przełamywać schemat fabularny i kończy opowieść w miejscu, w którym czytelnik oczekuje odwrócenia losów danej postaci po pierwszym znaczącym dla narracji upadku, upokorzeniu, porażce. Nie ma tu pocieszenia, zostaje sam smutek. Kunszt Towera polega też na tym, że potrafi w niezwykle przekonujący sposób ukazać te odczucia tak z perspektywy popijającego, nieco prostackiego robotnika, jak i otyłego kilkulatka. Te wszystko dopełnione zostaje zwięzłym, precyzyjnym stylem oraz czarnym humorem. Autor ostrożnie dysponuje metaforami i oszczędza słowa, ale w kilku słowach potrafi oddać sedno sytuacji. Jest to ta prostota, która wpada płynnie w poetyckość (czy wręcz na odwrót). Gdzieś między oczekiwaniem a rozczarowaniem przemycane są sytuacje komiczne, które na mistrzowsko przenoszą ciężar w stronę absurdu. Jednym zdaniem Tower zwala z nóg, a czytelnik nie wie: śmiać się czy płakać? Wiadomo na pewno zaś, że świetne jest tłumaczenie autorstwa Michała Kłobukowskiego, które te stylistyczne walory przekłada skutecznie i pięknie na język polski.

ruiny i zgliszcza

Ruiny i zgliszcza Wellsa Towera pokazują, że warto sięgać po krótsze formy literackie. Amerykanin nie dość, że mistrzowsko posługuje się słowem, to ma też talent do ukazywania codziennego życia, tego zgubionego gdzieś między poniedziałkiem a wtorkiem. Może to za sprawą czarnego humoru, może za sprawą zrozumienia i wyrozumiałości, którymi Tower obdarza swoje niedoskonałe postaci, ale jest w tej dojmująco smutnej prozie coś pocieszającego. Co prawda określanie jakiejkolwiek literatury jako „życiowej” kojarzy mi się wybitnie pejoratywnie, ale akurat w tym przypadku jest to epitet zasadny i pochlebny. Wells Tower po prostu stworzył coś wyjątkowego.

Dziękuję wydawnictwu Karakter za przesłanie książki do recenzji

My, wydrążeni ludzie
My, chochołowi ludzie
Razem się kołyszemy
Głowy napełnia nam słoma
Nie znaczy nic nasza mowa
Kiedy do siebie szepczemy
Głos nasz jak suchej trawy
Przez którą wiatr dmie
Jak chrobot szczurzej łapy
Na rozbitym szkle
W suchej naszej piwnicy

[T.S. Eliot, Wydrążeni ludzie, tłum. Czesław Miłosz]

Poprzedni

Wybijając ćwieka, czyli ku naprawie blogosfery książkowej

Następne

Typek spod ciemnego znaku, czyli wywiad z Keithem Houstonem

2 komentarze

  1. Przyznaję, że wydawnictwo Karakter bardzo przyjemnie zaskakuje mnie oferowanymi książkami (z niekłamaną radością powitałem akcenty japońskie). Prezentowany zbiór zapowiada się bardzo smakowicie – ogromnie podoba mi się klucz, zgodnie z którym kreowano sylwetki głównych bohaterów – wyrzutki, odmieńcy, ofiary ostracyzmu to kategoria osób, o których lubię czytać 🙂 A co do zakończeń, to z tego co piszesz wydają się one bardzo japońskie – czytelnik zostaje opuszczony w kluczowym momencie. Ale po początkowym rozczarowaniu i poczuciu zostania oszukanym, przychodzi moment na głębszą refleksję – w takich przypadkach (otwartego zakończenia) wyobraźnia ma zdecydowanie szersze pole do popisu.

    • pozeracz

      Nie bez kozery hasłem przewodnik Karakteru jest „Wydajemy, co się nam podoba”. Jak na razie mi się bardzo podoba to, co im się podoba. A co do zakończeń – od momentu zakończenia (ha!) lektury zastanawiam się, jak bardziej precyzyjnie je opisać. Nie są to bowiem typowe otwarte zakończenia – chwilowo mogę ująć to tak, że autor kończy na krok przed spodziewanym finałem, ale i tak wiadomo, że ten finał nadejdzie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén