Co pewien czas przez niezmierzone i bliżej nieokreślone „internety” przetacza się dyskusja na temat poprawności politycznej, feminizmu i reprezentacji. Nie będę się tu wypowiadał na tematy ogólnospołeczne i wygłaszał swych poglądów, gdyż ten blog to nie miejsce na to. Dorzucę za to swój głos do ostatniego książkowo-blogowego wycinka tej większej dyskusji, który to wycinek wyklarował się na blogu Silaqui. Będzie więc o Lemie, czytaniu Lema i różnych nurtach w krytyce literackiej i pożytku (lub jego braku) z nich.
Na początek wspomnę o samym Stanisławie Lemie i zaznaczę od razu, że nie jestem tu żadnym specem. Nie czytałem wszystkiego, choć dużo, nie zgłębiałem też szczegółowo jego biografii. Czytałem za to Awantury na tle powszechnego ciążenia autorstwa syna pisarza, Tomasza Lema, oraz Listy Lema i Mrożka (recenzowane zresztą na blogu). Dziwi mnie jednak niepomiernie przypisywanie Lemowi mizoginii. Może gdybym przeczytał drugi raz książkę syna, w której to ponoć widać te cechę, i szukał tych wątków, to coś bym znalazł. Jednak czytając te wspomnienia „na czysto” niczego takie się nie dopatrzyłem. Tam pojawia się raczej obraz dziecinnego geniusza – futurysty rozmiłowanego w zabawkach i słodyczach. Zaś korespondencja z Mrożkiem ukazuje zaś dwóch mizantropów, niezbyt przystosowanych do życia w tłumie i tłumu tego nie znoszących. Mizoginii brak. Wręcz przeciwnie – napotkałem sporo ciepłych słów i uczuć względem Barbary. Możliwe więc, że Lem postępował niezręcznie wobec płci przeciwnej, ale według mnie tak samo postępował wobec płci bardziej owłosionej.
Względem zaś czytania dzieł Lema – nie da się zaprzeczyć, że kobiety w większości dzieł Lema były albo pomijane, albo traktowane po macoszemu. Nie należy jednak zapominać o Solaris oraz Powrocie z gwiazd. W tym pierwszym kobieta jest co prawda wielkim nieobecnym, ale jednocześnie jedną z głównych bohaterek fabuły. Zaś w tym drugim mamy do czynienia z zakończeniem bardzo feministycznym. Tylko teraz pojawia się pytanie – i co z tego? I odpowiedź na to pytanie jest właśnie trudna. Według mnie wszystko zależy od tego, kto i jak czyta Lema. Dla mnie jedną z najważniejszych i najpiękniejszych rzeczy w obcowaniu z literaturą jest mnogość interpretacji i odczytań. Osobnicze doświadczenia, poglądy i literackie obciążenia wpływają znacząco na, jak odbieramy dane dzieło. Choć Lem Lemem pozostaje, świat pędzi zmianami, a wraz z nim czytelnicy. Ale to przecież oczywiste. Rodzą się pytania kolejne… Czy jedne interpretacje są lepsze od innych? Czy niektóre można albo i trzeba odrzucić? Ze mnie jest człowiek pełen wyrozumiałości i ciekawości, więc poza złymi intencjami nie ma dla mnie żadnego czynnika jednoznacznie dyskwalifikującego. Może jeszcze ignorancja, ale to w przypadku osób, od których można wymagać pewnego literackiego obycia. Inaczej potraktuję osobę, która zaczyna przygodę z SF i czyta Lema, a inaczej kogoś na poziomie akademickim.
Feministyczna krytyka? Chętnie. Czyste czytanie bez patrzenia na konteksty społeczne? Pewnie. Nie lubię ograniczać sobie horyzontów literackich, więc czemu miałbym ograniczać te krytyczne? Należy wystrzegać się absurdów, pustosłowia, instynktu stadnego oraz zwykłych bzdur, ale „wykrycie ich” wymaga też pewnego wyczucia. Zwłaszcza, że pojawiać się mogą one po jednej i drugiej stronie barykady, a nawet i na jej środku. W dodatku w grę wchodzi efekt potwierdzenia i inne błędy poznawcze. Według mnie, jeśli ktoś merytorycznie i uczciwie podchodzi do tematu, powinien mieć głos, a jednocześnie żaden głos nie powinien dominować pozostałych. Punktem spornym bywa tu ta efemeryczna poprawność polityczna, kwestie równości, reprezentacji i tak dalej. Sam postawiłbym się raczej po stronie lewicowej (ech, a miało nie być o poglądach), ale nie mam zamiaru z miejsca dyskwalifikować poglądów przeciwnych. Ba, uważam, że mogą one wzbogacić moje własne czytanie literatury. Dotyczy to zresztą nie tylko literatury.
Wychodzi mi na koniec, że jestem po prostu naiwnym małym człowieczkiem, który chciałby, żeby wszyscy czytelnicy zachowali otwartość umysłu i ciekawość. Może za bardzo oceniam wedle własnych miar, ale zwyczajnie wkur…za mnie, gdy ktoś zamyka się na innych. Wygodne może być życie w szczelnym kokonie poglądowym, gatunkowym czy jakimkolwiek innym i zamknięcie się na wszystko i wszystkich, którzy w ten kokon się nie wpisują. Tylko dla inteligentnego człowieka czytanie nie ma być po prostu „wygodne” – czytanie ma poruszać i podważać, ma boleć i koić, ma zmuszać do myślenia i otwierać na innego człowieka. I jestem przekonany, że dobra literatura tak właśnie czyni. Czy czyni tak Lem? Dla mnie tak, zdecydowanie tak.
Poza tym uważał, że osoby, które dochodziły do głosu, rzadko miały coś ciekawego do powiedzenia, dlatego kiedy już wygłosił swoje zdanie, wymykał się do biblioteki, gdzie zawsze miał coś ciekawego do przeczytania. [Tomasz Lem, wywiad dla Polityki]
grendella
Napisałeś właściwie wpis, którego z braku czasu nie napisałam. Ja w ogóle nie rozumiem tego poczucia, że istnieje jakaś barykada, że trzeba się opowiedzieć, albo po jednej, albo po drugiej stronie. Owszem, warto ze sobą polemizować. Ale trzeba się z tej dyskusji i polemiki cieszyć, a nie iść na noże. Co mnie zdumiewa, to to, że wiele osób sprowadza kwestię reprezentacji do poprawności politycznej. Jak również to, że „przeciwnicy politycznej poprawności” (nazwa oczywiście umowna) odżegnują się od tego, że sami reprezentują bardzo konkretne poglądy społeczno-obyczajowe w większości wypadków, twierdząc na dodatek, że chodzi im li i jedynie o „literackość”.
Andrzej „Kruk” Appelt
Odwrócę Twoje stwierdzenie. Mnie zdumiewa, że wiele osób sprowadza poprawność polityczną do kwestii reprezentacji. I pomyśl, czy stąd też się też nie biorą „przeciwnicy poprawności politycznej”. To jest chodzenie po cienkiej linie i zastanawiam się czy wielu współczesnych „tropicieli nierówności” wie skąd wzięła się ta poprawność. Chodziło przecież o wyeliminowanie z dyskursu publicznego mowy nienawiści, spowodowanej, między innymi, ale nie tylko, istniejącymi nierównościami bardzo różnej natury. Oczywiście eliminowanie nierówności to jednak trochę bardziej złożona sprawa, to także działania prawne (rzecz stosunkowo łatwa, z zastrzeżeniem, że potrzeba dobrej woli) i działania edukacyjne (na to trzeba czasu). Chodzi mi o to, że paradygmatu zachowań społecznych nie da się zmienić skokowo, to jest proces i trzeba się z tym pogodzić. Skokowe zmiany to rewolucja, a te zwykle kończą się katastrofą i budzą mój sprzeciw.
Po prostu triada definiująca moje poglądy to: wolność, równość i odpowiedzialność.
Próbowałaś kiedyś polemizować z apologetą równości sprowadzonej do kwestii reprezentacji? Mnie się zdarzało, określenie konserwatysta wymawiane jako epitet to drobiazg. Powiem Ci tylko tyle, że cenię konserwatystów, jeśli tylko zgadzają się z to „moją” triadą, a są tacy 🙂
Przede wszystkim przekładanie ideologi (szczególnie skrajnych) na literaturę (kulturę) jest szkodliwe, przerabialiśmy już to, z mizernymi skutkami. Kultura powinna być na ile to możliwe wolna, zdając sobie sprawę z tego, że to jednak signum tempori i czy nam się podoba czy nie, to kontekst epoki istnieje …i trzeba umieć go prawidłowo odczytać.
pozeracz
Ciekawe jest to, że mogę się w zasadzie zgodzić z oboma Waszymi stwierdzeniami. Lapsus napisał, że po środku obrywa się z obu stron. Według mnie prawda jest zaś taka, że do głosu dochodzą Ci najbardziej głośni, a Ci najbardziej głośni najczęściej albo mają najmniej do powiedzenia, albo pełni są nienawiści. Bardzo rzadko zdarza się trafić na osobę, które potrafi wyrazić swą opinię logicznie i na tyle dosadnie, że przebije się przez ten mur. Zresztą wtedy może zostać zrównana z resztą oszołomów.
Andrzej „Kruk” Appelt
Ja podobnie jak Grendella nie widzę wcale żadnej bariery. Tylko jest problem z tym, że ekstremiści z obu stron nie przyjmują do wiadomości oczywistego faktu. Ludzie maja różne poglądy. Trzeba to uszanować. To wynika z wolności. Oczywiście odpowiedzialność i prawo powinny czuwać nad tym, żeby pewnych poglądów nie można było wprowadzać w życie i starać się je rugować z przestrzeni publicznej, chociaż to bardzo delikatna sprawa.
Na Cthulhu nieobecność kobiet (mężczyzn) w jakiejś powieści nie jest podstawą do oskarżania o mizoginię (mizoandrię). Tak samo jak ten sam kolor skóry bohaterów (na przykład różowy 😉 ) nie jest powodem do oskarżania o rasizm.
Nikt przy zdrowych zmysłach nie zarzuci Ursuli Le Guin rasizmu ze względu na to, że w Ziemiomorzu dominują ciemnoskórzy bohaterowie. Ale tfurcom fatalnych ekranizacji i owszem, bo Ged ma brązową, a nie białą skórę i basta!
pozeracz
Według mnie też nie ma bariery. A w zasadzie nieco inaczej – wszelkie bariery narzucamy sobie sami i obie strony widzą te bariery pewnie nieco inaczej, a przy tym są one płynne. No i przede wszystkim szkodliwe. Podział my/oni to pierwszy krok na niemiłej drodze do wrogości, lekceważenia, a na koniec i uprzedmiotowiania. Na takich właśnie podziałach żerują Ci, którzy potem doprowadzają do przeróżnych ludzkich tragedii.
grendella
Och, taka dyskusja, a ja jej nieświadoma w lesie bez internetów siedziałam 🙂 Zgadzam się z Tobą, że paradygmatów zachowań społecznych i konstrukcji myślowych nie zmienia się skokowo, dlatego prawdopodobnie zarówno kwestia reprezentacji, jak i wiele innych wzbudza duże emocji. Wydaje mi się, że to proces, w którego centrum jesteśmy, stąd również spory. „Konserwatysta” nigdy nie było dal mnie epitetem, szanuję konserwatywne poglądy. Nie przepadam tylko, kiedy są demonstrowane jako jedyne słuszne. Natomiast Twoją triadę wartości również uważam za swoją. Obawiam się, że kultura nigdy nie była wolna od ideologii (i nie mówię to ideologiach skrajnych, szkodliwych). Po prostu tak jak świat, w którym żyjemy (z jego uwarunkowaniami (społeczno-polityczno-kulturowo-ideologicznymi) odbija się w literaturze, tak i literatura na te uwarunkowania wpływa. To proces dwukierunkowy.
Nie jestem za absolutną wolnością interpretacyjną, ale słysząc, że trzeba kontekst kulturowy epoki „prawidłowo” odczytać, od razu zaczynam się zastanawiać, co znaczy to „prawidłowo”. Przypadłość mam taką, że jak słyszę o prawidłowej/poprawnej interpretacji, to zaczynam się zastanawiać, któż niby tę prawidłowość/poprawność sankcjonuje i „zatwierdza”… Dyskusja, poparta argumentami, zawsze mnie interesuje, zwłaszcza, gdy dyskutujący potrafią powiedzieć „rozumiem Twoje argumenty, ale moje brzmią tak”. Dyskusja nie zawsze musi kończyć się przekonaniem kogoś do naszej wizji, nie zawsze choćby kompromis jest możliwy. I to także musimy uszanować, bo „wolność, równość i odpowiedzialność”. Natomiast, uznawanie, że ktoś czegoś nie zrozumiał, bo zrozumiał inaczej niż my wydaje mi się aroganckie, i sama takich wypowiedzi, jak ognia unikam. Można by stwierdzić, że ogranicza mnie tu „polityczna poprawność”… Ja to postrzegam jako kulturę osobistą. Już babcia mówiła, że „nie wypada”.
Andrzej „Kruk” Appelt
Ano właśnie, sam się zastanawiam nad „prawidłowym” odczytaniem kontekstu epoki. Historyczny jest w miarę oczywisty (?), kulturowy to głębsza sprawa… Rzecz jest oczywiście bardzo subiektywna, ale …wymaga znajomości realiów epoki. Bez tego się nie da, po prostu kontekst kulturowy jest bardziej wielopłaszczyznowy od historycznego. Nie oszukujmy się, ludzie z danej epoki też prezentowali wielość interpretacji 😉
Co do ostatniego zdania – oczywiście, że „nie wypada”. Mam na to swój osobisty pogląd. Nikt przy zdrowych zmysłach nie kwestionuje zasad „dobrego zachowania” (no może należałoby zastanowić czy „O zachowaniu się na veloriach” Cortazara jest godne pochwały 😉 ). Tylko skąd brać te zasady? Najprostsza odpowiedź to, od rodziny, bo tu się wszystko zaczyna (nawet jeśli babcia mniej lub bardziej zrzędzi zdaniem młodego osobnika płci dowolnej). Oczywiście jest to pewien kanon, płynnie zmieniający się z biegiem lat (przestałem już się zastanawiać ile spraw jest teraz traktowane inaczej niż w pokoleniu moich babć, potem moich rodziców, potem moim…) I to jest oczywiste. Takie krótkie wskazówki – to jest dobre, to jest złe. Jest druga strona tego zjawiska, bardzo sformalizowana (kindersztuba w złym tego słowa znaczeniu też się tu mieści). To na przykład etykieta, zbiór sztucznych zachowań na wszelkie okazje. Takie wymuszanie poprawności. Tu zwolennicy „poprawności politycznej” ze skrajnego skrzydła (natychmiast, wszystko, wszyscy) powinni się dobrze zastanowić, bo zmiany wprowadzane płynnie są akceptowane, a formalizacja prowadzi do oporu. Pośpiech jak wiadomo jest dobry przy łapaniu pcheł a nie przy zmianie zachowań. Wiem okropnie to brzmi, socjotechnika 😉 ale tak jest 🙂
Co do pierwszej części mojej przydługiej wypowiedzi. Przekonaliście mnie tą dyskusją (Ty i Qbuś) do publikacji dwóch wpisów, które z pewnych względów chciałem ukryć przed światem, na jednym blogu o moim czytaniu „Ulissesa” (po polsku 😉 ), na drugim blogu o równościowych aspektach w polskiej fantastyce przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku ze szczególnym uwzględnieniem „Powrotu z gwiazd” ( oczywiście z uwzględnieniem kulturowego kontekstu tamtych lat 😀 ). Mam nadzieję, że będziecie chcieli ze mną podyskutować „komentarzowo”, zapraszam 🙂
Ambrose
Ha, ja całą tę dyskusję na temat Lema i jego domniemanego (czy raczej: wydumanego) mizoginizmu skwituję stwierdzeniem: Lem wielkim pisarzem był 🙂 Dzięki temu, tak jak wspomniałeś, jego dzieła są wielopoziomowe i można odczytywać je na bardzo wiele sposobów. Jeśli pośród możliwych interpretacji znajdzie się także jakieś studium dotyczące pierwiastka kobiecego w prozie pana Staszka, to z chęcią coś takiego przeczytam.
pozeracz
Dochodzi jeszcze do tego coś, o czym wspomniał Lapsus Calami w dyskusji na Facebooku – nie powinno się zrównywać mizoginii dzieł (niezależnie od jej postrzegania) z mizoginią autora. To już błąd kardynalny.
grendella
Tu się zgadzam. Ale czy takie zrównywanie poglądów w narracji z poglądami autora nie jest przypadkiem mocno biograficznego podejścia do literatury w szkole średniej? Tak mnie wiele lat temu uczono… Poza tym bardzo często przy interpretacji zwłaszcza poezji, moi studenci (na pierwszym roku) zaczynają swoją wypowiedź „poeta chciał tu powiedzieć, że…” – dla mnie to prosty przejaw utożsamiania autora z podmiotem lirycznym, czy narratorem w prozie. Trochę czasu zajmuje, by te konstrukcje myślowe odkręcić 😉
Moreni
Ja nie mam nic do dodania, bo akurat Twoja wypowiedź najbliższa jest memu poglądowi.
Akurat z tą awanturą o Lema mam trochę tak, jak z awanturą o brak różnorodności etnicznej postaci w gierczanych odsłonach wiedźmina: wiem, że autorzy nie mieli nic złego na myśli, zwyczajnie odwzorowali dość jednorodny etnicznie region, w którym żyją, ale nie kwestionuję, że wypuszczając grą na taki, a nie inny rynek, popełnili tym faux pas, które słusznie im wytykano. Z Lemem to samo – pisał tak, jak widział. Ktoś gdzieś w komentarzach w tych dyskusjach pisał o „starokawalerskim” punkcie widzenia i to określenie bardzo mi pasuje do sytuacji. Jednocześnie czytelnicy mają prawo do analizowanie jego dzieł pod dowolnie wybranym kątem (bo przecież jeśli ktoś ma fantazję napisać krytyczną notkę/artykół o braku kobiet u Lema, to jego prawo. Dopóki tym jednym aspektem nie przekreśla całej wartości literackiej utworów) i jeśli robią to sensownie, to ja chętnie poczytam.
pozeracz
I co tu dodać?
W przypadku Wiedźmina growego problem ma dwie strony. Z jednej gra jest, mimo wszystko, bardzo blisko powiązana z prozą i „słowiańskością” prozy Sapkowskiego. Jednak z drugiej strony wzbogacenie etniczne nie byłoby żadną zbrodnią na materiale źródłowym. W końcu to świat fantasy, którego wielką zaletą jest właśnie możliwość kreacji.
Andrzej „Kruk” Appelt
No właśnie stanąłeś po środku 😉 Gra jest zróżnicowana etnicznie, tylko podział (nierówności) jest na linii ludzie – nieludzie. Równie dobrze można się dopominać o brak, ja wiem …balrogów, czy ogrów. No nie da się zastosować w żadnym dziele sztuki pełnej reprezentacji wszelkich możliwych różnorodności bo doprowadzimy całą zabawę do absurdu. Na przykład do tego, że na rynek usański trzeba by przygotować zupełnie odmienną wersję gry z pełną reprezentacją ich wieloetniczności. Wystarczy, że i tak na ich rynek trzeba usuwać pewne elementy związane z seksem 😀
pozeracz
I tak, i nie. Owszem – gra jest bardzo zróżnicowana etnicznie, ale tylko jedna z tych etniczności jest odbiciem rzeczywistego świata. Zgadzam się jednak w pełni, że i tu można sprowadzić sprawę do absurdu (Indianie, Innuici etc.), ale rozsądna osoba nie będzie do absurdu się posuwać. Dla mnie ten brak różnorodności wadą nie był, ale też widzę pewną zasadność w ustyskiwaniach.
Mocno polecam ten wpis: http://stanislawkrawczyk.blogspot.com/2015/06/wiedzmin-rasa-i-reprezentacja.html
Aga
Mnie osobiście Pan Stanisław Lem rozczarował tym pominięciem przeszło połowy ludzkości w swoich książkach, świadczy to o tym że on sam nie był otwarty na połowę świata stąd trudno oczekiwać by pominięty czytelnik był otwarty na jego dzieła. Nadal lubię jego twórczość ale uświadomienie sobie tak oczywistego faktu jak pominięcie kobiet jest łyżką dziegciu w tej beczce miodu, pozostawia taki posmak niechęci że przy wyborze lektury sięgam jednak po książkę innego autora/autorki. Pisarzowi to nie zaszkodzi, nie musi walczyć o czytelników gdyż już nie żyje. Krytyka i obrona też mu po nic. Nie chodzi o poprawność polityczną ale o sposób przedstawienia świata -świat pana Lema to świat bez kobiet, kobiety się w nim nie liczą, nie istnieją, nie mają głosu. Ja nie chcę takiego świata. Szkoda że nie można zapytać autora co dzieje się w „międzyczasie”, co robią i gdzie są kobiety (czy w ogóle są czy może wyginęły?), w świecie wykreowanym przez pisarza.
pozeracz
Rozumiem to rozczarowanie i niechęć do takiego świata. Lem miał pełne prawo tak pisać, a Ty masz pełne prawo widzieć niedostatki takiej wizji. Dla mnie ciekawe jest, czemu akurat tak pisał. W jego korespondencji nie da się ni trochę wyczuć dla kobiet pogardy czy niższego poważania, wręcz przeciwnie, zwłaszcza względem żony.