Od pewnego czasu gry pozostają naczelnym kozłem ofiarnym osób lubujących się medialnych panikach. W czasach zamierzchłych złorzeczono na rock’and’rolla, później prowadzono krucjaty przeciwko Dungeon and Dragons, a od pewnego czasu źródłem zła wszelakiego niektórym jawią się właśnie gry komputerowe. Branża niby się tym przejmuje, ale w zasadzie nie musi, bo już jakiś czas temu wyprzedziła muzyczną czy filmową, ale wiele osób nadal odmawia grom statusu tworów artystycznych. Postrzegane są jako niepoważne, marnujące czas i ogłupiające. W tym wpisie chciałbym zadać tym twierdzeniom kłam i przedstawić kilka swoich ulubionych growych opowieści.
Miesiąc: maj 2018
Proszę się nie obawiać: nie będzie to tekst o książce o pędzeniu bimbru ni też innych urokach melin. Czarna książka. Zostać mistrzem traktuje bowiem o żużlu, który Pożeraczowi nieodmiennie i pozytywnie kojarzy się ze specyficznym zapachem spalanej mieszanki paliwowej. Książki o tematyce sportowej są w naszym kraju dość popularne, ale w zdecydowanej większości są to pozycje z gatunku non-fiction. Prozy sportowa to u nas rzadkość, ale pewnie nie zareagowałbym pozytywnie na propozycję, gdyby nie ma dziecięco-bydgoska słabość do czarnego sportu.
Od dawien dawna powtarzam i nawet we wstępach do wpisów już o tym wspominałem: warto czytać inne blogi. Już nie raz zainspirowałem się treścią cudzych wpisów i przyznaję to otwarcie. Tym razem winowajczynią jest pewna Bałwochwalica i jej recenzja Świata w płomieniach Siri Hustvedt. Część tekstu poświęcona jest bowiem maskom, które przywdziewać musi główna bohaterka. Dziś więc zapraszam do przypatrzenia się motywowi maski w literaturze.