Rzadko zdarza mi się recenzować kolejne części serii w tak krótkim odstępie czasu. Ma to swoje zalety – wrażenia z lektury części poprzedniej nie zdążyły się jeszcze zatrzeć, co umożliwi bardziej akuratne zestawienie obu tomów ze sobą. Antropomorficznie rzec można, że Złota maska zrobiła wiele, by mnie przekonać do siebie, ale serce mego i tak nie zdobyła. Już taki ze mnie zimny drań.
Zakończenie Śmierć frajerom było iście dramatyczne. Kto nie czytał jeszcze pierwszego tomu, nie powinien zapuszczać żurawia do recenzji części kolejnej, ale dla jestem wspaniałomyślny dla nieostrożnych i wzbogaciłem bloga o wtyczkę antyspoilerową.
„A co z tytułową Złotą maską?” spytać mógłby ktoś. Artefakt ten to źródło i powód mego rozczarowania. Recenzując część poprzednią, narzekałem na brak jakiejś klamry fabularnej poza osobą protagonisty. Tym razem zapowiadało się, że taką rolę odegra ten tajemniczy artefakt. Historia peruwiańskich pretendentów do tronu, którzy uciekają przed prześladowaniami nowych władców i w końcu trafiają na południe Polski wydaje się być nieco kuriozalna (choć związana z legendą zamku w Niedzicy), lecz gotów byłem na to przymknąć oko. Niestety, okazało się, że historia choć ciekawa z fabułą związek ma incydentalny, a incydent ten zachodzi na samym końcu powieści. Zresztą nawet wtedy precjozum to pozostaje li tylko rekwizytem.
Znacznie bardziej udanym wątkiem jest osobista krucjata Karola Dehnela, z którego perspektywy często obserwujemy akcję. Grzegorzowi Kalinowskiemu udało się stworzyć ciekawego antagonistę. Z jednej strony młody aspirant pochodzący z dobrej rodziny chce po prostu zdobyć uznanie i awansować, potrafi być niezwykle wytrwały i cierpliwy. Pogardza jednak większością starszych stopniem, dusi w sobie wielkie pokłady agresji, a frustrację przelewa na prywatne dochodzenie w sprawie Heńka Wcisły. Przez większość czasu jest to osobnik odpychający, lecz momentami nie sposób kibicować jego próbom walki z korupcją i bezwładem policji. Poczynania Dehnela, który stopniowo zbliża się do upragnionego celu, skutecznie służą budowaniu napięcia.
Część książki poświęcona głównemu bohaterowi jest zaś gdzieś po środku – nie ma tu większych zgrzytów ani też zachwytów. Próbującego wieść spokojniejsze życie Wcisłę spotykają pomniejsze incydenty, ale dużo ważniejsza jest Warszawa. Tym razem czytelnikom dane będzie lepiej poznać okoliczności i nastroje towarzyszące np. zamachowi na Gabriela Narutowicza oraz przewrotowi majowemu. To drugie wydarzenie to jeden z ciekawszych i bardziej kontrowersyjnych epizodów w historii Polski – ciekawie obserwowało się go z perspektywy zwyczajnych obywateli podzielonych na dwa obozy, martwiących się o przyszłość kraju. Trochę szkoda, że autor nie przeniósł tego dramatyzmu na relacje między bohaterami. Owszem, są tu konflikty rodzinne, ale nie mają większego wpływu na fabułę.
Muszę też przyznać, że mam pewien problem z niektórymi elementami humorystycznymi. Nie zauważyłem tego wyraźnie w pierwszej części, ale w Złotej masce widać, że Grzegorz Kalinowski lubi igrać z czwartą ścianą. Widać to zwłaszcza w otoczeniu aspiranta Dehnela – starszy stopniem Kornel Strasburger uwielbia opowiadać dowcipy marnych lotów, z których śmieją się Chajzer i Pijanowski. Normalnie nie mam nic przeciwko takim postmodernistycznym zabiegom, ale tu pasują jak pięść do nosa. Nieco śmieszna, a nieco straszna jest też scena, w której japoński
I znów się nakrytykowałem. Widać po prostu, że nie po drodze mi z powieściami Kalinowskiego. Fragmentaryczność fabuły, słabość wątku głównego i fasadowość wątku Złotej maski nie pozwoliły cieszyć mi się lekturą. Sytuację nieco ratuje osoba Karola Dehnela oraz dbałość o historyczne szczegóły, ale dla mnie to trochę za mało. Mimo to jestem przekonany, że Śmierć Frajerom. Złota maska przypadnie do gustu wszystkim, którym spodobał się część pierwsza. Dla nich może to być nawet powieść lepsza od poprzedniczki, choć i oni zapewne stwierdzą, że podtytuł to tylko wybieg marketingowy.
Serdecznie dziękuję wydawnictwu Muza SA za udostępnienie egzemplarza do recenzji!
Gdy o świcie pędzę wichrem przez ulice,
jak przyjaciel dobry, miasto wita mnie,
i naprawdę tyle szczęścia wszystkim życzę,
ile daje mi Warszawa w każdy dzień.
Proszę wsiadać, nikt nie spóźni się do pracy,
pojedziemy szybko, choć wokoło las…
Las rusztowań wokół nas, to właśnie znaczy,
że nie stoi tutaj w miejscu czas.[Kazimierz Winkler, Czerwony autobus]
Dominika Fijał
Ciekawa jestem, jak wypadnie trzeci tom. Mnie samej odpowiadała „Złota maska”, choć rzeczywiście dowcipy należą do drętwych. Mam słabość do dwudziestolecia i najbardziej zainteresował mnie wątek przewrotu majowego. Odniosłam wrażenie, że w drugiej części autor do języka wplatał mniej słów z gwary warszawskiej, ale może się już do niej przyzwyczaiłam, po pierwszej części?
pozeracz
Ciężko mi stwierdzić z tą gwarę, ale ogólnie obraz Warszawy tamtych lat był jedną z mocniejszych stron obu książek. Ja się rozczarowałem po kątem fabuły, bo spodziewałem się bardziej jednolitej intrygi albo szybszego zawiązania akcji. Choć i tak „Złota maska” nie jest tak rozdrobniona jak tom pierwszy.