Czas jakiś temu popełniłem wpis o humorystycznej fantastyce, w którym to wymieniałem swoich ulubieńców i zastanawiałem się nad niezbyt liczną pulą doboru. W trakcie pisania popełniłem także wewnętrzne zobowiązanie stworzenia wpisu o humorze niefantastycznym. Nadeszła pora wypełnić to zobowiązanie, nadeszła pora fury śmiechu i… wielu łez.
Zaraz, zaraz. „Skąd tu łzy?” zapytać mógłby ktoś. Otóż pisanie tego wpisu uświadomiło mi, że niespecjalnie przepadam za powieściami humorystycznymi, które są okraszone odpowiednią dozą czarnego humoru. Możliwe, że nie trafiłem na odpowiednią albo jest to po prostu taka czytelnicza idiosynkrazja, jak w przypadku powieściowego horroru. Grozę literacką trawię (poza nielicznymi wyjątkami) jedynie w formie krótkiej – na przykład Edgara Allana Poe i Ambrose’a Bierce’a. I tym samym udało mi się w jednym akapicie zahaczyć o temat pracy licencjackiej (Bierce) i magisterskiej (czarny humor u Vonneguta).
Wracając jednak do sedna wpisu (nikt chyba nie jest zainteresowany elaboratem o historii i interpretacjach czarnego humoru), nie pociąga mnie zupełnia wizja powieści „komediowej”. Owszem, zdarza mi się sięgać po książki ze względu na ich walory czysto rozrywkowe, ale jakoś ten podgatunek w tych wyborach się nie mieści. Cięta satyra, czarny humor i śmiech jako ostatni ratunek przez końcem, jako gest Kozakiewicza pokazany losowi – oto formy humoru, które do mnie przemawiają w literaturze niefantastycznej. Fantastyka przez swą swobodę kreacyjną i po części eskapizm sprawdza się w lżejszych formach, ale właśnie sobie uświadomiłem, że trochę mi brak powieści, w których czarny humor nie byłby jedynie dodatkiem. Co ciekawe – najbliżej mych wymagań są chyba Kroniki marsjańskie Raya Bardbury’ego, o których zapomniałem przy poprzednim wpisie.
Odchodzę jednak od tematu. Pora ukrócić me dywagacje i zaprezentować główną trójcę.
Śniadanie mistrzów |
Rzeźnia numer pięć |
Kurt Vonnegut
Tu w zasadzie można by było wpisać niemal każdą powieść Amerykanina, ale wybrałem te dwie jako najbardziej reprezentacyjne i pokazujące dwa stopnie natężenia czarnego humoru. Rzeźnia numer pięć wywodzi się bezpośrednio z doświadczeń autora, który przeżył alianckie bombardowanie Drezna. Powieść ta była jednym ze sposobów radzenia sobie z traumą. A same przeżycia były jednym ze źródeł życiowej postawy autora. Śniadanie mistrzów jest zdecydowanie lżejsze w odbiorze, ale ukazuje równie marny obraz ludzkiego żywota. Wszak wolna wola, samobójstwo,przemoc ekonomiczna i społeczne nierówności USA to tematy ważkie. Prosty styl Vonneguta wzmacnia dosadność przesłania.
Paragraf 22
Joseph Heller
Według mnie Paragraf 22 to najbardziej doskonałe ukazanie absurdów, paradoksów i okrucieństwa wojny. I znów – powieść wypływa z doświadczeń autora, który wziął udział w 60 nalotach bombowych w trakcie II wojny światowej (nie da się nie zwrócić uwagę na przewrotność losu, gdy zestawi się losy Vonneguta i Hellera). Heller także posługuje się prostym językiem, ale za to fabułę konstruuje misternie. Achronologiczność, liczne punkty widzenia i powracające sceny oraz słowa i frazy w połączeniu ze strukturą opartą na wolnych skojarzeniach szły w parze ze scenami tak absurdalnie komicznymi, że mogły być prawdziwe. W pewnym sensie to przerażające, że można bezwzględność machiny wojennej można sprowadzić do tak komicznego stanu, ale budzący się tu śmiech to ten śmiech, który pozostaje, gdy człowieka odrze się ze wszystkiego innego.
Świat według Garpa
John Irving
Wojny nie ma, ale też jest fajnie. A tak nieco bardziej serio: główny bohater ma obsesję na punkcie śmierci. W powieści pada zdanie „W świecie według Garpa wszyscy jesteśmy przypadkami beznadziejnymi”, a powieści pisane przez samego Garpa mają niezwykle wysoką śmiertelność bohaterów. Ważną rolę odgrywają też przeróżne obrażenia zadawane sobie oraz innym (niekoniecznie ludziom), a w to wszystko wmieszana zostanie seksualność. Cała mieszanka doprawiona jest sporą dawką absurdu ludzkich przypadków, a krzywdy czynione postaciom przez Irvinga bywają mrocznie komiczne. Autor celnie ukazuje też głupotę i okrucieństwo wielu ludzkich zachowań.
Co prawda we wpisie skupiam się na czarnym humorze i aspektach komicznych powieści, to jest to przecież humor o krok od rozpaczy. Jest tu śmiech oczyszczający bliski łzom. Wymienione powyżej powieści potrafią rozbawić, ale jednocześnie wywołują smutek i rozmyślaniom sprzyjają. A na koniec zostawię Was z cytatem, który w trzech słowach idealnie oddaje ducha prozy Vonneguta i jest bliski memu spojrzeniu na świat.
So it goes
Ambrose
Jak na razie Vonneguta kojarzę wyłącznie za sprawą „Galapagos” – ta powieść potwierdza inklinacje autora do szydzenia z wszystkiego, łącznie z rzeczami ostatecznymi. Moim zdaniem o sporą dozę czarnego humoru można „oskarżyć” także Bukowskiego – w końcu perypetie bohaterów jego dzieł można uznać za tragiczne, ale Amerykanin zawsze mocno eksponuje komiczne akcenty. Najlepszym dziełem tegoż pana jest wg mnie „Szmira” – balans na linii humor-tragedia jest perfekcyjny.
pozeracz
O Bukowskim czytałem wiele dobrego, ale samego Bukowskiego jeszcze nie. Dzięki za podpowiedź. A Vonneguta bardzo mocno polecam. Naczytałem się go kiedyś sporo dzięki osiedlowej bibliotece, a potem kontynuowałem przygody w oryginale.
Leżę i czytam
Moja lista książek z humorem, absurdem i satyrą w pakiecie będzie krótka, ale treściwa. Polecam książkę Davida Sedarisa „Zjem to, co ma na sobie” i – zawsze i wszędzie – Woody’ego Allena w wersji papierowej, czyli „Obronę szaleństwa” i „Czystą anarchię”.
pozeracz
Woody Allena to nawet czytałem. O ile mnie pamięć nie myli, to było to „Getting even”, ale głowy nie dam, bo na większości okładek są z kolei głowy Allena. Nie wiem, czy humor tam prezentowany określiłbym jako czarny, ale na pewno był bliski memu sercu.