Mało który gatunek ma tak wyrazistą i natychmiastową asocjacje wizualną jak cyberpunk. U niektórych na dźwięk tego słowa wyobraźnia w ułamku sekundy przywoła wiecznie nocny krajobraz Los Angeles z pewnego 2019 roku. Gdzieś tam będzie też padał deszcz, zapewne kwaśny. Twórcy komiksu Blade Runner 2019 nie odżegnali się od tej estetyki, ale po szczegóły (i całą resztę) zapraszam poniżej.
Los Angeles w alternatywnym roku 2019 zdaje się być składać głównie z neonów, deszczu i przestępczości. Gdy znikają Isobel i Cleo Selwyn, żona i córka Aexandra Selwyna, bardzo zamożnego przedsiębiorcy, a jednocześnie znajomego samego Eldona Tyrella, do sprawy przydzielona zostaje Aahna „Ash” Ashina. Nienawidząca replikantów, acz sama niezbyt bionicznie czysta, śledcza będzie musiała nie tylko zmierzyć się z tajemnicami, spiskiem i przestępczym podziemiem, ale i z własnymi przekonaniami.
Pozwolę sobie zacząć od najsłabszego elementu całości, który tak w zasadzie lichy nie jest. Blade Runner 2019 stanowi bowiem kolejny przykład umiejętnego wykorzystania i dopieszczenia sztampowych elementów fabularnych. Cóż bowiem może być bardziej kliszowe w takiej quasi-noir stylistyce niż surowy funkcjonariusz z mrocznym sekretem, a do tego uprzedzony do pewnej grupy? Pewną odmianą jest to, że tym razem jest to kobieta, ale reszta pasuje jak ulał. Nie trzeba chyba też wspominać o tym, że opowieść ma rzeczoną śledczą z równie rzeczonego uprzedzenia wyleczyć? Założenie ogólne nie są więc nazbyt oryginalne, ale za to w szczegółach nie brak pomysłowości, a i wykonanie samo w sobie wiele do życzenia nie pozostawia. Nie brak tu efektownych scen akcji, zwrotów czy też i scen bardziej kameralnych, intymnych.
Michael Green i Mike Johnson (wraz z Andresem Guinaldo, oczywiście) świetnie sobie radzą z budowaniem atmosfery. Już otwierająca scena w dobitny sposób pokazuje nie tylko charakter głównej bohaterki, ale i duszę miasta, a w zasadzie jej zepsucie. Zresztą reakcja na wybór, przed którym Ash stawia pojmanego replikanta, od samego początku podkreśla siłę woli androidów i uczłowiecza je. Blade Runner 2019 to bowiem opowieść, która także klimatem – ogólnym przygnębieniem, ludzkim zmęczeniem zabarwionym może odrobiną fantazji i nadziei – wpisuje się w cyberpunkową stylistykę.
Jednak nie ma stylistyki cyberpunkowej bez obrazu (nawet w powieściach niegraficznych opisy i wyobraźnia robią swoje), a komiks/powieść graficzna mają tu bardzo szerokie pole do popisu. Bez żadnych wątpliwości stwierdzić można, że Blade Runner 2019 rozgościł się na tym polu i dał nie lada popis. Zamieszczone we wpisie wycinki powinny dać drobny przedsmak tego, co Andres Guinaldo stworzył dla czytelniczych oczu. Są tu i efektowne panoramy, pełne szczegółu i wyrazu; są drobiazgi, kolory i dynami, jest i wiele dla miłośników filmów Ridleya Scotta. Rysownik świetnie poradził sobie też z kreacją postaci, zwłaszcza z mimiką. Innymi słowy: warstwa graficzna to najmocniejsza strona komiksu.
Co prawda początkowo do lektury podchodziłem z dozą ostrożności, ale dość szybko okazało się, że Blade Runner 2019 to wartościowy dodatek do znanego świata powieściowo-filmowego. Owszem, fabularnie nie ma startu do dzieła Philipa K. Dicka, ale pewną sztampowość nadrabia klimatem i prześwietną warstwą graficzną. Do tego to wydanie zbiorcze zawiera warte uwagi dodatki, takie jak okładki alternatywne czy na przykład kadry przedstawiające krok po kroku powstawanie danej sceny i jej iteracje.
Na płótnie widniała bezwłosa, umęczona istota o głowie przypominającej odwróconą gruszkę. Z przerażeniem zasłaniała dłońmi uszy, a jej usta otwarte były w przeraźliwym, bezgłosym krzyku. Poskręcane fale cierpienia, echo wrzasku wypełniały powietrze, które ją otaczało. Istota – nie wiadomo, mężczyzna czy kobieta – zamknięta była we własnym krzyku. Zasłaniała uszy, aby nie słyszeć samej siebie. Stała na moście i wokoło nie było nikogo. Krzyczała w absolutnej pustce. Odizolowana przez krzyk, a może pomimo tego.
[Philip K. Dick, Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?]
Luiza
Oooo, ładna kreska *__*