Po seansie Przebudzenia mocy byłem zachwycony – Gwiezdne Wojny wróciły i Moc była w nich silna. Dostrzegałem ogrom powtórzeń i komercyjnych ukłonów, a z czasem mój entuzjazm znacznie opadł, ale i tak wrażenia pozostały pozytywne. Dwa lata temu napisałem recenzję bez wielkich deliberacji, ale w tym roku w zasadzie nie miałem zamiaru pisać jej wcale, ale po godzinach rozterek i pierwszych dyskusjach uznałem, że potrzebuję tego wpisu, by ustrukturyzować swoje przemyślenia. Ostatni Jedi wprowadził mnie bowiem w stan konsternacji i rozszczepienia. Wpis pełny będzie spoilerów, więc wróćcie po obejrzeniu, a jeśli się wahacie, to mam dla Was komunikat: mimo wszystko idźcie. Warto.
Ostatnie wpisy
-
Nienawidząc Zagłady, czyli „Dziennik upadku” Michela Lauba
22 stycznia, 2021
-
Deus ex lacrimae, czyli „Łzy Mai” Martyny Raduchowskiej
19 stycznia, 2021
-
Walijskimi dróżkami, czyli „Niebieska Księga z Nebo” Manon Steffan Ros
12 stycznia, 2021
-
Utrzymać kurs, czyli (nie)postanowienia na rok 2021
8 stycznia, 2021
-
Oj może może, czyli książkowo-blogowe podsumowanie roku 2020
4 stycznia, 2021