Czasem potrzeba nielichego splotu okoliczności, by przełamać czytelnicze przyzwyczajenia. Kilka lat temu regularnie wymieniałem się książkami, korzystając z forum CD-Action, na którym to aktywnie się udzielałem i moderowałem nawet. Wtedy też trafił do mnie Schwytany w światła Tomasza Kołodziejczaka. Wiedząc, że jest to część druga, nie chciałem zaczynać lektury, mimo zapewnień wysyłającego, że wiele nie stracę. Nie popędziłem też na Allegro, a na ratunek odłożonej książce przyszedł dopiero firmowy kiermasz charytatywny (ten sam, na którym kupiłem Według łotra), który obdarzył mnie Kolorami sztandarów, czyli dopełnił Dominium Solarne.
Ludzkości udało się sięgnąć gwiazd, a większość skolonizowanego przez naszą rasę wszechświata składa się na Dominium Solarne. Gladius jest jedną z nielicznych wolnych kolonii. Surowe i efektywnie egzekwowane prawo oraz względny spokój pozwolił utrzymać jedność społeczności i skutecznie opierać głównie politycznym zakusom hegemona. Niestety, na planecie pojawili się Korgardowie, obca rasa znacznie przewyższająca ludzi pod względem technicznym. Wszelkie próby kontaktu spełzły na niczym, podobnie próby powstrzymania zbrojnych wypadów, w trakcie których niszczone są cała miasta. Frakcje polityczne sprzyjające Dominium czują się coraz pewniej, piewcy niezależności muszą coś zrobić. Daniel Bondaree, tanator (sędzia i egzekutor w jednej osobie) zostaje zwerbowany do tajnej misji, która ma uczynić wyłom w defensywie obcych.
Pisząc o Ostatniej Rzeczpospolitej Tomasza Kołodziejczaka, Jacek Dukaj użył pewnego razu określenia „generator superlogicznych koncepcji”. Komplement jest uprawniony także w przypadku Dominium Solarnego – świat przedstawiony znów jest jedną z najmocniejszych stron powieści. Na pierwszy rzut oka świat ten wydawać się może mało oryginalny — podróże międzygwiezdne, kolonizacja i scentralizowane imperium kontra niezależni to elementy często wracające w science-fiction. Tanatorów można uznać za odwołanie do sędziów z Mega-City One, a rasa podwodnych obcych za nawiązanie do pomysłów Arthura C. Clarke’a względem Europy. Jednak siła światotwórstwa tkwi tu nie tyle w oryginalności (choć i tej nie brakuje, gdy się dokładniej przyjrzeć), ale w jego złożoności i spójności. Technologie nie funkcjonują tu w próżni – każda ma wymierne i logiczne konsekwencje. A gdy dodać do tego bogatą historię, liczne frakcje polityczne oraz nietypowe sekty, to wychodzi cudna mieszanka.
Podobnie jest i z samą fabuła — tylko z pozoru wygląda na prostą historię o walce z inwazją obcych. Owszem, początkowo spory nacisk jest położony na warstwę militarną i czytelnikowi zaserwowanych zostają efektowne starcia z najeźdźcą. Jednocześnie bardzo szybko wyciągnięte na wierzch zostają wątki społeczne i polityczne. Daniel Bondaree należy do niezłomnych i do końca walczy o niezależność Gladiusa, lecz obecność Korgardów budzi różne reakcje i wzmacnia nastroje pro-Solarne. Z czasem dochodzi do brutalnych rozgrywek politycznych oraz bezwzględnego wykorzystania naiwności pewnych jednostek. Protagonista jest ukazany jako ten, który pozostał przyzwoity i wierny sobie, lecz jednocześnie to on dobitnie odczuwa siłę politycznej bezduszności. Ciekawie prezentuje się też osoba Diny — ta pacyfistycznie usposobiona bohaterka ma okazje krok po kroku obserwować polityczne machinacje swego brata oraz sił Solarnych, a z czasem zostaje ich pionkiem. Przy tym Tomasz Kołodziejczak potrafi umiejętnie grać na uczuciach czytelników i stworzył kilka scen rozdzierających serce i inne wnętrzności.
Minusów wielu tu nie ma, lecz o kilku warto napisać. Recenzując Białą redutę, narzekałem na zbyt rozległą ekspozycję, ale z zastrzeżeniem, że to wstęp do większej całości. Dominium Solarne odwraca zwyczajowy trend — ekspozycyjne dłużyzny przydarzają się w Schwytanym w światła, czyli tomie drugim. Nie ma ich wiele, ale mogą dać się we znaki. W ogóle można stwierdzić, że Kolory sztandarów są zauważalnie inne. W drugiej części nie brak akcji, jest niezłe zakończenie (znów przychodzi na myśl Arthur C. Clarke i jego Odyseja kosmiczna 2001), ale akcenty są rozłożone inaczej. Fragmenty prezentowane z perspektywy Diny znacznie rozszerzają wątki polityczne, co sprawia, że wydźwięk jest jeszcze bardziej mroczny. Początkowo chciałem napisać, że Schwytany w światła to część gorsza, ale po nieco dłuższym zastanowieniu mogę jedynie napisać, że nieco mniej mi przypadła do gustu, ale równie dobrze mogło być odwrotnie. Ta nierówność sama sobie stanowi jednak pewien problem.
W ramach podsumowania dodam jeszcze jeden minus, który jednak o cyklu świadczy dobrze: nie ma tego więcej! Historia Daniela Bondaree zostaje zakończona w satysfakcjonujący sposób, ale ja bardzo chętnie poznałbym dalsze losy Gladiusa i całego Dominium Solarnego. Kolory sztandarów i Schwytany w światła są to bowiem po prostu świetne powieści science-fiction. Złożony świat oraz bogata fabuła wzbogacone o wątki polityczne sprawiają, że od lektury ciężko się oderwać. Dość powiedzieć, że tom drugi kończyłem czytać około 3 nad ranem, co mi się zdarza bardzo rzadko.
Kiedy przestajesz szanować swoją historię i pamięć przodków – przestajesz szanować samego siebie. Pamiętaj, to dług honorowy. Jeśli ktoś umierał, żebyś ty mogła żyć wolna, jeśli ktoś harował jak wół, żebyś ty mogła żyć w cywilizowanym świecie, to teraz masz wobec nich dług honorowy. Będziesz go spłacać swoim dzieciom.
Dodaj komentarz