Czytelniczy koniec mego roku stoi pod znakiem oryginalności. Do Manganellego i Szostaka dobija Marcel Schwob. Dzieję się tak znów za sprawą PIW-u, który wraz z Institut français Pologne przywraca polskim czytelnikom tego francuskiego pisarza i jego Żywoty urojone i inne prozy. Piszę „przywraca”, gdyż zamieszczone w tym zbiorze dzieła publikowane są w tłumaczeniach tuzów młodopolskiego przekładu (Wincenty Korab-Brzozowski, Bronisława Ostrowska, Zenon Przesmycki-Miriam i Leon Schiller). Jeśli zaś o mnie chodzi, to autor ten pozostawał blisko splotu różnych mych literackich sympatii – to on, między innymi, przywrócił francuzom Villona oraz pomagał Oscarowi Wilde’owi pisać Salome.
Jak wspomniane we wstępie zostało, Żywoty urojone i inne prozy to w zasadzie cztery dzieła złożone z form krótkich. Poszczególne elementy składowe powiązane są zamysłem lub motywem i czasem przeplatają się delikatnie, ale tak w zasadzie mogą z powodzenie funkcjonować na osobności. Zbiór otwierają tytułowe Żywoty urojone, czyli poprzedzona krótkim wstępem seria artystycznie przerobionych biografii. Te mieszające fikcję z prawdą noty można uznać za pierwsze biografie fikcyjne i inspirację dla Powszechnej historii nikczemności Jorge Luisa Borgesa. Następna Krucjata dziecięca przybiera zbliżoną formę, gdyż przedstawia zwięzłe opowieści postaci na różne sposoby powiązane z tą historyczną katastrofą. Księga Monelli w podobny sposób przedstawia natomiast manifest i żywot tytułowej Monelli, bliskiej śmierci ulicznicy, oraz kilku z jej sióstr. Zamykające zbiór Mimy to zaś seria scenek inspirowanych dziełami odkrytego wtedy greckiego poety Herondasa.
Przyznam zupełnie szczerze, że o ile czytanie Żywotów urojonych i innych próz przysporzyło mi wiele czytelniczej radości, to pisanie recenzji można skategoryzować niemal jako wspomniane przez Wita Szostaka „przekraczanie siebie”. Teksty Schwoba nie są trudne w odbiorze powierzchniowym, ale dość trudno się z nie zagłębić. Pierwszym progiem jest mnogość nawiązań historycznych, literackich i biograficznych. O ile Petroniusz czy Herostrat to postacie, które zna się lub pamięta choć pobieżnie, lecz taki Cecco Angiolieri czy Paolo Uccello konsultacji wymagali. W gruncie rzeczy nie trzeba wcale zgłębiać biografii tych postaci, gdyż proza ta miesza fikcję i rzeczywistość, a przy tym skupia się na niepowtarzalnej prywatności tych postaci. Niezwykle ciekawą postacią okazał się zaś sam autor, który pewnego razu w przypływie miłości zaopiekował się chorą na gruźlicę ulicznicą i starał się koić jej konanie swymi opowieściami. Gdzieś na splocie tych baśni i życia zrodziła się zapewne Księga Monelli. Drugim progiem było natomiast powinowactwo francuza z symbolizmem. Poetyzacja języka estetyczne wrażenia wzmaga, ale wymaga i większego skupienia, co zresztą idzie w parze ze skondensowaniem treści typowym dla form krótkich.
Lektura jest też na pewien sposób trudna z powodu słabości autora do wyrzutków i odszczepieńców oraz przekonania o beznadziei. Może i bohaterowie czasem doświadczają radości i zażywają szczęścia, ale na koniec i tak pozostaje marność. W przypadku Żywotów urojonych marność ta przybiera formę spoczynku w przydrożnym rowie z poderżniętym gardłem, a Krucjata dziecięca ukazuje rozpacz na dole i zepsucie na górze. W tej drugiej porusza zwłaszcza Opowieść trędowatego, który rzecze między innymi tak:
Jak ropucha zamurowana przy zimnie księżycowym w podłym kamieniu, pozostanę zamknięty w moim żylniku odrażającym, gdy inni wstawać będą z jasnym swym ciałem. […] Jestem samotny, a odraza mnie przejmuje.
Obraz ten smutny tym bardziej jest dotkliwy, że przedstawia go Schwob z wielu perspektyw. Na całe (nie)szczęście nie brak tu literackiego towarzysza beznadziei, czyli czarnego humoru. Niektóre z postaci zachowują względną pogodę ducha nawet u swego końca lub też trzymają się swych uniesień po sam kres. Nawet jednak naiwna pogoda ducha uczestników krucjaty czy stoicyzm Monelli przez śmiercią nie przysłonią tego, że autor o ludzkości wielce pozytywnego zdania nie ma. Szanuje za to jednostki, które odstają i innymi być się nie boją. To właśnie im oddaje głos i z zapomnienia wyciągnąć próbuje.
Lekturę tego zbioru osładza też przekład. Może i fraza brzmi nieco archaicznie, a niektóre słowa w słowniku sprawdzać trzeba, ale nie przeszkadza to wcale przy uroku tych tłumaczeń. Wystarczy spojrzeć na wyimek z Schillera wieńczący ten wpis, by przekonać się, że poetyckość przełożona pięknie została. Na plus zaliczyć też trzeba posłowie Jana Gondowicza, które przybliża osobę Schwoba i przydaje kontekstu. W przypadku pierwszego kontaktu z tym pisarzem doradzałbym nawet, by rozpocząć lekturę właśnie od tego tekstu. Kolejny raz PIW popisał się też świetną okładka.
Żywoty urojone i inne prozy nie są lekturą łatwą (wybaczcie frazes), a urokliwą głównie pod względem z wyczuciem przełożonego stylu. Cztery zbiory tekstów te pełne są śmierci, życiowych absurdów i ludzkich pasji w wydaniach raczej ekscentrycznych, ale według mnie warto dać im szansę. Jeśli podejmie się tę próbę spotkania z autorem, można uzyskać wgląd w życie odrzuconych oraz materiał do refleksji na temat historii i zapominania. Należy też uważać, by nie dać się zatruć schwobowemu na świat spojrzeniu.
Serdecznie dziękuję wydawnictwu PIW za przesłanie egzemplarza do recenzji.
Piach nadbrzeża pstrzył się mnogością muszelek, które ciepłe morze hojnie rozrzuca od ziemi egipskiej aż po miejsce, kędy Nil siedmiousty w siedm naczyń różnofarbnych się przelewa. W domu nadbrzeżnym, gdzie mieszkała Septyma, słychać było głuchy szum srebrnopiennych fal śródziemnomorskich. U jego stóp rozczapierzał się wachlarz błękitnych, migotliwych, ruchomych pasm, mglejących na krańcu widnokręgu. Septyma pozłacała dłonie swoje i barwiła końce palców.
Ambrose
Wspominałeś niedawno o tym autorze i cieszę się, że mogę teraz poczytać coś na temat jego twórczości. PIW, odkąd odsunięte zostało widmo likwidacji, zdaje się coraz lepiej funkcjonować, a dowodem na to są kolejne interesujące pozycje pojawiające się na łamach tej oficyny.
„Żywoty urojone” sprawiają wrażenie wymagającą lektury, ale równocześnie wydaje się, że obiecują czytelnikowi bardzo wiele, jeśli tylko zechce włożyć w nie trochę trudu – lubię ten typ literatury 🙂
pozeracz
Zdecydowanie. PIW miał piękną i „wielką” przeszłość, a teraz zaczyna być wydawnictwem może nie największym, ale ze zdecydowanie jedną z najbardziej ciekawych ofert czytelniczych. Od pewnego czasu regularnie śledzę ich plany wydawnicze i na pewno jeszcze nieraz książki PIW-u tu zagoszczą.
A „Żywoty…” to taka lektura, po której dość łatwo przemknąć powierzchniowo, ale trudniej się w nią wgryźć.