Jedną z ważniejszych zalet literatury jest nauka empatii. Poprzez pokazywanie świata oczyma bohaterów osób skrajnie od nas różnych – doświadczonych przez los, odległych charakterologicznie i geograficznie. Dotyczy to także osób niepełnosprawności oraz chorób psychicznych, które są bardzo często spychane przez społeczeństwo na margines i rzadko dostają swój głos. Na ratunek przychodzi właśnie literatura. Jednak, podobnie jak w rzeczywistości, podejście do takiej tematyki wymaga dużego wyczucia. Bellevue Ivany Dobrakovovej rozlegle porusza oba te zagadnienia, lecz mam wrażenie, że tego taktu zabrakło.
Blanka to z pozoru całkiem normalna dziewczyna – ma chłopaka, studiuje i męczy ją słowacka nuda. Ma pewne kompleksy i lęki, ale zdaje sobie z nimi radzić. W tym roku intensywnie czeka na wakacje, gdyż czeka ją wyjazd do Marsylii. Ośrodek dla niepełnosprawnych Bellevue nie jest może idealnym kurortem, ale wizja spędzania wolnego czasu na plaży z resztą wolontariuszy w innych krajów zdecydowanie wygrywa ze stagnacją Bratysławy. Początkowo wszystko wydaje się być w najlepszym porządku – praca z pacjentami stanowi wyzwanie, ale towarzystwo i okoliczności przyrody ją równoważą. Okazuje się jednak, że tak bliski kontakt z niedoskonałościami ludzkiego ciała potęguje zaburzenia Blanki, a wyczekiwany wyjazd zamienia się w marsz w stronę obłędu.
Bellevue to powieść o dużym potencjale, który w przypadku niżej podpisanego został zmarnowany przez kilka elementów wywołujących irytację. I ucieknę się nawet do pierwszej osoby, by o tym napisać. Pierwszym, najważniejszym z tych elementów są postaci. We wstępie wspomniane zostało wyczucie i śpieszę z wyjaśnieniem, że nie chodzi o wyczucie w ukazywaniu bolesnych aspektów ludzkiej fizyczności (tu wręcz wskazana jest pewna dosadność), ale o kreację postaci właśnie. Bardzo możliwe, że to kwestia indywidualna, ale Blanka od samego początku po prostu mnie denerwowała i to pomimo pewnego pokrewieństwa charakterów. Główny problem z Blanką polega na tym, że ona zwyczajnie nie szanuje innych, co widać zwłaszcza w przypadku pacjentów kliniki. Jeszcze zanim zaczyna się droga ku paranoi myśli Blanki zdradzają jej obrzydzenie, niechęć, a momentami wręcz pogardę dla bliźnich.
Rozumiem, że obcowanie z niedoskonałościami ludzkiego ciała, zetknięcie z tak namacalnymi dowodami na kruchość żywota ludzkiego może stanowić szok, ale tu pod tym szokiem brak jest empatii, prób rozumienia. Spowodowało to, niestety, że mi z kolei trudniej było o empatię względem Blanki w jej tragicznym stanie. Pewną ironię można za to dostrzec w tym, że choroba Blanki wywołuje podobne reakcje ze strony pozostałych wolontariuszy. Dopiero stan krytyczny odmienia ich podejście. Irytacji mej dopełniły eksperymenty interpunkcyjne: kończenie akapitów przecinkami miast kropek (choć w środku zdania kropkami kończone są) czy też dialogi wprowadzane cudzysłowami bez wielkich liter. Zasadniczo nie mam nic przeciwko modyfikowaniu zasad i oryginalnym podejściom, ale w tym przypadku nie widzę, czemu miałyby służyć. Możliwe, że ma być to wersja light strumienia świadomości, ale jeśli tak, to zatrzymanie się w pół drogi neguje efekt.
Powyższe zarzuty sprawiły, że najważniejszą część powieści obserwowałem z pewnym dystansem, na chłodno. Sprawiło to, że nie potrafiłem się wczuć w tragedię Blanki, ale bez obaw mogę też stwierdzić, że tak opis reakcji Blanki na fizyczne niedoskonałości pacjentów oraz jej walki z chorobą wypada przekonująco. Ivana Dobrakovová sprawnie ukazuje kontrast pomiędzy młodością i energią a brakiem władzy nad ciałem lub umysłem. Te różnice zostają podkreślone poprzez ukazanie rozbieżności charakterów wolontariuszy i chorych. Ci drudzy w większości wydają się być życzliwi, co widać w reakcjach na wpadki Blanki. Protagonistka przypisuje im złe zamiary i złośliwość, lecz jest to rezultat postępującej paranoi. Rzeczywiste złośliwości i egoizm zaobserwować można natomiast ze strony innych pracowników. Trudno mi było przeżywać wraz z bohaterką wahania nastrojów, obezwładniającą bezsilność czy przychodzący znikąd strach. Bellevue w boleśnie dobitny sposób odsłania przed czytelnikiem fizyczne i mentalne aspekty zaburzeń psychologicznych oraz fizjologiczną codzienność osób niepełnosprawnych. Warto też zaznaczyć, że autorka nie ucieka się do epatowania fizycznością ani też wulgarności. Odniosłem jednak wrażenie, że autorka zbyt wiele miejsca poświęciła opisowi pełni objawów choroby Blanki. Możliwe, że przemawia tu brak sympatii do protagonistki, ale wydaje mi się, że i dla innych czytelników koniec powieści może okazać się męczący. Niewykluczone jednak, że jest to zabieg celowy, który ma wyostrzyć obraz upadku młodej Słowaczki.
Mam z końcową oceną Bellevue pewien zgryz, gdyż trudno mi tu oddzielić osobiste uprzedzenia od prób obiektywnej oceny. Wiem, że w pełni obiektywna recenzja nie jest możliwa, ale zawsze staram się do tego dążyć. W tym przypadku antypatyczna główna bohaterka od początku nastawiła mnie negatywnie, a całe grono postaci skłonnych do egoizmu oraz nietrafiony eksperyment interpunkcyjny dopełniły dzieła. Nie mogę jednak napisać z przekonaniem, że jest to słaba powieść. Jeśli ktoś wykaże więcej zrozumienia dla Blanki, a w dodatku nie miał styczności z osobami niepełnosprawnymi, ciężko chorymi, to na pewno znajdzie w Bellevue coś wartościowego. Ja doceniam ją za ukazanie ludzkiej kruchości oraz reakcji na niepełnosprawność.
[…] to jest kwiat, jeśli go dotknę, czuję pod palcami, że to kwiat, jeśli go powącham, wiem, że to kwiat, ale czym są moje zmysły, kto mi je dał, skąd mam mieć pewność, że mnie nie oszukują?
Ambrose
Aj, trochę szkoda, że w książce nie wykorzystano w pełni drzemiącego w fabule potencjału – taka proza „sanatoryjna” to przecież ogromne pole do popisu. Wystarczy przeczytać „Czarodziejską górę” T. Manna, „Zabliźnione serca” M. Blechera czy choćby „Co na kolację?” J. Schuylera, by przekonać się jak wiele interesujących tematów można zawrzeć w tekście, którego akcja osadzona jest pośród chorych 😉
pozeracz
Najlepiej przeczytać jeszcze kilka recenzji i wtedy wyrobić sobie zdanie, czy warto próbować. Zresztą właśnie ta recenzja przekonała mnie do tego, by na końcu swoich dodawać linki do innych blogerów, którzy już pisali o danej książce. O nowościach nie piszę tak często, więc niemal zawsze ktoś wartościowy do podlinkowania się znajdzie. A do tego dobre blogi promowanymi będą.
fibula
Miałam podobnie przy tej lekturze, mimo iż coś tam po sobie we mnie zostawiła.
I przypomniał mi się „Pałac” Myśliwskiego – tak bardzo nie lubiłam Jakuba, że utraciłam przez to znaczną część piękna tej książki.
Ale do „Pałacu” zamierzam wrócić.
pozeracz
Ufff… Dobrze słyszeć, ze nie tylko ja miałem takie odczucia, gdyż w sieci natykałem się głównie na współodczuwanie z Blanką.
Wstyd przyznać, ale akurat „Pałacu” jeszcze nie czytałem, choć Myśliwskiego baaardzo lubię.