Nie tylko czytanie literatury może prowadzić do katharsis, pisanie także może prowadzić do emocjonalnego oczyszczenia. W wywiadzie z New Yorkerem David Vann stwierdził, że pisanie książki stanowiło dla niego dużo więcej niż terapię. Uczucie straty po samobójstwie kogoś bliskiego to, według pisarza, to długa droga przez wstyd, złość poczucie winy, zaprzeczenie i tym podobne. Fikcja zaś stanowi sposób na obrócenie najpaskudniejszych części życia w coś pięknego. Tym właśnie miała być Legenda o samobójstwie, która stanowi literackie przetworzenie doświadczeń autora.
Miesiąc: styczeń 2018
Śledząc jakiekolwiek media społecznościowe trudno było nie natknąć się na zapowiedzi lub reakcje na premierę Pisma. Aspirujący do miana polskiego New Yorkera periodyk zbiera pozytywne opinie, ale jeden z tekstów wywołał reakcje wręcz przeciwne. Tak skwitował go jeden z mych literacko obytych znajomych: „To jest super tekst, bo za każdym razem, gdy będę snobistycznie myślał o czytelnictwie i z góry spoglądał na osoby, które czytają na akord byle co, żeby się potem jarać, że czytały, albo że są osoby, które nie czytają w ogóle, albo nie kumają czaczy o co chodzi z tą literaturą, to właśnie będę sobie przypominał ten tekst i myślał: iii tam, wcale nie jestem wąchającym własne, siedmiotomowe pierdy snobem, w gruncie rzeczy normalny ze mnie koleś.”
Kończąc recenzję pierwszego tomu cyklu meekhańskiego, nie spodziewałem się tak długiego okresu oczekiwania na następny. Nie dziwię się jednak nazbyt, gdyż tak w zasadzie nie planuję mojego czytania z wyprzedzeniem. Nie licząc egzemplarzy od wydawnictw, obciążonych pewnym zobowiązaniem, decyzje o doborze lektur podejmuję na bieżąco. Tym oto sposobem przydarzyło się, że Wschód-Zachód został pożarty niemal równo rok po Północy-Południu. Otwarcie Robert M. Wegner miał bardzo mocne, lecz tomy drugie miewają problemy ze sprostaniem oczekiwaniom. Te zaś po pierwszym tomie były całkiem spore.
Czas jakiś temu na blogu panował okres błędów i wypaczeń, okres regularnie publikowanych wpisów… wypełniaczowych. Nie obawiajmy się tego słowa. W przeciągu trzech miesięcy napisałem trzy wpisy około-okładkowe: zacząłem od ulubionych, potem były okropne, a na koniec przedziwne. Nie były to wpisy złe, ale ich natężenie przy trzech wpisach tygodniowo było nieco zbyt duże. Minęły dwa lata, więc uznałem, że mogę sobie pozwolić na kolejny wpis skoncentrowany na okładkach. Tym razem będzie klasycznie, naukowo i fantastycznie.