Jeszcze jakiś czas temu, bardziej z konieczności niż wyboru, byłem czytelnikiem często zdającym się na przypadek. Z racji ograniczonych zasobów finansowych korzystałem intensywnie z bibliotek, lumpeksów bogatych w mainstreamowe książki anglojęzyczne oraz księgozbiorów znajomych. Nie oznacza to, że brałem książki zupełnie na ślepo, ale zdarzało mi się wybrać ciekawie zapowiadający się tytuł z półki np. japońskiej, nie znając autora. Teraz nikt mi nie broni korzystania z biblioteki, ale katalog dostępny online ograniczył losowość. Na całe szczęście jest antykwariat! Po prześwietnym Tytusie Groanie przyszła pora na Kosmodrom Konrada Fiałkowskiego.