"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Baśń arachnopunkowa, czyli „Dzieci jednej pajęczycy” Olgi Niziołek

Tak to się czasem przedziwnie zdarza, że dwie formalnie niezwiązane ze sobą książki wchodzą w dialog. Tak to się czasem zdarza, że w dwóch czytanych bezpośrednio po sobie powieściach kluczową rolę odgrywają pająki, mimo że nie pamięta się poprzedniej książki z takim choćby drugoplanowym motywem. Poprzednia lektura okazała się być wysoce satysfakcjonująca. Sprawdźmy więc, jak wypadnie debiutująca powieściowo Olga Niziołek i jej Dzieci jednej pajęczycy.

dzieci jednej pajęczycy

W niezbyt odległej choć niezbyt określonej przyszłości świat jest w kondycji bardzo marnej. Zwierzęta zostały „wygaszone”, rośliny da się czasem napotkać w dzielnicach bogaczy, a czysta woda to dla wielu niedostępny luksus. Władze robią wiele, żeby utrzymać nieszczęśników z dolnych warstw społecznych Aglomeracji w biernym stuporze, ale nikt nie wie, jak długo będzie to możliwe. Amelia znalazła swą niszę i dorobią dowożąc pizzę, gdy tylko może, bo w domu nie ma czego za bardzo szukać – może poza kolejną kłótnią. Jednak spotkanie z Kyoro (oraz jego pająkami) pchnie ją w kierunku wyjątkowo okrutnym: dającym nadzieję. Gdzieś na tej drodze czeka nie tylko pajęcza bogini, ale i przywódca Aglomeracji.

Zaczynając od ogółu, poczynić można obserwację następującą: Dzieci jednej pajęczycy to ciekawy melanż gatunkowy. Na poziomie kreacji świata jest to co prawda science fiction bliskiego zasięgu, ale ma też niemało cech wspólnych z cyberpunkiem… Choć może bardziej adekwatnym określeniem byłby tu ecopunk. Czytelnik poznaje tylko drobny wycinek globu, lecz założyć można intensywną dewastację i załamanie klimatu na Ziemi. Technologia nie jest aż tak zaawansowana i wszechobecna (ale są na przykład bardzo zaawansowane sprzęty VR), a miasto nie jest usiane neonami i futurystycznymi pojazdami, ale ogólny klimat Aglomeracji, wszechobecność i szarość tkanki miejskiej oraz stratyfikacja społeczna skręcają w klimaty dystopijne. Niektóre elementy sprawiają zaś, że powieść Olgi Niziołek można nazwać pre-apokaliptyczną.

spider pajęczycy

Im dalej jednak w fabułę i gdy nieco zmienić optykę – zwrócić uwagę na inne elementy – tym bardziej opowieść zaczyna przypominać futurystyczną baśń. Dzieci jednej pajęczycy jest bowiem w wielu miejscach szczegółowa, ale w innych celowo (zapewne) ogólnikowa. W gruncie rzeczy czytelnik nie dowiaduje się nic o świecie poza Aglomeracją, a mimo rozdziałów pisanych z perspektywy jego przywódcy nie wie nawet za bardzo, jak w rzeczywistości funkcjonuje to państwo-miasto. Pokrywa się to z jedną głównych cech tego gatunku: nieokreśleniem miejsca i czasu.  W pewnym momencie za to we wszystko wpleciona zostaje mitologia i okazuje się, że panująca nie jest tylko pustym kultem. Bez zdradzania zbyt wielu szczegółów napisać można, że znaleźć tu można fragmenty niczym żywcem wyjęte z baśni (choć niekoniecznie europejskiej). Pod pewnymi względami i sama fabuła przybiera odpowiednia strukturę, są nawet i „magiczne” ziarenka.

W odróżnieniu jednak od baśniowego skupienie na jednej postaci lub ich zwartej grupie, Olga Niziołek zastosowała narratorską wielość. Umożliwia to nie tylko ukazanie kilku różnych zakątków Aglomeracji i życiowych ścieżek, ale też ukazanie różnic w postrzeganiu postaci. Autorka uwypukla tu zwłaszcza rozziew między tym, jak dana postać postrzega samą siebie, a jak postrzegają ją inni. Widać to głównie na przykładzie Amelii, która „przedstawia się” czytelnikom jako pierwsza i przez długi czas dostępny jest im tylko ten autoportret. W pewnym momencie zaś zostaje on skonfrontowany z perspektywą innej postaci, przez co kreacja staje się bogatsza, pełniejsza. Zresztą ogólnie Oldze Niziołek udało się stworzyć zróżnicowaną grupę niebanalnych postaci, sympatie do których będą zależały od indywidualnych preferencji. Jedynym poważniejszym zgrzytem są wspomniane wyżej sekwencje baśniowe, które niby w fabułę wplecione są, ale mimo wszystko odstają i od całości, a w dodatku mają aż nazbyt oniryczno-metaforyczny przebieg.

olga niziołek

© Piotr Tołłoczko

Dzieci jednej pajęczycy to dowód na to, że można debiutować prozą dobrej jakości. Ta baśniowa wariacja z okolic ecopunkowych umiejętnie łączy gatunki, jest zmyślnie skonstruowana i podsuwa czytelnikom grupę dobrze napisanych postaci. Może i baśniowa kosmogonia nieco zgrzyta, ale i tak dokłada się do bogatej opowieści. Niech Powergraph wyszukuje więcej takich precjozów.


Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję

powergraph logo

Zosia jest w przedszkolu. Ma kotka i ma misia. Pani przedszkolanka jest miła, daje dzieciom zupkę, a jak ktoś grzecznie zje, to po ciasteczku. Zosia wkłada do buzi kawałki pierniczka, głaszcze kotka, patrzy przez okno. I wtedy robi się ciemno. Robi się strasznie. Pani przedszkolanka nagle jest mamusią. Do przedszkola wchodzi pająk wielki jak dom. Jak całe przedszkole. Dzieci uciekają. Tylko Zosia nie może. Patrzy, jak pająk unosi mamusię. Otwiera paszczę.

Poprzedni

Tego jeszcze nie grali, czyli (nie)postanowienia na rok 2025

1 komentarz

  1. Luiza

    Ta wielość narracji mnie zaintrygowała.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén