"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Przekręcając łańcuszek, czyli wpływowa siódemka

Łańcuszki są zmora Internetu od początków mego w nim bytowania. Co prawda miały one swoje wersje listowno-drukowane, ale dopiero Internet pozwolił im się rozplenić. Od naiwnych, przez zabawne aż po marketingowo-spamowe; od poczty, przez Gadu Gadu aż po Facebooka. Okresowo nawiedzają też blogosferę książkową. Znakomitą większość z nich mam w pompie, ale czasem trafiają się ciągi pożyteczne. Ostatnio popularność zdobyła kilkudniowa, w zamyśle bezsłowna akcja polegająca na dzieleniu ważnymi/ulubionymi albumami muzycznymi, która z czasem rozpocząkowała się na książki. To właśnie ta siódemka mnie skusiła.

siódemka kolaż

Nie ma zielonego pojęcia, jakie były początkowe założenia tych łańcuszków. Możliwe, że było dziesięć, a nie siedem albumów/książek do podzielenia się. Możliwe, że miałyby najlepsze, a nie najważniejsze. Genezę takich akcji prześledzić trudno, ale tak w zasadzie i nie ma specjalnie po co. Do zabawy zaproszony zostałem przez zawiadowczynię bloga Czepiam się książek, ale nie zdecydowąłbym się na wzięcie udziału, gdyby nie dostosowanie do własnych potrzeb. Dostosowanie to polega na tym, że omówię tu książki na pewien sposób formacyjne, wpływowe. Nie muszą wcale być najlepsze w swoim gatunku, nie muszą być nawet dobre. Choć akurat tak się złożyło, że większość z nich chętnie bym przeczytał jeszcze raz. Ale ględzę więcej, reszty dowiecie się poniżej.

█║▌│ █│║▌ ║││█║▌ │║║█║ │║║█║

Przypadki Robinsona Kruzoe

siódemka kruzoe defoe

Zastanawiałem się, czy nie umieścić tu którejś z części Pana Samochodzika, ale z nielicznych w szkole podstawowej czytanych nieprzymusowo książek zdecydowałem się jednak na powieść Daniela Defoe. To właśnie odczytywane bardzo powierzchownie perypetie angielskiego rozbitka były pierwszą powieścią, która tak skutecznie przeniosła mnie w swój świat. Dziecięcą wyobraźnią literaturą napędzaną bardzo dokładnie widziałem kryjówkę rozbitka. I do dziś pamiętam, jak podczytywałem pod namiotem na niezbyt przyjemnym obozie.

Władca Pierścieni

siódemka tolkien władca

Tego chyba można było się spodziewać, prawda? Część czytelników zaczynała swą przygodę z fantasty od perypetii pewnego młodocianego czarodzieja z blizną na czole, ale Pożeracz początki miał klasyczne. Jednak dzieło Tolkiena znajduje się tu nie tylko ze względu na pierwszeństwo, ale i na wspomniany powyżej czynnik immersji. Ja po prostu od początku tam byłem – od tego przez wielu przeklinanego za nudę pierwszego tomu, od pierwszych kroków hobbitów i Starego Lasu. Do dziś żywe we mnie są odczucia wzbudzone przez te pierwsze czytanie.

Kosiarz

siódemka

Ach i och! Pierwszy Pratchett czytany jeszcze w liceum, ale pożyczony od kolegi ze szkoły podstawowej, którego o takie lektury nie podejrzewałem. Zachęcony dałem szansę i wpadłem od samego początku. Początkowo czytałem po polsku, potem po angielsku i Świat Dysku pokazał mi nie tylko, że fantasy może być świetnym medium dla treści satyrycznych, że to jest po prostu elastyczny sztafaż, ale też pokazał magię świetnego tłumaczenia. Nawet dziś, mając świadomość tego, że nie wszystkie żarty da się przełożyć, bez obaw mogę sięgnąć po tłumaczenie. Postawiony pod ścianą może i wybrałbym oryginał, ale mam ogromne zaufanie do kunsztu Piotra W. Cholewy. No i Pratchett jest autorem, który zdecydowanie wygrywa pod kątem ilości przeczytanych książek.

Gra Endera

Pierwszym kandydatem na to miejsce była Diuna Franka Herberta, która pełniła w pożeraczowym czytelnictwie rolę podobną do Władcy Pierścieni. Jednak to młodzieżowa (wtedy w Polsce jeszcze nikt o young adult nie słyszał) powieść Orsona Scotta Carda porwała mnie w świat literatury science-fiction. To właśnie ten cykl przeczytałem niemal w całości (nie licząc końcówki pobocznych Cieni), a do tego sporą część twórczości Carda. No i do tego chyba pierwszy tak intensywnie odczułem satysfakcję z przewidzenia zakończenia.

Czarnoksiężnik z archipelagu

siódemka czarnoksiężnik

Ursula K. Le Guin pokazała mi stronę fantasy inną od tolkienowskiego rozmachu i opasłości. Opowieść o Gedzie jest bardziej intymna, subtelna i metaforyczna. Na ogólnym poziomie schematy fabularne są podobne, ale – bez obrazy dla Tolkiena – w Ziemiomorzu więcej jest głębi. Wędrówka z młodym bohaterem i jego zmagania z własnym błędem przekonały mnie, że fantasty wcale nie musi być wielkie, epickie i tysiącstronnicowe. Jest to jedna z tych niewielu powieści, które czytałem kilka razy i których mądrość tylko rośnie z kolejnymi (od)czytaniami.

 Sahara

siódemka cussler sahara

Przy paru okazjach wspominałem, że moje czytanie nieszkolne na dobre rozkręciło się za sprawą pewnego zrzutu książkowego. W wakacje pomiędzy pierwszą a drugą klasą liceum ciocia z wujkiem zwieźli do mego domu rodzinnego furę książek, na które nie starczyło im miejsca po remoncie. Było tam Ziemiomorze, była Planeta Spisek Carda (patrzcie tu), ale i spory zestaw powieści Clive’a Cusslera. Schematyczne, powtarzalne i przewidywalne, ale ileż frajdy mi sprawiły. To po prostu sensacyjna literatura czysto rozrywkowa z charyzmatycznym duetem w roli głównej. Wartością dodaną było zaś to, że przez całe te wakacje słuchałem płyty Themes Vangelisa i zrosły mi się niektóre fragmenty literackie z muzycznymi. A wybrałem akurat Saharę ze względu na pewien uroczo absurdalny fragment z wanną.

Paragraf 22

Tak jak Terry Pratchett wprowadził mnie w świat literackiego humoru w formie głównie lekkiej, tak Joseph Heller zapoznał mnie z czarną jego odmianą. Znajomość z Kurtem Vonnegutem nastąpiła nieco później. Powieść Amerykanina w dosadny sposób ukazuje absurd i okrucieństwo wojny, a czytelnik uczy się śmiać z rzeczy, z których wcześniej nie przyszłoby mu do głowy się śmiać. Czasem po prostu przychodzi taka rozpacz i beznadzieja, że pozostaje tylko śmiech. I właśnie ten śmiech może być ratunkiem. Mimo wszystko.

█║▌│ █│║▌ ║││█║▌ │║║█║ │║║█║

Nie będę was zachęcał ni też dopingował do pełnego udziału w tej akcji ani tym bardziej do poświęcania jej pełnego wpisu, ale bardzo chętnie poznam kilka przykładów książek formacyjnych dla was. Może nawet niektóre będą się pokrywać? Nie muszą to wcale być książki według Was najlepsze ani nawet dobre. W sumie to te „słabsze” i mniej znane interesowałyby mnie nawet bardziej.

Zapalić świecę znaczy rzucić cień… [Czarnoksiężnik z Archipelagu, Ursula K. Le Guin]

Poprzedni

Mieszane dobrego początki, czyli Nowa Fantastyka 09/18

Następne

Hegemonia pomysłów, czyli „Kameleon” Rafała Kosika

18 komentarzy

  1. Z albumami muzycznymi „mającymi wpływ na moje życie”, to było tak, że olałem górnolotność przekazu i wziąwszy z głowy krążki, których słuchałem najczęściej (niekoniecznie w chwili obecnej, ale w ogóle), zacząłem wrzucać na bunia. Z książkami tak niestety nie mogę zrobić, a na pytanie o książkę z topu mam przyszykowane „Miasto ślepców” Saramago, które teraz pewnie by mnie rozczarowało, ale swego czasu „wciągnąłem” na jedno posiedzenie i nie mogłem przestać o nim myśleć 🙂

    • pozeracz

      Wszystkie zabawy podobnej natury mają to do siebie, że odpowiedzi są bardzo podatne na nastrój chwili. Danego dnia padnie taka siódemka, następnego jeszcze inna, a trzy godziny później do głowy przyjdą Ci trzy inne książki albo płyty. Dlatego ja też od razu górnolotność odłożyłem na bok i podszedłem na luzie.

  2. rob

    swoich pierwszych książek nie pamiętam ale na pewno był tam Karol May ,Fantastyka ,książki z cyklu o Tomku i o panu samochodziku w domu miałem Kroki w nieznane co były zaczytywane do momentu aż się rozklejały 😉 cykl o Tecumsehu też mi się podobał itd itd książki Fiedlera Niziurskiego Bahdaja itd itd 🙂

    • pozeracz

      Ach, wiedziałem, że komentarze szybko naprowadzą mnie na trop czegoś zapomnianego. Po Twoim od razu do głowy przyszło mi „Złoto Gór Czarnych”.

  3. „Władca pierścieni” i dla mnie był powieścią formacyjną – pokazał mi, ze w ogóle istnieje coś takiego, jak fantastyka. W domu tego nikt nie czytał, w bibliotece mieli tylko dwie czy trzy półki postradzieckiej SF i Lema (metrów bieżących Sagi o Ludziach Lodu nie wliczam) no i jeden zestaw rozpadającego się ze starości Tolkiena, którego poleciła mi kuzynka. Kilka lat później kolejnym krokiem milowym był Sapkowski ze swoim Wiedźminem, który pokazał mi, że fantasy to nie tylko takie na wysokim C. Ale do siedmiu istotnych tytułów to bym raczej nie dozbierała.

    • pozeracz

      Z „Sagą o Ludziach Lodu” miałem krótki i niefortunny kontakt kiedyś na głodzie książkowym. Przykry epizod 😉 Swoją drogą to ciekawe, że przed 1989 królowało tu mimo wszystko SF, a potem rozpasało się fantasy i do dziś raczej przeważa. Wiedźmina czytałem z liceum i pamiętam zachwyt, ale mimo wszystko formacyjnym nie był.

      • SoLL nawet przeczytałam chyba ze dwa tomy będąc jeszcze w gimnazjum, ale po przeczytaniu wstępu do trzeciego, gdzie tłumaczka napisała, że wycięła co pikantniejsze fragmenty, bo czytelniczki się skarżyły na zbytnie wyuzdanie niektórych scen jakoś straciłam zainteresowanie XD

        Hm, po trosze to pewnie kwestia preferencji redaktorów (słyszałam głosy, że osoby mające wpływ na to, co u nas „za komuny” wydawano nie przepadały za fantasy, ale równie dobrze mogą to być tylko plotki), po trosze tego, ze teksty fantastyczne zaczęły się pojawiać najpierw w pismach typu „Młody technik”, a tym jakoś naturalnie bliżej do SF niż do fantasy. A jak młodzi technicy już się trochę zestarzeli, to preferencje im zostały.;)

        • pozeracz

          Ach, no tak. W tamtych czasach strata każdej wyuzdanej sceny zakrawało na poważne rozczarowanie. Sam pamiętam swój szok, gdy w „Pierwszej krwi” Davida Morella napotkałem soczystą „kurwę”.

  4. Ja podchodziłam do Pratcheta w oryginale, ale chyba za głupia jestem albo coś, bo po kilkunastu stronach odpuściłam. Rozumiałam słowa, ale całość po angielsku była mi obca. A w tym czasie bez problemu czytywałam Dickensa po angielsku. Rozmawiałam o tym z jedną dziewczyną i ona mówi, że Pratchet jest po prostu trudny.

  5. U mnie formacyjnie to „Akademia Pana Kleksa”, „Anka…” no i „Hobbit”. U Pratchetta nie byłabym w stanie powiedzieć która pozycja.

    • pozeracz

      Ach, „Akademia Pana Kleksa”! Choć na mnie chyba mocniej podziałał film. Książkę też lubię, ale czytana potem aż tak nie wciągnęła.

      „Hejże wilki, hejże hola
      Litości niechaj nie zna brat
      Tu silne szczęki, silna wola
      I zdobędziemy cały świat.”

  6. A czytałeś „Czarną Kompanię” i jeśli tak, to co o niej sądzisz? Jeśli chodzi o fantastykę i fantasy, to jest to cykl, który z kolei na mnie wywarł na mnie największe wrażenie, żyłem i nim i do teraz dobrze pamiętam.

    • pozeracz

      Nie. Przymierzałem się kilka razy do zakupu omnibusów, ale jeszcze mi się nie udało. Ale nadal planuję przeczytać – koniecznie jednak po angielsku.

  7. Nie moje klimaty 😉 Tylko „Paragraf 22” jest mi znany. Świetna historia. Niby komiczna, ale podskórnie przerażającą.

    • pozeracz

      Momentami nawet nie podskórnie, ale podskórnie zdecydowanie bardziej. Można się śmiać, ale gdy się na chwilę człowiek zastanowi nad tym, o czym powieść mówi naprawdę, to krew w żyłach mrozi się.

  8. petropanko

    Na bloga własnego się nie skuszę, ale w łańcuszku udział wezmę 😛
    7 książek/cykli, do których wracałem. Do kilku nawet po naście razy.
    1. U.K. LeGuin „Czarnoksiężnik z archipelagu” – jak u Ciebie.
    2. Jacek Natanson „Złote Brighton” książkę zaczytałem, kupiłem jeszcze 2 sztuki, które pożyczone nie wróciły, więc kupiłem jeszcze jedną. Rekordzistka jeśli chodzi o powtórki, choć już ze 20 lat nie zaglądałem do niej.
    3. Janusz Zajdel „Limes inferior” ważna dla mnie książka, wracałem wiele razy.
    4. Stanisław Lem „Powrót z gwiazd” taka trochę młodzieżowa wersja Lema ale trafiła mnie w odpowiednim wieku i wsiąkłem.
    5. Glen Cook „Czarna kompania” świetne czytadło, wracałem ze trzy razy.
    6. Harry Turtledove „Zaginiony legion” j.w.
    7. Orson. S. Card „Gra Endera” i „Mówca umarłych”. Wracałem wiele razy do obu, dalsze tomy i cienie ledwo przebrnąłem.
    Widać, że od wielu lat nie trafiłem na nic, co by mnie ruszyło. Pewno za stary już jestem, mniej czytam, może też czego innego szukam w lekturze. W każdym razie od lat nie przeczytałem nic, do czego chciał bym wrócić.

    • pozeracz

      O, patrz. Nie słyszałem jak dotąd od nikogo nic o „Złotym Brighton”. Rozejrzę się za egzemplarzem, bo mnie mocno zaciekawiłeś. A powtórki to świetna rekomendacja.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén