Jakżeż przewrotny bywa los blogera, oceniacza, czytelnika (niepotrzebne skreślić). Weźmie taki nieborak przymierzy się do przerwania półtorarocznej rozłąki z pewnym wydawnictwem, sam sobie książkę zamówi, na ciekawą lekturę się nastawi, a tu… klops. I to taki nie do końca strawny. Po kolei jednak – Rombo Esther Kinsky mimo wszystko zasługuje na pełnoprawne potraktowanie recenzenckie. Po szczegóły rozczarowania mego zapraszam więc poniżej.