Coroczne wpisy pourlopowe stały się pożeraczową świecką tradycją. A ze względu na nieustającą do Tatr słabość tradycja ta jest przewidywalnie powtarzalna. A mówiąc prosto: trzeci raz z rzędu wybrałem się z familią do Zakopanego, by tatrzańskie szlaki przemierzać, i mam dla Was garść zdjęć oraz (nie)losowych przemyśleń. Tym razem przygotowanie wpisu zajęło nieco więcej czasu, ale przez to wpasuje się w wakacji zakończenie. W sam raz, by tęsknić do następnych. Chlip, chlip.
Ta edycja zakopiańskiej wyprawy przyniosła ze sobą kilka znaczących różnic w porównaniu z edycjami poprzednimi. Po pierwsze: nie byliśmy sami. Dołączył do nas kolega Maksa z klasy wraz z rodzicami. Mówią, że najlepszym sposobem na to, by stracić znajomych, jest właśnie wspólny urlop. Porzekadło się nie sprawdziło, znajomych zamęczyć nie zdążyliśmy i wszystko skończyło się szczęśliwie. Chcą nawet pojechać z nami za rok. Ha! Jednak początek sam wcale aż tak udanym nie był, gdyż zaczęło się od tragicznego starcia Maszyny z Naturą. Gdzieś nigdzie na odcinku przed Częstochową pociąg nasz uderzył w sarnę lub innego podobnego zwierze, co zaowocowało technicznym nokautem lokomotywy i trzygodzinnym postojem w środku nocy. Jednak poza tym (i nielicznymi przypadkami marudnych potomków) znaczących problemów nie dopatrzono się.
Pogoda znów sprzyjała wbrew reszcie kraju. Rok temu w Polsce szalały tragiczne w skutkach wichury, a w Zakopanem było spokojnie. W tym roku wszędzie było upalnie, a w Zakopanem ino ciepło. Co prawda deszcze raz skrócił nam wędrówkę, a raz zapewnił dzień odpoczynku, ale na przestrzeni dni ośmiu całego wyjazdu była to nieznaczna przeszkoda. Tym razem na szlak ruszaliśmy w siedem z ośmiu dni i przemaszerowaliśmy około 125 kilometrów (jeśli wierzyć smartfonowym pomiarom). Nawet dzień ostatni, gdy to bagaże siedzą w poczekalni, a wieczorem w pociąg wsiadamy, spędzony został na zdobywaniu Sarniej Skały – w latach dwóch poprzednich był to zwyczajowy dzień pamiątkowo-dla-dziadkowo-krupówkowy. Żadnych spektakularnych wejść ni przejść nie zaliczyliśmy, ale malowniczość w tym roku wysoka była. Zaś 4,5-latek w tym zdecydowanie mniej korzystał z nosidła niż w roku zeszłym.
Ach! No i zaliczyliśmy pośrednie spotkanie z niedźwiedziem. Na szczęście pośrednikiem była… kupa niedźwiedzia. I po tym miłm akcencie zaproszę Was do podziwiania widoków i refleksji mych oraz obserwacji w formie krótkiej podanych.
- Wszelkie przejawy komunikatywności ze strony PKP to ułuda, efemeryda. Pasażer kolei nadal pozostaje bytem, którym nie zasługuje na bycie informowanym o czymkolwiek. Choć czasem można mu rzucić kąsek… Który prędko się przeterminuje.
- Nawet w środku nocy, pośród międzywsiowej niemal pustki polskiej przy pociągu zmaterializować się może podpity osobnik do dyskusji skory.
- Kolega to taki magiczny wynalazek, który powoduje podwojenie energii i ograniczenie marudzenia potomków na szlaku.
- Część kierowców zakopiańskich busów to pazerne buce w żywo oczy kłamiące. Skłamią w kwestii trasy przejazdu swego busa tylko po to, by nie brać pasażera, który zapłaci kilka złotych mniej.
- Nieobciążony plecakiem ośmiolatek pnie się w górę prędzej niż obciążony plecakiem Pożeracz.
- Urokliwe polany z opuszczonymi szałasami mają tendencję do wyskakiwania zza rogu na mało uczęszczanych szlakach.
- Jagody ze śmietaną w schronisku. Po prostu.
Mam nadzieję, że czytało Wam się ten wpis choć w połowie tak dobrze, jak mi się go pisało. Miło było wrócić Tam, choćby i tylko sentymentem. Polecam też wyprawy przeszłe: 2016 i 2017. Tymczasem blog wraca w klimaty książkowe, a Zakopane… do zobaczenia za rok.
Jest też w górach tyle piękna i w tylu postaciach, że trudno to wyrazić. Jest to urlop od spraw codziennych i oddalenie się od nich, choć nie oznacza to ucieczki, a tylko potrzebny względem nich dystans.
[Wanda Rutkiewicz]
Sylwka
W Zakopanym nie byłam już chyba ze trzy lata. Nie mogę już patrzeć na te tłumy turystów, a do tego pazerność jaką obserwuje się w stosunku do turystów zaczęła mnie strasznie irytować.
Ale jak znam siebie, to pewnie jeszcze zatęsknię i wrócę, ale pewnie w okresie, któremu daleko od wakacyjnego wypoczynku. ;D
pozeracz
Jadąc do Zakopanego w okresie szczytowym, trzeba jak najmniej przebywać w Zakopanem, oto tajemnica 😉 Koniecznie i absolutnie unikać Krupówek, a i tych tłumnie nawiedzanych szlaków także. Jak najprędzej wyskoczyć w Tatry i czmychnąć w bok.
Ola Dob.
Uwielbiam Tatry, ale wybierałam do tej pory okres wiosenny lub jesienny i chyba w takim wydaniu miłuję góry najmocniej. ♥ 😀
Czy na pierwszym zdjęciu poprawnie rozpoznaję moją ukochaną Dolinę Małej Łąki? 🙂 Wspaniałe miejsce.
pozeracz
Dla nas lato jest o tyle korzystne, że z chłopakami szlaków przemierzanie trwa dłużej, więc dłuższy dzień nam sprzyja. A co do zdjęcia – o ile mnie pamięć nie myli, to było blisko, bo to okolice Przysłupu Miętusiego.
Czepiam się książek
Mówię to ze wstydem, ale nigdy nie byłam w górach. Jestem człowiekiem morza i wody, ale od jakiegoś czasu marzy mi się taki wyjazd. Zdjęcia przepiękne, czuję trochę ducha i klimat Twin Peaks ;D
Jak się czyta relację z tej wyprawy, czuć, że naładowałeś baterie i było super. Oby przyszłe wakacje nadeszły jak najprędzej! 😀
pozeracz
Zaraz tam wstyd. Ja, i to mimo taty taternika, pierwszy raz Tatry nawiedziłem po ślubie. Bywałem przez jakiś czas regularnie w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, ale w Tatry tata jeździł sam wspinaczkowo.
Zakopane Apartamenty
PKP potrafi człowiekowi obrzydzić całą podróż, ale potem dociera się na miejsce i zapomina o wszystkich przeciwnościach w trakcie podróży 😉
Świetne pastelowe zdjęcia! 🙂