Gdy w grudniu zeszłego roku recenzowałem Czerwony Mars, nie spodziewałem się tak szybkiego powrotu na czwartą planetę od Słońca. Wiem, że tłumaczenie było już gotowe, ale i tak doceniam wydawniczą regularność ekipy z Czerwonaka. Zresztą jednorazowe zarzucenie czytelników kilkoma tysiącami stron nie byłoby chyba najlepszym posunięciem… Dość jednak blubrania, odpalmy silniki i lećmy na Zielony Mars.
Od tragicznych wydarzeń z 2061 toku minęło już wiele lat, ale na początku XII wieku los planety nie jest jeszcze pewny. Pierwsza setka jest rozporoszona, ale niemała jej część mieszka z Hiroko w bazie biegunem południowym. Jednak pozorna stabilizacja dobiega końca – postępujące zmiany klimatyczne oraz powstanie nowej windy przyspieszają bieg wydarzeń i wymuszają działanie. Poddający się kuracji gerontologicznej oraz ich dzieci zwierają szyki i włączają się w działania buntowniczego podziemia. Jednocześnie w miarę narastania przeróżnych kryzysów na Ziemi, działania intensyfikują także metanarodowe. Jedna z nich, Praxis, ma cele znacząco odbiegające od standardowego miksu dominacji i maksymalizacji zysków. Jej dyrektor generalny wysyła na Marsa przedstawiciela, Arthura Randolpha, aby wsparł ruchy oporu.
Podobnie jak i część pierwsza cyklu, Zielony Mars to mocno nietypowa literatura gatunkowa. Rzadko które powieści science fiction (i fantasty w zasadzie też) opisują wydarzenia o tak dużym rozstrzale czasowym (xxxx-xx), o ile nie ma tam żadnych przeskoków wstępnych, hibernacyjnych czy retrospektywnych. Tu co prawda potrzebny był myk techniczny (wspomniana wyżej terapia gerontologiczna), ale i tak czasowi akcji i tak bliżej do bildungsroman czy powieści historycznej. W dodatku o ile trudno stwierdzić, że „nic się nie dzieje, proszę pana”, gdyż wydarzeń tu nie mało (nawet znaczących i zaskakujących), ale sceny akcji są tu rzadsze niż włosy u Kojaka. Są one napisane sprawnie, ale clou książki zdecydowanie nie są.
Kim Stanley Robinson skupia się za to intensywnie na dwóch następujących kwestiach: człowieku i nauce (oraz interakcjach między nimi). O ile bowiem konflikt na linii Ziemia-Mars ma standardowe podłoże polityczno-finansowe, to konflikty między kolonistami za punkt wyjścia mają ideologią i naukę. Z jednej strony więc spierają się anarchiści z liberałami (i różne frakcje pomiędzy), a jednocześnie i obok zwolennicy różnych podejść do terraformowania Czerwonej Planety. Spory te stanowią kluczowy element dynamiki relacji między poszczególnymi postaciami. Zielony Mars jest też przesiąknięty nauką na poziomie ekspozycji i faktografii. Co prawda znakomitej większości czytelników trudno będzie ocenić wiarygodność xxx autora, ale i tak zakres (geologia, astronautyka, botanika itd.) i bogactwo jego wiedzy wplecionej w narrację robi ogromne wrażenie.
Zielony Mars to także w dużej mierze powieść o konsekwencjach. Szerokie ramy czasowe powieści (a w zasadzie obu) pozwalają Robinsonowi tym bardziej skupić się na tym aspekcie. Najbardziej oczywistym i pierwszoplanowym są szczegółowo ukazane skutki ingerencji człowieka w florę, faunę i chemię Marsa. Jak zostało wspomniane wyżej, zmiany te odgrywają rolę dla fabuły kluczową, a autor ukazuje jednocześnie, jak trudne do przewidzenia mogą być następstwa oddziaływań na tak dużą skalę w tak nieprzewidywalnym środowisku. Dla niektórych ważniejsze będą efekty interakcji między postaciami – na relację wpływ mają bowiem nie tylko różnice ideologiczne, ale i konflikty charakterów, romanse oraz inne międzyludzkie zagrywki. Ciekawe jest zwłaszcza ukazanie tego, jak z czasem potrafi się zmieniać postrzeganie własnych działań i tego, że do zdobycia się na szczerą autorefleksję potrzebnych może być wiele, wiele lat.
Gdy chcieć wszystko sprowadzić do jednego zdania, to można by napisać tak: Zielony Mars to po prostu więcej tego, czego dostarczała część pierwsza. Jest więc niespieszne tempo, bogactwo nauki i postaci, a także robiąca wrażenie skala. Wszystkie osoby, który przebrnęły przez Czerwony Mars bez bólu, a może nawet i z pewną dozą satysfakcji, nie będę zawiedzione. A jeśli ktoś chciałby nieco lepiej poznać przekonania i pomysły autora, zachęcam do przeczytania wywiadu udzielonego hiszpańskiemu serwisowi Jot Down.
Ze egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję…
Problem w tym, że ludzie z przerostem pragnienia bogactwa i władzy mają stanowiska, dzięki którym w nadmiarze zaspokajają owe potrzeby, a potem stwierdzają, że stali się tak samo ich niewolnikami, jak panami. To rodzi w nich niezadowolenie i rozgoryczenie.
Ambrose
Czekam na jakąś atrakcyjną promkę i kupuję całą trylogię, jak już będzie dostępna. Pierwsze 2 tomy czytałem lata temu i pamiętam, że była to wspaniała przygoda.