Jeśli doniesienie ze światka książkowego trafia na Pudelka (i dotyczy on Blanki Lipińskiej), to wiedz, że coś się dzieje. Skoro o sprawie pisze nawet niesławny portal plotkarski, to można chyba dość bezpiecznie założyć, że każdy książkami choć trochę zainteresowany coś na ten temat wie. Chętnych poznać nieco szczegółów w wydaniu fachowym odsyłam na Bezprawnika, a zainteresowanych garścią innych przypadków i pożeraczowymi przemyśleniami zapraszam do lektury. Oto plagiat i jego przypadki.
Zacznę jednak od pożeraczowej anegdoty historyczno-powiązanej. Otóż młodym licealistą będąc, brałem udział w Szkolnej Lidze Historycznej organizowanej przez miesięcznik Mówią Wieki. Był to grupowy (nie formalnie, ale w praktyce inaczej się nie dało), wielomiesięczny konkurs, w ramach którego co miesiąc trzeba było odpowiedzieć na dwa pytania spod znaku „co by było gdyby”. Wymagało to konsekwentnego i źródłowego kombinowania i dołożenia coś ekstra (prezentacja w PowerPoincie, memuar na papierze czerpanym etc.). W pomysły i materiały zaopatrywał nas nauczyciel, opiekun grupy i zły człowiek, który swą osobą mało co nie zrobił ze mnie historyka. Jedno z pytań dotyczyło Giuseppe Garibaldiego, a w trakcie przygotowania się do pisania odpowiedzi z pewnym zdziwieniem odkryliśmy w biografii rewolucjonisty oraz w Historii Włoch dwa identyczne akapity. Tekst był kropka w kropkę ten sam, a cytat nie był w żaden sposób oznaczony. Nie dochodziliśmy, kto kogo ani z kim, ale nauczyciel nasz skomentował, że wcale rzadkość to nie jest. Jeśli ktoś chce przekonać się, jak wesoło nadal bywa w środowisku akademickim, niech koniecznie przeczyta sobie wywiad z doktorem Markiem Wrońskim. Dodam tylko, że kluczowa fraza to „nadal pracuje w zawodzie”.
Przyznam szczerze, że nie końca mam pewność względem przesłania powyższej historyjki. Plagiat to wcale nie nowość? Pożeracz plagiat poznał przedwcześnie? Pozostawiam Wam pełną swobodę w doborze wniosków. Smutna prawda jednak jest taka, że praktyka ta jest na tyle powszechna, że z pewną regularnością wybuchają aferki mniejsze lub większe (a pewnie setki pozostają niezauważone). W 2014 roku wykryto, że książka Georgialiki. Książka pakosińsko-gruzińska autorstwa kabaretowo znanej Katarzyny Pakosińskiej zawiera bezprawne zapożyczenia z książki Oblicza Gruzji Artura Bińkowskiego. Sprawa załatwiona została polubownie, wydawnictwo przeprosiło, z kolejnych wydań fragmenty rzeczone usunięto, autorka ma się dobrze. W tym samym roku na swoim blogu Zwierz Popkulturalny opisała, jak Historia kina polskiego Tadeusza Lubelskiego została splagiatowana przez Wojciecha Kałużyńskiego w jego Kino, teatr, kabaret w przedwojennej Polsce. W samym wpisie jest już nawet wspomniane, że nie był to wcale pierwszy taki występek Kałużyńskiego – przepisywał nawet ze świetnego (przez Zwierza we wpisie wspomnianego) bloga Kompromitacje, który zajmuje się też… plagiatami. Jego książki są nadal dostępne na rynku.
W 2016 roku Jakub Korus z Newsweeka wskazał, że Wojciech Sumliński swoją książkę Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego wzbogacił o ponad 30 fragmentów skopiowanych z powieści Alistaira MacLeana oraz Raymonda Chandlera. Autor bronił się wysoce nieudolnie, a z czasem wychodziły kolejne „zapożyczenia” oraz inne wesołe historie (m.in. splagiatowanie własnej córki, czyli prawdopodobnie siebie samego. Książkę można kupić nadal, autor publikuje kolejne, przez prawicowe media uważany jest za niepokornego bohatera. W sierpniu tego roku na Facebooku opisał, jak to Mateusz „Biszop” Biskup tworzył swojego bloga, który został potem wydany jako seria książek Śladami zapomnianych bohaterów. Otóż proces ten polegał na przepisywaniu artykułów/reportaży z czasopism i gazet, w tym samego Semczuka. Ten nad artykułem pracował dwa lata. Książki Biskupa nadal można bez problemów kupić. Wspomniany blog Kompromitacje zawiera zaś całe mnóstwo przykładów objętościowo drobniejszych i wcale nie tylko niszowych (np. Wyborcza przepisująca z The Washington Post). Nawet ja mogę dorzucić mały kamyczek do tego ogródka: porównajcie sobie wpis z Flavorwire z tym z Booklips. Ciekawe, nieprawdaż?
Smutno i straszno, a to tylko światek znano-wydawniczy i sprawy z odpowiednim zasięgiem medialnym. Tłumaczenia w niektórych przypadkach bywają śmieszne, w innych żałosne, a czasem są po prostu bezczelne. Można by co prawda zastosować brzytwę Hanlona („Nie domniemywaj złej woli, jeśli rzecz daje się zadowalająco wyjaśnić głupotą”), ale jestem przekonany, że w tym przypadku winna jest boleśnie polska pochwała cwaniactwa. Badania zlecone przez firmę Plagiat.pl (Prawie co trzeci Polak przyznaje się do plagiatowania lub ściągania na egzaminach, mimo że z konsekwencji tych czynów zdaje sobie sprawę aż 91% ankietowanych) nie tylko potwierdzają moje przekonanie, ale też są powiązane z drugą częścią mego rozumowania. Otóż według mnie widać to po naszym podejściu do ściągania, które to od szkoły podstawowej po studia jest sztuką misterną, ćwiczoną i pochwalaną przez rówieśników.
Nie wiem, czy czas coś zmienił, ale „za moich czasów” kto nie ściągał, ten był frajer. Przyznam się, że ja przestałem ściągać dopiero na studiach. Może mam nazbyt wyidealizowany obraz rzeczy, ale z tego co mi wiadomo, to w krajach anglosaskich ściąganie jest rzadkością, jest potępiane przez innych, a konsekwencje za nie bywają surowe (od wpisu do szkolnych akt aż po zawieszenie). Inna anegdota zasłyszana z kolei na studiach podyplomowych wspominała o wykładowcy z USA, który pracował na polskiej uczelni i próbował karać studentów za ściąganie na egzaminach. Z czasem się poddał. Można to zwalać na system finansowania przybytków edukacji wyższej, ale dla mnie to po części odbicie tego samego problemu. W dodatku wszystko to wiąże się z kiepskim poszanowaniem własności intelektualnej w ogóle. Mówią Wam coś nazwy Chomikuj i CDA.pl? No właśnie. Ten drugi serwis sprzedaje już nawet karty podarunkowe. Wydaje mi się, że spora część osób ma przekonanie, że jeśli coś nie ma fizycznej manifestacji, to ukraść tego nie można. Stąd też może brać się przekonanie, że plagiat to nic wielkiego. Jako że ryba psuje się ode głowy, to przykład może też iść od wspomnianych wcześniej akademików i ich bezkarności.
Na koniec pozostaję zaś ze smutnym przekonaniem, że nic się tu nie zmieni. Co jakiś czas wybuchnie jakaś afer(k)a, która dość szybko przycichnie, a z czasem okaże się, że plagiator(k)a „nadal pracuje w zawodzie”. Może zniknie nieco like’ów, może sponsor jakiś zrezygnuje, ale za rok-dwa mało kto pamiętał będzie. Defetystycznie brzmi to wszystko, ale przemyśleń jestem ciekaw, a i przekonany jestem, że tym bardziej praktyki takie piętnować trzeba.
Wrogami nie są mężczyźni ani kobiety, ani starcy, ani nawet umarli. Są nimi potwornie głupi ludzie, którzy trafiają się we wszystkich odmianach. A nikt nie ma prawa być głupim.
[Terry Pratchett, Potworny regiment]
Tomek
Myślałem, że napiszesz o tych idiotach, którzy stworzyli książkę o Islandii. 😉
Agnes
Bezprawnik już napisał. To powyżej jest daleko ciekawsze niż kolejny wpis o Rekinie.
pozeracz
Dziękuję za miłe słowa 🙂
Zastanawiałem się nawet nad tym, ale wyszło mi na to, że albo bym powtarzał po innych, albo też musiałbym uciekać się do domysłów (dodam na marginesie, że „conjecture” to jedno z moich ulubionych angielskich słówek). Aktualnie sprawa interesuje mnie głównie w kontekście „damage control”. Innymi słowy: z mieszanką zażenowania i fascynacji obserwuję próby ratowania sytuacji.
Sylwka
Też o tym pierwsze pomyślałam. 🙂
Ambrose
Moja dziewczyna poczytuje Pudelka, ale akurat o Lipińskiej ostatnio nic nie wspominała, więc nie znam sprawy i szczerze mówiąc chyba nie będę się w nią zagłębiał, bo najgorsza rzecz jaka może spotkać celebrytę czy celebrytkę to brak zainteresowania ze strony odbiorcy 😉
A co do plagiatów w historii polskiej literatury to ciekawa jest historia Staszka Czycza. Podczas okupacji, jako młody chłopak, znalazł wraz kolegą walizkę, w której znajdowały się m.in. wiersze (walizka, która w bliżej nieznanych okolicznościach wylądowała na strychu w domu kolegi należała wg domniemywań nowych właścicieli do jednego z więźniów obozu koncentracyjnego). Utwory wywarły one na tyle duże wrażenie, że Czycz chwycił za pióro. Po paru latach starając się o przyjęcie do Związku Literatów, Czycz nie będąc do końca przekonanym o jakości własnych dzieł, dołożył kilka wierszy z tajemniczej walizki będąc przeświadczonym, że autor poezji nie przetrwał obozu. Ale członkowie komisji szybko zorientowali się, że młody człowiek oprócz własnej twórczości, dołożył też trochę dzieł… Czesława Miłosza. Akcję potraktowano jako artystyczną prowokację, a Czycz ostatecznie załapał się do związku.
pozeracz
O, a to dopiero ciekawa historia. Podobają mi się te opowieści ukazujące, że życie często wyprzedza wyobraźnię i tworzy sytuacje niemal nieprawdopodobne.
S.Adamiak
Wydaje mi się, że nie należy mieszać dwóch spraw: ściągania plików z internetu (książek, muzyki, filmów) i podszywania się pod autorstwo cudzych tekstów.
To pierwsze to dziwne i jeszcze nie do końca ogarnięte skutki rewolucji technicznej. Znam ludzi, którzy twierdzą (i mają w tym jednak odrobinę racji), że oni tylko „wypożyczają” treści z internetu. Dokładnie tak samo, jak wcześniej pożyczali z biblioteki książkę, której nie kupili albo za darmo oglądali u kumpla film z kasety. Jeśli wcześniej nie byli złodziejami, to dlaczego teraz mają być?
Natomiast podszywanie się pod autorstwo to sprawa bezdyskusyjna. Plagiat na pewno nie jest porównywalny z przeczytaniem książki ściągniętej z chomika. Choć pewnie plagiatorzy chcieliby tak pomniejszać swoje złodziejstwo. Na zasadzie: 'ja tylko robię coś podobnego do tego, co robią setki tysięcy ludzi, więc się nie czepiajcie’. Nie, to nie jest podobne!
pozeracz
Mnie mimo wszystko wydaje, że można te sprawy mieszać. Owszem, jestem w stanie bez problemów dopuścić do siebie myśl, że w niektórych przypadkach ściąganie z sieci to efekt niezrozumienia, ale według mnie dotyczy to głównie użytkowników nieco starszych i w dodatku dotyczy w coraz mniejszym stopniu. W końcu internet w domu to już nie nowość ni rzadkość.