Od mojego pierwszego czytania tego powieści Philipa K. Dicka minęło około osiemnastu lat, więc uznałem, że dojrzałem do czytania drugiego. Moja dickowska inicjacja zostawiła po sobie wrażenie bardzo pozytywne, choć głównym odczuciem było zagubienie. Były to początki mojej przygody z science-fiction w ogóle i jedna ważniejszych książek mej czytelniczej inicjacji. Takie powroty po latach bywają ryzykowne, ale wszelkie me obawy zniknęły już po pierwszych stronach.
W roku 1992/2021 życiu na Ziemi daleko do sielanki. Ostatnia Wojna Światowa pozostawiła po sobie pył radioaktywny, który nie tylko doprowadził do wyginięcia większości gatunków zwierząt, ale i do licznych genetycznych degeneracji u ludzi. Regularne badania DNA mają na celu wykrycie osobników, których należy wykluczyć w puli genowej poprzez sterylizację. Na niegdyś błękitnej planecie pozostali w zasadzie tylko właśnie ci outsiderzy, określani „specjalnymi”, oraz biedni. Odpowiednio zamożni obywatele uciekają przed skażeniem na pozaziemskie kolonie, na których pracy zaprzęga zatrudnia się androidy. Regularnie jednak zdarza się, że te rozumne maszyny uciekają, lecz ich ucieczka naznaczona jest zbrodnią – by uciec muszą pozbawić życia swego właściciela.
Czy androidy marzą o elektrycznych owcach? wraz z Łowcą androidów Ridleya Scotta to dzieła na tyle znane, że typową recenzją nie dodałbym pewnie wiele do przebogatego zbioru tych już opublikowanych. Podzielę się za to kilkom przemyśleniami, impresjami i refleksjami na tematy, które też zapewne były omawiane, ale według mnie i tak będzie to ciekawsze podejście. Zacznę od postaci. Za sprawą ekranizacji i Harrisona Forda z historią automatycznie kojarzony jest Rick Deckard. A dla mnie to jedna z mniej interesujących postaci – odgrywa tu rolę nośnika kryzysu człowieczeństwa w erze myślących maszyn. Rola łowcy jest ważna, ale miałem wrażenie, że była nieco pretekstowa. Innymi słowy – Dick uczynił Deckarda łowcą androidów, aby poprzez niego podzielić się z czytelnikami swymi wątpliwościami. Choć przyznać trzeba, że nie jest on postacią jednowymiarową, a jego przemiana stanowi jeden z ważniejszych wątków powieści.
Nieco ciekawiej wypadają androidy i pan Isidore, z naciskiem na tego drugiego. Androidy są ciekawe w swej różnorodności – od Luby Luft, która nie chce żyć w ukryciu, przez brutalnego Baty’ego zwodniczą pannę Rosen aż po brutalnego Baty’ego. Znów jednak ciekawsze od samych postaci są refleksje, do których prowadzą czytelnika – zwłaszcza tym, że bywają bardziej ludzkie od „prawdziwych” ludzi. Zdecydowanie najbardziej zagadkowo i intrygująco prezentuje się John R. Isidore, specjalny o obniżonym poziomie inteligencji. Mieszkający samotnie w opuszczonym apartamentowcu kierowca posiada jednak zadziwiająco bogaty zasób słownictwa oraz intuicyjnie głębokim zrozumienia świata. Jest przy tym najbardziej ludzki ze wszystkich, lecz przez społeczeństwo postrzegany jest jako podczłowiek. Jest on też na pewien sposób negatywem Deckarda sprzed przemiany – głównie pod względem empatii. Dla Isidora nawet androidy warte są szacunku, a z kolei Rick ma problem z uczestniczeniem w mercerystycznych seansach empatycznych, w trakcie których współodczuwa się boleści innych członków społeczności. Zagadką pozostają zaś tajemnicze moce, które wspomina i które ujawniają się w pewnej poruszającej scenie.
To jednak nie postaci stanowią i sile tej powieści. Długość Czy androidy marzą o elektrycznych owcach? jest odwrotnie proporcjonalna do bogactwa świata i przemyśleń w niej zawartych. Philip K. Dick bez żadnych rozwlekłych ekspozycji ukazuje złożony, przemyślany świat z niezwykle przekonującą wizją społeczeństwa, które więcej uczuć ma dla zwierząt, nawet mechanicznych, niż bliźnich. Jest tu zarówno ogłupiająca telewizja nadająca non-stop jeden program, są programatory nastroju i religia/ustrój na pewne sposoby przypominający chrześcijaństwo. Jest to świat, w którym na każdym kroku mówi się o empatii, a niemal nikt jej nie przejawia na co dzień, a najmniej mają Ci, którzy decydują o egzystencji innych. Bardzo podobało mi się też to, że Dick nie daje czytelnikowi prostych odpowiedzi. Z początku może wydawać się, że autor chce ukazać „ludzkość” androidów, ale na koniec wywraca kilkoma poruszającymi scenami oczekiwania czytelnicze. Tak Rick Deckard, jak i czytelnik, zostają z dylematami do rozwiązania.
Czy androidy marzą o elektrycznych owcach? to powieść, która stanowi chlubę dla swojego gatunku. Nawet czytelnik zaczynający przygodę z SF (jak Pożeracz lat temu naście) znajdzie tu dość, by zapamiętać powieść na długo. Lecz dopiero odpowiednie doświadczenie oraz/lub ponowne czytanie odsłania przed odbiorcą pełne bogactwo prozy Dicka. Wizja szarego, niemal martwego świata oraz moralne dylematy nie dadzą o sobie zapomnieć. Jest to też jedna z tych książek, do których można wracać wielokrotnie i wielogodzinne rozmowy prowadzić.
It’s the basic condition of life to be required to violate our own identity.
Ambrose
„Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?” (zdecydowanie bardziej wolę ten tytuł niż filmowy „Łowca androidów) to jedna z piękniejszych książek Dicka, do której żywię ogromną sympatię. A urok tej książki polega na tym, że w całkiem zwięzłej historii Dick zawarł tyle materiału godnego przemyśleń, że na dobrą sprawę ten utwór można by czytać kilkukrotnie i za każdym razem odkrywać w nim coś nowego. Dla przykładu w trakcie lektury Twojego tekstu zwróciłem uwagę na pana Isidore’a – takie samo nazwisko nosi bohater „Wyznań łgarza„. W przypadku „Confessions of a crap artist” Isidore to dość wyraźne nawiązanie do Św. Izydora z Sewilli, autora „Etymologii w dwudziestu księgach”, praencyklopedii, w której wspominano m.in. o psiogłowcach 🙂
Bardzo podoba mi się też wątek z tytułowymi owcami, czy generalnie ze zwierzętami, który doskonale ukazuje ludzką hipokryzję. Człowieczą miłością i troską cieszą się mechaniczne istoty, ale nawet na odrobinę litości czy miłosierdzie nie mogą już liczyć mechaniczni ludzie.
pozeracz
Dzięki za zwrócenie uwagi na powracającego Izydora – sam zbyt dawno i zbyt mało czytałem Dicka, by to wyłapać. Poszperam sobie teraz, co on jeszcze może oznaczać.
Zgadzam się też w pełni z uwagą o mechanicznych zwierzętach. Dodam, że miałem wrażenie, że dla ludzie mają dla tych mechanicznych stworzeń więcej empatii więcej niż dla innych ludzi, nie tylko zwierząt. Relacje międzyludzkie są tu niemal wyłącznie zawodowo-bezosobowo. Jedynie relacja Deckarda z żoną miewa momenty międzyludzkiego ciepła i czułości.
Agnieszka z Niebieskiego Stoliczka
Niemożliwe, nie przeczytałam jeszcze tej książki. Jest u mnie na liści od kilku lat, ale jakoś zawsze wybija ją z kolejki coś innego. Po Twojej recenzji zamówiłam ją sobie w bibliotece. Wydaje mi się, że to może być coś niezwykłego.
pozeracz
Chwała niech będzie bibliotekom! Cieszę się, że zmotywowałem do wypożyczenie i czekam na wrażenia.
Obsesyjna
Mam ogromny sentyment do tej książki, czytałam ją w ważnej chwili w moim życiu. Ponadto uwielbiam styl Philipa K. Dicka. A z tymi zwierzętami to nie jest tak, że ludzie mają te zwierzęta z pobudek egoistycznych? Jak je stracą to stracą też możliwość zaspokajania swojej potrzeby. Bo po co człowiekowi jest zwierzę w świecie, w którym zwierząt praktycznie nie ma? Nie po to żeby zwierzę miało dobrze, tylko żeby człowiek miał dobrze. Jak ktoś ma zwierzę to znaczy, że po pierwsze: Stać go (podnosi się jego pozycja). Po drugie może pochwalić się czymś w rodzaju dobra luksusowego, a dobra luksusowe są po to, by ludzie byli zadowoleni. No i o dobra luksusowe trzeba dbać, żeby ich nie stracić. Dlatego ja nie dostrzegłam tutaj tego, że ludzie traktują lepiej zwierzęta. W moim odczuciu zwierzęta są dobrze traktowane z pobudek egoistycznych ludzi, a nie na zasadzie okazywania im faktycznych uczuć z tego powodu, że są zwierzętami.
pozeracz
Bardzo celne uwagi w temacie zwierząt. Zgadzam się w pełni z tym, że pobudki są czysto egoistyczne, ale uważam, że siła tych pobudek w powiązaniu z ogólną szarością świata i beznadzieją życia na Ziemi sprawiają, że wykształca się tam coś kształt więzi emocjonalnej. Wątek kota, który zdechł Izydorowi w trakcie transportu, pokazuje, że ludzie reagują na śmierć zwierzaka bardzo emocjonalnie i wykracza to poza czysty egoizm. Do tego można jeszcze dodać interpretację, w której te zwierzaki to symbol świata, który odszedł – czasów zieleni i życia, które wrócą.