Na blogu i w komentarzach zostawianych tu i ówdzie wspominałem nie raz i nie trzynaście razy o tym, że do biografii mnie nie ciągnie. Wynika to z tego, że nie przepadam za zaglądaniem w autorskie życia. Mam jednak od tego wyjątek dwudzielny. Pierwszą składową są listy, a drugą jest Lem. Listy uznaję za coś, czymś autor podzielił się celowo, a Lem to… Lem. Boli tylko, gdy się śmieję to połączenie obu tych wyłączeń odpowiedzialności, więc konieczność przeczytania była niezaprzeczalna.