Dla Wita Szostaka pisanie jest czynnością autoteliczną, czyli jest celem samym w sobie. Myślę, że Mirandę July można by wykorzystać jako przykład tego, że autoteliczne bywa i tworzenie samo w sobie. Amerykanka jest reżyserką, scenarzystką, aktorką, performerką, tworzy muzykę i cyfrowe prezentacje. Warto rzucić okiem na wpis Księgarki na regale, by poznać autorkę nieco lepiej. Rdzeniem tego wpisu będzie jednak, co oczywiste, Pierwszy bandzior, jedyny jak dotąd powieściowy wykwit wyobraźni artystki, a jednocześnie druga książka wydawnictwa Pauza.
Cheryl prowadzi życie wysoce zorganizowane i schematyczne. Jest to organizacja pełna nerwic i natręctw, a schematy orbitują niebezpiecznie blisko szaleństwa czystego, lecz wszelkie zachwiania są wysoce niewskazane. Czterdziestolatka radzi sobie z codziennością, ale miewa z tym rozliczne trudności. Jedną z tych trudności jest niemal kompletny brak asertywności, który sprowadza do jej mieszkania Clee, córkę szefostwa. Młoda przybyszka jest butna, leniwa i pozbawiona kompleksów. Styk tych dwóch osobowości to początek historii pełnej humoru, ekscentryzmów wszelakich i życiowych zakrętów dla obu kobiet.
Pierwszy bandzior to powieść o względnie prostej głównej osi fabularnej, ale jednocześnie tak różnorodna, że trudno zwięźle określić, o czym właściwie traktuje. Opowiada o życiu po swojemu, o miłości i pożądaniu, o odkrywaniu seksualności młodej i dojrzałej, o rodzicielstwie ze stron różnych, o pozorach, o szaleństwie normalności… Można by tak długo wymieniać – jest to po prostu jedna z tych książek, których odczytanie jest wysoce zależne od czytelnika. Niby można tak napisać o niemal każdym dziele sztuki, ale tu humor, charakter czy nastrój decydują o punktach skupienia czytelnika w stopniu ponadprzeciętnym. Podobnie ma się sprawa z identyfikowaniem się z główną bohaterką. Bardzo trudno utożsamiać się z całością jej pokręconego charakteru, ale jest to postać na tyle złożona, że niemal każda i każdy znajdzie w niej jakieś odbicie własnych problemów czy też słabości.
Zresztą to właśnie Cheryl jest kluczem do przewrotnych zamysłów autorki. July wykreowała swą bohaterką z dużym namysłem, czyniąc z niej niemal antytezę współczesnej kobiecości w wydaniu gazetowo-okładkowym. Nosi się niemodnie, nie goli nóg, nie jest perfekcyjną panią domu, jest wręcz aseksualna. Protagonistka Pierwszego bandziora na pierwszy rzut oka wygląda jak niedostosowany wrak żyjący gdzieś na marginesie, ale w rzeczywistości służy za zwierciadło dla tych pozornie normalnych i szczęśliwych. Zabieg to w literaturze znany, ale tu wykorzystany został po mistrzowsku. Cudownie progresywni rodzice Clee, którzy wyrzekają się jej przy pierwszym pretekście; terapeutka z jątrzącymi się problemami międzyludzkimi czy też facet po siedemdziesiątce szukający spełnienia w związku z szesnastolatką. Jednak ze względu na to, że perspektywa na życie głównej bohaterki odbiega od normy daleko, trudno doszukać się tu potępienia. Miranda July pokazuje, że normalność to stan głównie pozorny, a czasem wręcz niepożądany.
Nie zrobiłoby to takiego wrażenia, gdyby nie styl July oddany świetnie przez Łukasza Buchalskiego. Proza ta jest żywa i cielesna, nie brak w niej poczucia humoru i nietypowych opisów. Nie brak tu też cierpkich aforyzmów („życie składa się głównie z rezygnowania z rzeczy, których się pragnie„) i ironii, które źle przełożone mogłyby znacząco wypaczyć wydźwięk niektórych scen czy też charakter samej Cheryl. Tłumacz dobrze oddał nawet onomatopeje laktacyjne. Jedyny drobiazg, który mi nieco zgrzytał to „windeks” jako uniwersalny płyn do okien. W stanach marka jest to znana i generyczna wręcz, ale w Polsce raczej takich skojarzeń nie ma. Jest to jednak mało znacząca dysharmonia w tekście, który brzmi w zgodzie nie tylko z oryginałem, ale też z ekscentryzmem protagonistki. No i na koniec argument najważniejszy: Kubelko Bondy.
Jeśli nie obawiacie się zetknięcia z literaturą i bohaterką nieco pokręconą, budzącą uczucia czasem niewygodne, to Pierwszy bandzior będzie w sam raz dla Was. Mirandy July sprawi, że będziecie się smucić, dziwić, przytakiwać ze smutkiem, a może nawet zaczniecie się zastanawiać, ile życiowych przypadków dzieli Was od Cheryl Glickman. Na samym końcu czeka jednak uśmiech (oraz nieco żalu, że nie załapaliście się na aukcję przedmiotów powiązanych z książką. Istnieje też ryzyko, że zaczniecie szukać swojego Kubelko.
Podziękowania dla wydawnictwa Pauza za egzemplarz do recenzji
Pierwszy bandzior zawitał też tu:
– Księgarka na regale
– Kurzojady
Wściekłość była ich modlitwą.
Ambrose
O proszę, portrety literackich odludków i osobników z marginesu to coś, co bardzo lubię – takie życie pod prąd, na przekór powszechnie przyjętym schematom i wbrew ustalonym regułom to naprawdę ciężka sprawa. Wszechobecny ostracyzm, wytykanie palcami – cena za indywidualizm i pozostawanie wiernym samemu sobie jest wysoka. Liczę, że książka pojawi się na półkach jednej z moich lokalnych bibliotek.