"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Opowieść w/o marketingu (i grach), czyli „Wojny konsolowe” Blake’a J. Harrisa

Zapóźnienie gospodarcze wynikające z polskiej obecności w bloku sowieckim przełożyło się też, oczywiście, na sektor rozrywkowo-komputerowy. W połączeniu z faktem, że cała Europa nie załapała się konsolową rewolucję początku lat 90-tych, oznaczało to nikłą i spóźnioną obecność w Polsce konsol SNES i Sega Mega Drive. Sytuacja zaczęła się w zasadzie zmieniać dopiero z premierą Sony PlayStation. Ja zaś swą grową przygodę zaczynałem od cudnego Commodore C64, a potem przeskoczyłem prosto do świata PC. Miałem też Game Boya, ale już w czasach gdy był to sprzęt niemal zabytkowy. Gry komputerowe jednak lubię i z chęcią czytam o ich historii, dlatego też zdecydowałem się sięgnąć po Wojny Konsolowe.

wojny konsolowe okładka

Pod koniec lat 80-tych branża gier wideo powoli podnosiła się z krachu, który doprowadził do długotrwałej zapaści rynku i uśmiercił wiele firm. Większość uważała segment konsolowy za wyjątkowo ryzykowny i mało opłacalny. Ryzyko podejmuje japoński potentat, Nintendo, któremu ku zaskoczeniu innych udaje się podbić nie tylko rynek lokalny, ale i ten amerykański. W 1990 firma Hiroshiego Yamauchiego była niemalże monopolistą, a Game Boy i Nintendo Entertainment System królowały w domach w USA i Japonii. W tym samym czasie Sega była podupadającym producentem automatów do gier o dużych ambicjach i źle zarządzanym oddziałem w Ameryce. Kluczowe dla historii obu firm i całej branży okazało się spotkanie… na hawajskiej plaży. To właśnie tam Tom Kalinske dostaje propozycję objęcia stanowiska prezesa Sega of America, którą przyjmuje po wizycie w tokijskiej siedzibie firmy.

sega logo

Nie będę owijał w bawełnę i napiszę od razu nieco paradoksalnie: już dawno nie czytałem tak ciekawej książki, która jednocześnie przeszłaby obok mnie. Zacznę jednak od tego, co dobre. Blake Harris wykonał świetną robotę – przeprowadził rozmowy z ponad 200 osobami, które miały udział w opisanych wydarzeniach, i spędził na pisaniu książki ponad trzy lata. I to widać. Wojny konsolowe zawierają mnóstwo smaczków, szczegółów i znaczących scen, a historia konfliktu przedstawiona jest na tyle drobiazgowo na tyle, na ile to możliwe. Większość opowieści skupia się na rywalizacji pomiędzy dwoma firmami przedstawionej z perspektywy ich amerykańskich oddziałów, ale ukazane są także wydarzenia z konfliktem powiązane pośrednio, ale ważne dla branży – na przykład fala publicznego oburzenia brutalnością gier, która doprowadziła do powstania ESRB, oraz początki Sony PlayStation. Wszystko to opisane jest dynamicznie ze sporą dawką dialogów i bez zasypywania czytelnika szczegółami technicznymi. Jeśli zaś chodzi o samą historię, to daje ona świetny wgląd w rolę marketingu oraz różnic kulturowych w firmie – o losach starcia Nintendo i Segi przesądziły bowiem nie tyle gry czy konsole, a napięcia transoceaniczne. Śledzenie rozłamów i niezgodności pomiędzy amerykańskim a japońskim oddziałem firmy, mimo poparcia prezesa Segi dla Kalinskego, było jedną z silniejszych części książki.

nintendo logoDzięki stylowi oraz skupieniu na kwestiach marketingowo-kulturowych oraz ubraniu całości w swoistą fabułę Wojny konsolowe powinny zainteresować nie tylko fanów gier wideo. Problem pojawia się jednak, gdy kogoś nie interesują kwestie marketingowe i biznesowe. Owszem, z pewną dozą ciekawości czyta się o sile opowieści w reklamie oraz poznaje kulisy powstawania słynnych kampanii reklamowych, ale koniec końców jest to zainteresowanie bezosobowe. Bez tego drygu do przedsiębiorczości intrygują drobiazgi i epizody, ale całość opowieści nie fascynuje – z wyjątkiem wątków kulturowych. Tu pojawia się jednak problem, bo imponująca grupa rozmówców Kalinskego pochodziła niemal wyłącznie z USA. Paradoksalnie więc różnice kulturowe sprawiły, że fragmenty o różnicach kulturowych były niekompletne, przedstawione jednostronnie. Mimo tego braku te części pozostały dla mnie najciekawsze, tym bardziej więc dokucza brak perspektywy japońskiej. Trudno jednak winić za to samego autora – jak pokazuje książka, Japonia to inny świat i w biznesie. Fabularyzacja Wojen konsolowych to kolejna zaleta, które jednak kryje w sobie pewien haczyk. Otóż autor na samym początku zaznacza, że szczegóły powiązane z niektórymi miejscami i opisami mogły zostać zmienione lub wymyślone. Z jednej stronie rozumiem, że było to potrzebne w takim wyborze stylistycznym, ale w przypadku literatury faktu taki wstęp powoduje odczucia mocno mieszane.

Wojny konsolowe to książka ciekawa i dobrze napisana, ale niekoniecznie dla wszystkich. Wiem, że brzmi to jak truizm – w końcu żadna książka nie jest dla wszystkich – ale zgodnie ze wstępem: dawno nie trafiłem na książkę, które zalety widziałbym tak wyraźnie, ale jednocześnie daleką od moich emocji. Jest to o tyle ciekawe, że stwór ze mnie ciekawski i słabością do gier wideo się charakteryzujący. Jednak bez cienia wątpliwości mogę stwierdzić, że książka Blake’a Harrisa przypadnie do gustu tym zainteresowanym marketingiem od kulis i tajnikami biznesu.


Wojny konsolowe zrecenzowano też tu:

Serdeczne podziękowania dla wydawnictwa Sine Qua Non za przesłanie egzemplarza do recenzji

sqn logo

Aż do teraz przepisem Kalinskego na sukces było poleganie na własnym uroku, bystrości umysłu i umiejętności przemawiania do ludzi, lecz szybko odkrył on, że talenty te nie mogą się równać z potęgą nękania rywala poprzez pielęgnowanie nienawiści do niego ze strony innych ludzi.

Poprzedni

You’re tearing me apart, czyli „Ostatni Jedi”

Następne

Rosnąc i rozmawiając, czyli książkowo-blogowe podsumowanie roku 2017

4 komentarze

  1. Ja lubię czasem posłuchać o konsolach kanał yt arhn.eu. Gość bardzo fajnie opowiada, może nie tak szczegółowo i mocno pod innym kątem, ale od czasu do czasu lubię go posłuchać i popatrzeć na te cudeńka. Choć sama muszę przyznać na konsolach grałam mało i podobnie tak jak Ty zaczynałam od Commodore C64.

    • pozeracz

      Nie mogę nie zapytać: jakie były Twoje ulubione gry? Ja jakoś słucham głównie anglojęzycznie, ale o arhn.eu słyszałem nieco dobrego. Może z czasem sprawdzę.

      • Ja się wetnę. Pamiętam dwa tytuły: The Great Giana Sisters oraz Operation Wolf, na której połamaliśmy chyba ze trzy dżoje, dopóki nie wpadliśmy na patent z żyletkami 😛

        • pozeracz

          U mnie to sporo różnych przebojów było, ale joysticki najbardziej cierpiały chyba przy różnych sportówkach, w których trzeba było energicznie machać drążkiem w lewo i prawo. Choć i Archon II mocno dawał we znaki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén