"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

W cieniu niewypowiedzianego, czyli „History of wolves” Emily Fridlund

Pożeraczowe skojarzenia dziwnymi ścieżkami stąpają. Przygotowując się napisania tego wpisu, natrafiłem na informację, że nazwa stanu Minnesota pochodzi od słowa „mnisota”. W języku Dakotów znaczy ono „woda, w której przegląda się niebo”, co z kolei bardzo szybko przywiodło mi na myśl dwa cytaty: sapkowskie niebo pomylone z odbiciem na powierzchni stawu i Jokera zapytanie o taniec z diabłem przy świetle księżyca. Z krainą 10 000 jezior nie mają one tak wiele wspólnego, ale z Historią wilków Emily Fridlund już tak. Tę nieoczywistą opowieść, nominowaną do nagrody Bookera, postaram się rozpracować poniżej.

history of wolves cover

Rodzice Medeline przynależeli kiedyś do kontrkulturowej komuny, przez co sama Madeline (zwana Mattie) nie może przynależeć do tych popularnych w szkole. Nazywana komuchem i dziwakiem czternastolatka trzyma się na uboczu nie z własnego wyboru, więc gdy w szkole pojawia się nowy nauczyciel jej potrzeba akceptacji odzywa się ze zdwojoną siłą. Jednocześnie po drugiej stronie jeziora, przy którym mieszka dziewczyna, wprowadza się młoda rodzina Gardnerów. Gdy Mattie zostaje opiekunką czteroletniego Paula, zaczyna nie tylko odczuwać poczucie sensu, ale zostaje też wciągnięta w nie do końca cukierkowy świat Patry i jej męża. Te kilka miesięcy, pierwsze przebłyski pożądania i chwile szczęścia zaważą nie tylko o dalszym życiu Madeline, ale też zetkną ją ze śmiercią.

History of wolves to nietypowe podejście do typowego motywu, a mianowicie historii o dojrzewaniu (po angielsku zwie się to zgrabnie „a coming of age story”), czyli swoistej odmiany bildungsroman. Pierwszym z odstępstw od gatunkowej normy jest sama główna bohaterka, która przypomina bardziej postać z bajki niż amerykańską nastolatkę. Wychowywana w komunie na odludziu dziewczyna nie mająca pewności, czy jej rodzice są rzeczywiście jej rodzicami, tylko z pozoru przypomina wyrzutka typowego dla takich historii. Nie jest wygadana, brak jej współtowarzyszki w społecznym odrzuceniu – wyjątkowo oszczędna w słowach nie przynależy w zasadzie do nikogo, nawet swoich rodziców. Drugim odstępstwem jest zaś brak morału, brak nauczki, którą nastolatka mogłaby zabrać ze sobą w dorosłość. Wydarzenia tego roku odmieniają jej życie, ale nie jest to zmiana na lepsze. Pokiereszowana emocjonalnie dziewczyna staje się kobietą, która nie potrafi sobie poradzić z bagażem tego roku, co czytelnik dostrzega w krótkich przebłyskach z dorosłego życia Mattie.

This slideshow requires JavaScript.

W History of wolves Emily Fridlund z pewną dezynwolturą podeszła do budowania fabuły. Już na samym początku zdradza kluczowe fakty („Before Paul, I’d known just one person who’d gone from living to dead”) i ukazuje przyszłość swej bohaterki, co sprawia, że wprowadzone do powieści elementy typowe dla thrillerów (śmierć dziecka, rozprawa sądowa) tracą swą napięciotwórczą moc. Początkowo czytelnik może spodziewać się dramatycznych scen związanych ze śmiercią Paula czy też relacją protagonistki z seksualnie podejrzanym nauczycielem, ale i tu fabularne wstrząsy ustępują miejsca frustracji, odrzuceniu i bezsilności. Nie znajdzie tu dla siebie miejsca odbiorca poszukujący standardowej konstrukcji fabularnej i zwrotów akcji. Jednak momentami można odnieść wrażenie, że autorka nieco zbyt swobodnie podeszła do tego elementu właśnie, a sama opowieść zyskałaby na odrobinie dyscypliny konstrukcyjnej. Jednocześnie konsekwentnie powolne tempo akcji i trzymanie się smutnego tonu sugerują, że wszystko to jest zabiegiem jak najbardziej zamierzonym.

history of wolvesWspomniane wrażenie celowości potęguje precyzyjna ostrożność językowa amerykanki. W History of wolves niezwykle ważne jest to, co niewypowiedziane. Główna bohaterka nie tylko mówi bardzo rzadko i zwięźle, ale i jej narracja jest stylistycznie oszczędna. Fridlund udało się też wiarygodnie ukazać wewnętrzny świat tak specyficznej nastolatki. Nie ma tu nazbyt dojrzałych obserwacji czy też retrospektywnych mądrości – fałszywy ton da się wyczuć raz czy dwa, ale nie są to rażące przesady. Ta prostota i precyzja zbaczają w stronę poetyckości tylko przy niektórych opisach przyrody. Wracając zaś do Mattie, czytelnik wyczuwa w niej desperacką wręcz potrzebę bliskości i akceptacji, choć ona nie wyraża tej potrzeby wprost. Jest ona jednak widoczna w szczęściu odczuwanym w momentach bliskości ze „stadem” Gardnerów, Patrą i Paulem, a także chęci podporządkowania się obu książkowym samcom alfa – Leo Gardnerowi i panu Griersonowi. Mimo, że seksualność znajomości z tym drugim pozostaje in potentia, to i tak ma wpływ na tę sferę życia w dorosłym życiu protagonistki. W relacjach z bliskimi oraz kluczowych momentach najbardziej znaczące są zaś chwile milczenia oraz to, czego się nie mówi.

Przy tej oszczędności pewien problem stanowi natomiast nadmiar napoczętych wątków pobocznych. Historia wilków jest bowiem głównie powieścią o dojrzewaniu i potrzebie przynależności, ale też o rodzinie, dzieciństwie, seksualności, religii, hierarchii rodzinnej i społecznej… Elementy te nie są co prawda stawiane w centrum narracji, ale są na tyle znaczące, że ich nadmiar może konfundować czytelnika. Ten naddatek jest o tyle trudny do jednoznacznej oceny, że nie da się stwierdzić, że którykolwiek z wątków jest niepotrzebny. Jednocześnie ich ilość sprawia, że Fridlund poświęca im ograniczone literackie zasoby, co powoduje pewien paradoks: niedosytu w przesycie. Mówiąc zaś nieco prościej, nawet te poboczne wątki są na tyle ciekawe, że chce się więcej. Wszystko to potęguje poczucie emocjonalnego wytrącenia z równowagi, którego doświadcza się w trakcie lektury.

history of wolves author

History of wolves to powieść  nieoczywista i trudna w ocenie. Dla mnie jest to jedna z tych książek, do których nie pasuje kategoria „podobania się”. Nie wiem więc, czy debiut powieściowy Emily Fridlund mi się podobał, ale mam niezachwianą pewność literackiej wartości i czasu nie zmarnowanego. Ta historia o czasie dojrzewania i piętnach związanych z dorastaniem potrafi wytrącić czytelnika z równowagi. Co prawda nadmiar może doprowadzić do niedosytu, a fabularna dezynwoltura mogą niektórych odrzucić, ale na pozostałych czeka oszczędna formalnie powieść o tym, co niewypowiedziane.

I wasn’t scared, though. I didn’t need to think of myself as a walleye drifting along in a current somewhere, just waiting for my hook. I was yearning for it.

Poprzedni

Człowiek spomiędzy słów, czyli „Lem. Życie nie z tej ziemi” Wojciecha Orlińskiego

Następne

Krug ex machina, czyli „Szklana Wieża” Roberta Silverberga

12 komentarzy

  1. Beatrycze

    Tak przy okazji – sądzę, że ulubione powiedzonko Vilgefortza Sapkowski zaczerpnął z „Kordiana”:

    „Światła nocy błyskają na nieba szafirze (…)
    Śmierć patrzy w oczy moje dwustronnym obliczem,
    Jak niebo nad głowami i odbite w wodzie…
    Prawda lub omamienie — lecz wybierać trudno”

    Pomyślałam sobie też, że nauczyciel to tym bardziej odpowiedzialny zawód, sama się podkochiwałam w poloniście – w tajemnicy oczywiście – więc wiem, jak to łatwo dziewczynce się zadurzyć i mogę sobie wyobrazić sytuację, w której ktoś takich okazji wypatruje i wykorzystuje (brr)

    Pozdrawiam!

    • pozeracz

      Mi zaś zapachniało Staffem…

      „Leżę na łodzi
      W wieczornej ciszy.
      Gwiazdy nade mną,
      Gwiazdy pode mną
      I gwiazdy we mnie”

      … który chyba nawet lepiej do powieści pasuje.

      Co do nauczyciela… UWAGA SPOILERto tu też autorka pozwala sobie na odwrócenie motywu, gdyż protagonistka zostaje odrzucona. Nauczyciel wybiera ładniejszą, ale i tam jest wysoce nieoczywista relacja

  2. Oj, zaintrygowałeś, zaintrygowałeś i to bardzo mocno. Bildungsroman to gatunek, z którym zawsze miło mi się obcuje, tym bardziej kiedy protagonistką lub protagonistą jest jednostka wegetująca poza społecznym marginesem. Pozytywne wrażenie robi też fakt, że autorka nie sili się na żadne morały – niestety, ale w prawdziwym życiu nie zawsze i nie każdy jest w stanie wyciągnąć jakieś pozytywy z bolesnych przeżyć. Czasami nauka sprowadza się tylko do tego, że człowiek przekonuje się jak brutalny i bezlitosny potrafi być los.

    • pozeracz

      Komentarz z korektą pozwoliłem sobie usunąć po usunięciu błędu 🙂

      Zgadzam się z tą uwagą o braku pozytywów. Jakoś zawsze dla mnie nieco fałszywie brzmiało porzekadło „co Cię nie zabije…”. Czasem rzeczywiście jest to prawda i człowiek wychodzi ze zmagań z losem mocniejszy, ale czasem wychodzi pokiereszowany emocjonalnie i naznaczony traumą na resztę życia.

  3. N.

    To i ja dorzucę trzy grosze, jako sprawczyni całego zamieszania 😉

    Zgadzam się, że jest to powieść o dojrzewaniu, ale kto powiedział, że powieść o dojrzewaniu musi mieć wpisanego odbiorcę, który czegoś się spodziewa? Dla mnie ta anty-amerykańskość dojrzewania głównej bohaterki oraz brak morału jest zaletą tej powieści. Czasem po prostu coś idzie źle, czasem zwierciadła są krzywe i ludzie już na zawsze się postrzegają tak, jak się w nich ujrzeli po raz pierwszy.
    Antyamerykańska jest również jakby nie było Minnesota, która tworzy specyficzną scenografię dla wydarzeń i powoduje, że taka historia mogła wydarzyć się tylko tam. Mnie poruszył w tej powieści klimat, nastrój, opisy, które z fotograficzną dokładnością pozwoliły mi dojrzeć otoczenie bohaterów. Czytałam ją rok temu, a nadal czuję przytłaczający chłód, kiedy o niej myślę. To zrobiło połowę roboty, według mnie. Co oczywiście nie znaczy, że powinieneś o tym wspomnieć, to po prostu moje odczucia, które Ty z kolei oddałeś fotografiami 🙂

    W pełni zgadzam się, że duża ilość wątków pobocznych powoduje, że czytelnik może poczuć niedosyt i że tego się czytelnikowi nie robi.

    Natomiast absolutnie nie zgadzam się z krytyką pierwszego zdania, które sugeruje rozwój wypadków, o nie. To znaczy rozumiem, że taka forma mogła do Ciebie nie trafić, ale sądzę, że wielu czytelników, w tym ja, uwielbia tę formę konstrukcji powieści, w której od początku wiadomo CO, ale nie wiadomo KIEDY, a przede wszystkim DLACZEGO. Moją wyobraźnię bardzo taki zabieg pobudza i powoduje, że mam wieczny głód lektury, do ostatniej strony. Mistrzem tego typu rozwiązań jest np. mój ukochany Marias. W „Sercu tak białym” zaczyna na przykład tak:

    „Nie chciałem wiedzieć, ale dowiedziałem się, że jedna z dziewczynek, kiedy już nie była dziewczynką i niedawno wróciła z podróży poślubnej, udała się do łazienki, stanęła przed lustrem, rozpięła bluzkę, zdjęła stanik, odszukała serce i przyłożyła do piersi lufę pistoletu należącego do jej ojca, który z częścią rodziny i trójką gości siedział w jadalni.”

    Uwielbiam!

    • pozeracz

      Witaj, o Sprawczyni!

      Owszem, nie musi wcale mieć takiego odbiorcy, ale jednak ten mityczny „domyślny czytelnik” w większości będzie miał dość standardowe oczekiwania. Ja takich nie miałem i mi ta nieoczywistość się podobała, ale z recenzenckiego poczucia obowiązku wspominam, że dla niektórych wadą to być może.

      Zaś co do opisów… Fridlund zrobiła tu rzecz ciekawą, bo te opisy są wplecione niezwykle płynnie w treść. Próbowałem wrócić do tekstu i znaleźć jakiś dłuższy, wymowny opis do cytatu, ale było to dość trudne. Ta Minnesota jest tu obecna wszędzie i opisana pięknie, ale znów: niebezpośrednio.

      W temacie pierwszego zdania – znów problemem jest me bezosobowe pisanie. Ja bardzo lubię takie zdania i sam mam kilka swoich ulubieńców w tym temacie (np. „The Death of Halpin Frayser” Bierce’a) i tu uważam, że te podrzucane co jakiś czas urywki przyszłej traumy spełniają swe zadanie skutecznie. Fridlund skutecznie buduje napięcie, ale po prostu nie „realizuje” go potem w sposób thrillero-typowy. Czytelnik jest zwodzony, a ja lubię być zwodzony. Chodziło mi nie o krytykę, a wskazanie zabawy z formą.

      EDIT

      Ha, znów z automatu szybkopiszącego napisało mi się „Fridlung” miast „Fridlund”. W tekście ani razu dobrze nie napisałem.

  4. Kiedy słyszę, że książka nie mieści się w konwencjonalnych ramach i nie jest do tzw. podobania się, mam ochotę brać w ciemno.
    Jeżeli do tego fabuła nie wygląda na oczywistą, traktuje o dorastaniu i jego traumach, a przy tym nie zawiera morału, biorę i się nie zastanawiam.
    Zaintrygowałeś mnie… Chętnie przeczytam.

    • pozeracz

      Bardzo mi miło. Takie opowieści rzeczywiście mają w sobie sporą siłę przyciągania.

      Będę wypatrywał recenzji.

      • Pytałam dzisiaj o ten tytuł w zaprzyjaźnionym antykwariacie. Nie widzieli, nie słyszeli… ale obiecali, że się porozglądają

        • pozeracz

          Ta powieść była nominowana do Bookera za 2017, więc może być nieco zbyt świeża jak na antykwariat. Ale szczęścia życzę.

  5. A widzisz, antykwariat, o którym mówię, jest jednak miejscem nietypowym, bo oprócz retro perełek za pięć złotych mają tam również nowości i to takie dosłownie spod igły, a jak nie mają to szukają i dostarczają. Tylko że to już oczywiście w bardziej przyziemnych cenach, ale i tak ciągle nieco taniej niż np w ksiegarni internetowej.Mieć takie miejsce pod nosem to prawdziwe błogosławieństwo. Mam nadzieję, że „History of wolves” też dla mnie wygrzebią
    Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén