Wpis ten powinienem zacząć od jakiegoś zabawnie przesadzone przedstawienia tajemniczej persony autora powieści niniejszej. Jednak zamiast tego pojęczę krótko na tempo czasu upływu. Przeżyłem bowiem drobny kryzys egzystencjalny po sprawdzeniu daty publikacji recenzji Wady ukrytej: to było ponad osiem lat temu! Drogi czasie, mam prośbę: nie zapier…niczaj tak. Czasu Waszego jednak nie marnuję dalej i ogłaszam, że 49 idzie pod młotek.

49 idzie pod młotek

Oedipa Maas prowadzi dość wygodne życie w północnej Kalifornii i to mimo nijakiego małżeństwa z Mucho Maasem — zagubionym radiowym DJ-em o skłonnościach efebofilskich — oraz regularnych sesji terapeutycznych z doktorem Hilariusem, ekscentrycznym niemieckim psychiatrą, który eksperymentuje z leczeniem LSD. Pewnego dnia Oedipa dowiaduje się o śmierci swojego byłego kochanka, Pierce’a Inverarity’ego. W dodatku ten bajecznie bogaty magnat nieruchomościowy z okolic Los Angeles — który niespodziewanie uczynił ją wykonawczynią swojego testamentu. A to dopiero początek niespodzianek.

Zdanie zamykające powyższy akapit może i brzmi nieco kiczowato, ale tak w zasadzie 49 idzie pod młotek to jedna wielka niespodzianka. Pozytywna, oczywiście. To jedna z tych powieści zwięzłych a bogatych, w przypadku których trudno zdecydować, od czego zacząć nadgryzanie. Może od spojrzenia — z braku lepszego określenia — współczesnego? Pynchon stworzył bowiem powieść, która nabiera wartości nie tylko wraz z rosnącym doświadczeniem literackim czytelnika, ale i upływającym ku teraźniejszości czasem. Choć bowiem inspiracją dla Amerykanina była przesiąknięta paranoją i teoriami spiskowymi atmosfera amerykańskich lat 60-tych, to przekuł ją w wizję upiornie aktualną. Oedipa Maas próbuje bowiem nie utonąć w nadmiarze symboli, szyfrów i pogłosek dotyczących co prawda głównie tajemniczego konfliktu między dwoma firmami pocztowymi, Thurn und Taxis i Trystero, ale idealnie wpasowują się w dzisiejszy zalew prowokacji, propagandy i fake newsów.

49 idzie pod młotek

Taka mała zagadka… Z jakiego serialu to kadr?

Sama fabuła stanowi zaś odbicie tej symbolicznej gęstości, a do tego jest przekształceniem (określenie parodia nie do końca tu pasuje) poetyki znanej z powieści detektywistycznych, zwłaszcza tych wpadających w szufladkę hard-boiled.   Patrząc powierzchownie, ciąg wydarzeń uznać można bowiem za miarę składny: protagonistka ma jasno określony cel i krok po kroku próbuje go zrealizować, odkrywając kolejne elementy układanki. Jednak to pomiędzy tymi etapami i szczegółach czai się chaos, namnożenie symboli i rozpacz. Można się więc teoretycznie prześlizgnąć po fabule naskórkowo, a można utonąć z Oedipą w paranoicznych prowokacjach pocztowych. Natomiast o ile język standardowych kryminałów jest suchy i potoczny, wiernie odzwierciedlając chronologię wydarzeń, to Pynchon wybiera zagęszczoną poetykę postmodernistyczną.

Swoistym odautorskim komentarzem do otaczającej autora i odbiorcę (wtedy i dziś) jest zaś bezskuteczność poszukiwań Oedipy oraz fabularne nierozstrzygnięcie. 49 idzie pod młotek jest bowiem powieścią nie tylko (celowo) przeładowaną symbolami i sensami, ale też i nie oferującą żadnego spójnego ich splecenia na koniec. Główna bohaterka próbuje szuka ukrytego znaczenia, lecz miast je odkryć pogrąża się w coraz większej rozpaczy. Podobnie dzieje się z czytelnikiem, który oczekując satysfakcjonującej konkluzji pozostaje z workiem potencjalnych interpretacji. Pewną osłodą (choć nie wszystkim potrzebną) dla tej niekonkluzywności jest specyficzne poczucie humoru — nie brak tu scen bawiących absurdem, nonsensem i chaosem.

49 idzie pod młotek to powieść nawet lepsza niż ją zapamiętałem z lektury w czasie studiów. Nie będę tu powtarzał frazesów o winie i starzeniu się, ale historia przydała przepowiedniom Pynchona prawdziwości. Jest to przy tym skuteczna w swym chaosie parodia prozy detektywistycznej i o rozpacz przyprawiający komentarz do współczesności.

Edypa przystanęła na środku salonu, gdzie gapiło się na nią martwe zielone oko telewizora, wymówiła imię Boże i ze wszystkich sił spróbowała poczuć się pijana.