Życie pożeraczowe poczyna powoli się stabilizować, więc może równie powoli powracać do wpisów nie tylko recenzyjnych. Na początek padło na serię motywy tropiącą. Przyznam szczerze, że przez pewien czas nie miałem pomysłu na temat, który nie byłby zupełnie zgrany, ale niedawno nastąpiło satori i do głowy wpadł więcej niż jeden. Mimo trudności początkowych wybór spośród tych kilku był już prosty. Proszę Państwa, oto motyw głupca.
Tak, tak – wiem, że jest to bardzo szeroka kategoria i równie dobrze mogłem na tytuł wybrać głupca bożego, szekspirowskiego lub mądrego lub też zawężonego tematycznie błazna, a może nawet rzucić się na statek głupców. Sama etykieta jednak nie jest aż tak ważna. Istotne jest to, że chodzi o postać uosabiającą literacki paradoks: poprzez opowieść ktoś uznawany za głupca okazuje się być posiadaczem pewnej mądrości. To właśnie ten przejaw przenikliwości (łączony ze ślepą wiarą, przemożnym pożądaniem czy dziką beztroską) pozwala dostrzec to, czego nie dostrzega czysty rozum. W wersji czysto komicznej będzie zaś za sprawą przypadku, szczęścia czy boskiej interwencji dokonywał czynów dla historii ważnych lub wręcz kluczowych.
Figura błazna/głupca obecna jest w kulturach na całym świecie. Europejskich początków błaznowania doszukiwać się można w kulcie Dionizosa – bóg wina otoczony był wesołym orszakiem, a w trakcie obrzędów ku jego czci porządek rzeczy na głowie stawał. W średniowieczu bachanalia/dionizja przekształciły się w karnawał, w trakcie którego znoszono hierarchie i przywileje. Na króla karnawału często koronowany był błazen, a święto błaznów wiązało się z degradacją obrzędów i symboli. Wtedy też zrodził się Marchołt, czyli rubaszny prostak-spryciarz z zamiłowaniem do płatania figli bogatym i władnym.
Ciekawe jest natomiast to, że najdłuższą i najlepiej udokumentowaną historię błaznów nadwornych mają Chiny. Na dworach cesarskich dworowało sobie wielu rozbawiaczy (o jakże wesołych pseudonimach: Wielu Wnuków, Ruchome Wiaderko czy Nowo Wypolerowane Lustro), których zapamiętała historia, a spadek ich znaczenia nadszedł dopiero za czasów dynastii Yuan, gdy to ukształtował się teatr chiński. Natomiast w kulturze Indian Hopi napotkać można świętych… klaunów. Rzeczeni Koyemsi stanowią swoiste połączenie błazna z szamanem i biorą udział w większości obrzędów. W literaturze perskiej i arabskiej znaleźć można Bohlūla Abū Woohayba, który zwany był na zmianę „głupcem” i „mądrym”, a który stał się archetypem dla takich postaci i do dziś pozostaje w piśmiennictwie popularny.
Pora jednak wskoczyć w literaturę Pożeraczowi bliższą, a punkt pierwszy jest oczywistą oczywistością: Shakespeare. W dramatach barda z Avon głupiec powracał regularnie – najczęściej był to sprytny wieśniak lub inny chudopachołek, który przebiegłością przewagę na możnymi zdobywał. Postaci te przyciągały wielu tzw. „groundlings” (tych kupujących najtańsze bilet, stojących na ziemi), ale i szlachta ich lubiła, a sama Elżbieta I miała słabość do Richarda Tarltona, który specjalizował się właśnie w graniu głupców. Przewrotność kultury popularnej sprawia, że najbardziej znanym jest ten, który w sztuce jest tylko wspomniany, a fizycznie pojawia się tylko jako czaszka. Tak, tak – chodzi o w tytule wypomnianego Yoryka. Za to w Królu Learze Błazen odgrywa już rolę znaczną. Jest on jedyną postacią, która może niemal bezkarnie wyrażać swoje zdanie o monarsze i jego poczynaniach. Udziela też rad ciekawych: „Niż pokazujesz, więcej posiadaj / Ale mniej za to, niźli wiesz, gadaj”.
Ze względu na swą średniowiecznonaśladowczą przypadłość, słabość pewną do błaznów i głupców ma też literatura fantasy. Tutaj bywają oni nie tylko przebiegłymi żartownisiami, ale czasem autorzy czynią z nich nieświadomych proroków. U George’a R.R. Martina taką rolę odgrywa błazen Plama (argh, ble i tfu… jak to dobrze, że czytałem w oryginale, gdyż tam zwie się on Patchface). Pozwólcie, że podrzucę tylko krótki cytat przepowiadający: „Krew głupka, krew króla, krew na dziewicy udach, ale łańcuchy dla gości i dla pana młodego, cuda, cuda, cuda”. Terry Pratchett stworzył co prawda Gildię Błaznów, Dowcipnisiów i Wyższą Szkołę Klaunów, lecz rolę głupców znacznie lepiej odgrywały inne postaci. Pierwszym i oczywistym przykładem jest Rincewind, który to pokonuje wszelkie zło i rozwiązuje wszystkie problemy, uciekając przed nimi. Podobnież kryminalne sprawy rozwiązać potrafią Colon i Nobby, których komiczna ignorancja i tony narrativum utrzymują w łaskach Samuela Vimesa. Zamiłowanie do (i)grania z tym motywem ma też Steven Erikson, który w Malazańskiej Księdze Poległych umieścił nie tylko niepozornie krągłego Kruppe, ale też Tehola i Bugga – komiczny duet o bezmiernym potencjale.
Z równie oczywistych względów dużo trudniej znaleźć ten archetyp w literaturze science-fiction. Ja pozwolę sobie sięgnąć po Miasto i gwiazdy Arthura C. Clarke’a, ale nie mam pewności, czy tu nie wkraczamy na terytorium trickstera, przechery. Otóż w tytułowym – od wielu, wielu lat niezmiennie i futurystycznie idyllicznym – mieście co jakiś czas komputer centralny wydaje na świat kogoś, kogo zadaniem jest wprowadzenie zamętu w Diaspar, podkopywanie zastanego porządku. Dokonując dalszych naciągnięć, sięgnąć można do Jacka Vance’a i Cugela Sprytnego. Choć Umierająca Ziemia to w zasadzie science-fantasy, a Cugel to bardziej antybohater z tendencją do wpadek, ale kilka jego zachowań i cech pasują do roli błazna jak (niemal) ulał. Ciekawą puentę fantastyczno-naukową można natomiast podkraść od Bruce’a Sterlinga, który w przedmowie do Wypalić Chrom stwierdził, że to pisarze SF są właśnie mądrymi głupcami, że mogą skakać, wygłupiać, rzucać proroctwami i drapać się w miejscach publicznych. „Możemy bawić się Wielkimi Ideami, bo nasza krzykliwa pstrokacizna pulpowego pochodzenia czyni nas pozornie nieszkodliwymi”.
I to by było na tyle. Ode mnie. Póki co. Wam pozostawiam jakże odpowiedzialne zadanie uzupełnienia tej listy o Waszych głupców i błaznów. Chodzi mi zwłaszcza o współczesną literaturę niefantastyczną, a także o walkę z brakiem kobiet w rolach tych (głupczyń i błazenek?). Do dzieła!
Gdzież są teraz twoje drwinki, twoje wyskoki, twoje śpiewki, twoje koncepty, przy których cały stół trząsł się od śmiechu? Nicże z nich nie pozostało na wyszydzenie swych własnych, tak teraz wyszczerzonych zębów?
[William Shakespeare, Hamlet, tłum. Józef Paszkowski]
Pharlap
Sancho Panza 🙂
pozeracz
No tak… On tu pasuje całkiem nieźle.
awita
Polecam „Wchodzi koń do baru” Dawida Grosmana, jednego z moich ulubionych pisarzy. Zawodowy komik, wynajęty do rozbawienia publiczności, mający się popisać niewybrednym humorem i sypać dowcipami jak z rękawa …. ze swojego show na scenie w pewnym barze robi coś w rodzaju coming outu, rozlicza się z własnym życiem, wciągając w to publiczność. Bardzo emocjonalna proza.
A tak poza tym dawno nie miałam w ręce książki, w której występowałby nadworny błazen. Czasem widuję ich w codziennym (nawet publicznym) życiu, bywają prywatnie smutni….
Za to znam kilka znakomitych powieści o karłach, istotach zdeformowanych fizycznie, którzy zazwyczaj pozostawali na marginesie życia, skazani na występowanie w cyrku („Jarmark odmieńców” Katherine Dunn – narratorką jest karlica albinoska), posądzani o czary i nadludzkie moce („Historia zadziwiającej miłości” Vallgrena), zamknięci w szpitalu psychiatrycznym (Oskar z „Blaszanego bębenka” Guntera Grassa), albo – walczyli ze swoim przeznaczeniem (’Karzeł Mendla” Simona Mawera). I bardzo polecam te książki. Są komentarzem do rzeczywistości, którą uznajemy za „normalną”.
pozeracz
O, widzisz. A ja czytałem książkę Grossmana, która jeszcze na polski chyba nie została przetłumaczona: „The Zigzag Kid”. A z kolei „Wchodzi koń do baru” przypomina mi o jendym z najlepszych z opowiadań z mega-omnibusów Ellisona – „Ostatni sztik” to piękna, bolesna satyra na małomiasteczkową hipokryzję.
„Blaszay bębenek” Guntera Grassa czytałem swego czasu i zrobił na mnie bardzo duże wrażenie. Oskar, jako ten stojący z boku i momentami okrutny żartowniś, całkiem nieźle pasuje to roli błazna. Ale rzeczywiście – Ci na zewnątrz weseli, zawodowi rozśmieszacze są bardzo często dogłębnie smutni. To chyba właśnie dlatego, że tak głęboko pod ludzką podszewkę zaglądają.
Ambrose
Pozostając przy pulpie, to warto wspomnieć o Nicku Belane, bohaterze kultowej „Szmiry” Bukowskiego, detektywie-fajtłapie, który mimo pecha i niezdarności rozwiązuje niemal wszystkie powierzone mu zadania. Detektyw-nieudacznik to też protagonista kilku powieści Eduardo Mendozy.
Z kolei głupcem w rozumieniu człowieka naiwnego, wierzącego w ludzi, mimo iż cały czas zaznaje z ich strony upokorzeń i krzywd, jest Gaston Bonaparte z powieści „Szaleniec?” autorstwa Shūsaku Endō.
pozeracz
Ach, detektywi! Przez pewien czas chciałem napomknąć o filmach, bo mam dużą słabość do starych filmów z inspektorem Clouseau.
LT
A gdzie najsłynniejszy głupiec czasu wojny, czyli Józef Szwejk?
pozeracz
Jak to? Siedzi w jakiejś knajpie i żłopie piwo.