Są takie tematy wśród rodziców i osób, która mają więcej do czynienia z dziećmi, które regularnie wracają i regularnie mnie irytują. Jednym z takich wątków jest narzekanie na „bajki”, czyli animacje aktualnie puszczane w telewizji. O ile czasem rzeczywiście ma się ochotę załamać ręce, to już narzekanie na „straszność” zawsze nieco mnie dziwi. Co bardziej ogarnięci dorośli przypominają sobie straszne fragmenty z baśni czy nawet Ani z Zielonego Wzgórza, ale większość zapomina lub nie wie, skąd się wzięły baśnie, jaki był ich cel oraz jak krwawe bywały.
Osoby, które ukończyły studia językowe, wiedzą zapewne, że bracia Grimm czy też Hans Christian Andersen nie tylko tworzyli baśnie, ale też spisywali opowieści znane i powtarzane od lat wielu. W epoce romantyzmu wielu poetów i pisarzy ruszyły w lud rozmawiać, spisywać i rozpowszechniać gawędy, ballady i inne opowieści. Czasem, jak w przypadku Irlandii, było to zresztą formą walki o niepodległość i kulturalną niezależność. W ten sposób baśnie były utrwalane, upowszechniane, a przy tym i ugrzeczniane.
Opowieści te nie służyły bowiem tylko rozrywce – ich głównym celem było przekazywanie w zaowalowanej formie przeróżnych nauk o świecie, życiu, a nawet i seksualności. Pewne teorie idą nawet o krok dalej. W Nauce Świata Dysku II. Glob Terry Pratchett, Ian Stewart i Jack Cohen argumentują, że umiejętność opowiadania była jednym ewolucyjnych kluczy do rozwoju ludzkości. Panowie zwą ludzi „pan narrans„, czyli szympansem opowiadającym historie. To właśnie umiejętność przełożenia rzeczywistości na opowieść, „opowiadania” w ten sposób świata i przekazywania wiedzy umożliwiły ludziom wybić się nad resztą zwierzęcego królestwa. W końcu ciągle jest tak, że gdy chcemy przekazać coś choćby ciut skomplikowanego, to ubieramy to w formę narracyjną, a nie suchy przekaz faktów.
Gdy zaś poczyta się nieco o oryginalnych lub wczesnych wersjach niektórych znanych nam historii, włos jeży się na głowie i innych częściach ciała. Trudno momentami wyłuskać morał czy też inne edukacyjne walory, ale grozy tam nie braknie. Gwałty, wykłute oczy, zjadane dzieci? Ależ proszę! Przykłady? Ależ proszę! W jednej z najwcześniejszych wersji Śpiącej Królewny, opublikowanej w 1634 roku przez Giambattistę Basile pod tytułem Słońce, księżyc i Talia śpiąca, na pozór martwą Talię gwałci polujący w okolicy król. Później Talia, nadal nieprzytomna, rodzi dwójkę dzieci, a jedno z nich przypadkiem wysysa spod paznokcia drzazgę, przez którą talia zasnęła. Żona króla próbuje zabić i zjeść dzieci Talii, więc ten pali ją żywcem i bierze ślub z Talią. Czerwony kapturek w wersji Charlesa Perraulta (rok 1697) to zaś opowieść o wyraźnych podtekstach seksualnych. Dziewczynka rozbiera się, wchodzi do łóżka wilka, który ją pożera. Ratunku brak. Nie bez kozery w języku francuskim funkcjonuje idiom elle avoit vû le loup (ona widziała wilka), który oznacza utratę dziewictwa. Podobnież jest z Kopciuszkiem, który ponoć oryginalnie opowiadał nie szklanym, a futrzanym pantofelku, do którego to książe coś wkładał. Resztę zapewne dopowiecie sami. W innej wersji, autorstwa braci Grimm, złe przyrodnie siostry odcinają sobie stopy, by zmieścić nóżki w pantofelku, lecz pozbawione inteligencji nie przewidują, że zdradzi je krew wypływająca z butów. Na koniec zaś gołąbki wydziobują im zazdrosne oczęta. Słodkie, czyż nie?
Czytających nie trzeba, mam nadzieję, przekonywać o sile opowieści. Czytający znają ją, a wręcz i nią żyją. Opowieści są wszędzie – tylko czasem o nich zapominamy lub nie dostrzegamy ich. I tak jak inne twory ludzkie – opowieści można wykorzystać do złego i dobrego. Może to zabrzmi nazbyt moralizatorsko, ale obowiązkiem czytających, według mnie, jest rozpoznawać i wskazywać te, które są kłamliwe i do złego prowadzą.
Ale takie sprawy jak krótkie spódniczki albo długość bród nie mają żadnego znaczenia; awantury o nie są głupie i niebezpieczne w świecie, który i tak pęka już w szwach od nadmiaru ludzi. Postępowanie takie jest stawianiem mempleksu wyżej od dobra ludzkości. To działanie barbarzyńskiego umysłu, umysłu tak oddalonego od rzeczywistości, że konsekwencje trwających w nim mempleksów nie dotykają go bezpośrednio. To nie młodzi ludzie, którzy samobójczo detonują bomby albo rozbijają odrzutowce o drapacze chmur, tkwią u korzeni problemu; to źli starcy, którzy przekonują ich do takich czynów, dbając tylko o kilka memów.
[Terry Pratchett, Ian Stewart, Jack Cohen; Nauka Świata Dysku II. Glob]
Ambrose
„Ptak-Straszydło i inne baśnie braci Grimm” – ja i siostra mieliśmy taką książkę. Pamiętam, że tylko raz z nią obcowaliśmy – razem ze starszą kuzynką, która czytała nam wtedy zawarte w zbiorze baśnie, szybko doszliśmy do wniosku, że są one dla nas zbyt straszne. A sama ewolucja baśni, śledzenie jak zmienia się ich wymowa czy treść na przestrzeni wieków i lat to niesamowicie ciekawa sprawa.
pozeracz
Polecam bajkę „Śmierć kurki”, która kończy się jakże pięknym stwierdzeniem „I wszyscy byli martwi”. Ja nie pamiętam, jakie miałem wydanie, ale nie pamiętam, bym się jakoś specjalnie bał. Ale może po prostu miałem jakiś zbiór z tymi „bezpieczniejszymi” baśniami.
Andrzej „Kruk” Appelt
Ciekawy temat, ale zgłaszam zapotrzebowanie na kolejny wpis. Bo komu takie zbieractwo „wśród ludu” daje bajki, temu daje 😉
Wybacz małe odejście od tematu…
Wspomniałeś Irlandię… Przecież w ich opowieściach ludowych były żywe echa spisanych już około XI wieku (o ile dobrze pamiętam „Book of Leinster” to już XII wiek?) ksiąg z mitologią celtycką. Walijczycy mają „Mabinogion”.
No ale dołóżmy do tego coś z północy. W czasach kiedy bracia Grimm zbierali swoje bajki, to pewien fiński krawiec, lekarz i lingwista z zebranych ludowych opowieści (run) odtworzył niesamowitą opowieść mającą dla Finów takie znaczenie jak mity celtyckie dla Irlandczyków. Lönnrot to był ktoś, a Kalevala wielkim eposem jest 🙂
Cóż, jeśli ”czytaczowi” fantasy na dźwięk imion takich jak Väinämöinen czy Ilmarinen, czy nazwy Tuatha Dé Danann, nie bije mocniej serce, a reaguje tylko na Czerwonego Kapturka czy Śpiącą Królewnę to prawdopodobnie potrzebuje edukacji 😉 …i tu liczę na Ciebie 😀
pozeracz
Przyznam szczerze, że sam też będę potrzebował edukacji. O ile jeszcze kręgi anglosaskie (Beowulf, Book of Leinster czy Beda Czcigodny). O Kalevali swego czasu nawet czytałem, ale już nawet nie pamiętam przy jakiej okazji.
Rąbnę się w czerep kagankiem oświaty i postaram się go donieść na bloga.
Andrzej „Kruk” Appelt
O Kalevali czytałeś zapewne przy okazji opowieści nad opowieściami, czyli „Silmarillion” 🙂 Wpływ tego eposu na mitologię tolkienowską jest wielki i chociaż imię Gandalf (i do tego jeszcze sporo krasnoludzkich imion) jest wzięte z innego wspaniałego eposu – „Eddy Poetyckiej” – to jednak jego pierwowzorem jest Väinämöinen!
pozeracz
Wydaje mi się, że był to artykuł traktujący o Kalevali w osobności, ale zbyt dawno to było, bym mógł mieć pewność.
Beata
Wpis trafił prosto w moje folklorystyczno-polonistyczne serce:)