Wizje przyszłości prezentowane przez pisarzy science-fiction bardzo ogólnie można podzielić na te optymistyczne i te pesymistyczne. Początki i złote lata gatunku charakteryzowały się zdecydowaną przewagą tego pierwszego nastawienia – były pełne zachwytu nad rozwojem technologii i wyczekiwania świetlanej przyszłości. Głosy kasandryczne były raczej rzadkie, lecz z czasem trend zaczął się odwracać i dziś to one przeważają zdecydowanie. Dobitnie pokazuje to przykład Petera Wattsa i jego zbiór opowiadań zatytułowany Odtrutka na optymizm. Kołysanka – stop Bartka Biedrzyckiego mogłaby ten tytuł pożyczyć.
Rok: 2018 Strona 5 z 19
Jedną z ważniejszych cech literatury pięknej jest danie czytelnikowi szansy na spojrzenie na świat z różnych perspektyw. Można w ten sposób poznać inne kultury, grupy społeczne czy też momenty w historii. Przeważnie efekt poznania umacnia fakt, że z protagonistą można się utożsamiać do stopnia raczej większego niż mniejszego. Jednak nawet w przypadku, gdy główny bohater to pożałowania godny wrak, jego perspektywa nauczyć wiele może. Doskonałym przykładem jest Tirza Arnona Grunberga.
Osoby regularnie odwiedzające bloga mego wiedzą, że mam słabość do dorzucania swych groszy (niekoniecznie) trzech do aktualnych dyskusji. Jednocześnie osoby blogosferę książkową od dawna nawiedzające doskonale zdają sobie sprawę z tego, że wszystko już było, a dyskusje toczą się ciągle te same. Przez pewien czas mieliście ode mnie spokój w tym zakresie, ale wytchnienia przyszedł kres. Tym razem padło na serie wydawnicze i ostatnio przebudzoną dyskusję o problemach związanych z ich wydawaniem.
Science-fiction to taki gatunek, który wymaga jakiegoś – najlepiej oryginalnego – pomysłu przewodniego. Nawet space opera o skręcie militarnym bez jakiegoś ciekawego konceptu mocno traci. Pisanie powieści można zapewne zacząć od takiego właśnie przebłysku, ale w innych przypadkach przychodzi on z czasem. Nie ma jednak wątpliwości, że niekiedy taka idee przejmują władzę nad resztą elementów literackiego rzemiosła i uszczerbek im przynosi. Kameleon Rafała Kosika wygląda na taki właśnie przypadek.
Łańcuszki są zmora Internetu od początków mego w nim bytowania. Co prawda miały one swoje wersje listowno-drukowane, ale dopiero Internet pozwolił im się rozplenić. Od naiwnych, przez zabawne aż po marketingowo-spamowe; od poczty, przez Gadu Gadu aż po Facebooka. Okresowo nawiedzają też blogosferę książkową. Znakomitą większość z nich mam w pompie, ale czasem trafiają się ciągi pożyteczne. Ostatnio popularność zdobyła kilkudniowa, w zamyśle bezsłowna akcja polegająca na dzieleniu ważnymi/ulubionymi albumami muzycznymi, która z czasem rozpocząkowała się na książki. To właśnie ta siódemka mnie skusiła.