Są takie serie, do których się tęskni i czeka na powrót. Są takie historie, które gdzieś w kątach świadomości się czają i wynurzają się skojarzeniami. Są zaś takie opowieści, z których nigdy się nie wychodzi i nawet gdy poprzednią część czytało się dwa lata wcześniej, to czuje się jakby to było wczoraj. Agla. Abraxas to ostatnia (ech…) część takiego właśnie cyklu.
Zbliża się dzień polarny, ale zamiast światła przynosi ciemność. Wielka Mistrzyni będzie musiała oddać to, co ma najdroższe, aby przywrócić światu spokój. Tymian Drakow wyruszy w daleką podróż, by odnaleźć swoje serce i odkryć przeznaczenie, które odmieni jego (i może całego ludu) los na zawsze. W Wieży Swedenborga Sofja Kluk poszukuje odpowiedzi na nurtujące ją pytania i szuka nowych dróg. Żadna siła nie zdoła jej powstrzymać przed stawieniem czoła największemu przeciwnikowi – osobie, która jest jej niezwykle bliska.
Przystępowanie do lektury ostatniego tomu cyklu o wielu postaciach i wątkach wiąże się z obawą o odpowiednie ich domknięcie, o satysfakcjonujący finał. Mimo pełnego zaufania do talentu pisarskiego Radka Raka, w przypadku Agla. Abraxas było podobnie. Albo autor miał wszystko dobrze rozplanowane, albo też bardzo dobrze to maskuje. Postaci mają do odegrania swoje role i w ten lub inny dokładają swe ogniwa do końcowej układanki. Trudno stwierdzić, czy to zamierzone, ale w iście tolkienowskim stylu („Nie bądź więc tak pochopny w ferowaniu…”) rolę do odegrania mają nawet bohaterowie/ki zapewne przez nikogo pozytywnie nie oceniane. Jest tu co prawda blisko końca pewien fortel fabularny nieco deus ex machina trącący, ale w teorii z logiką świata zgodny i nie wadzący nazbyt.
Jednak nawet i najbardziej zmyślne fabularne chwyty byłyby jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący, gdyby nie postaci w rzeczoną fabułę wplątane. Na pierwszym planie stoi oczywiście tytułowa Agla, której Radek Rak zgotował taki los, że wiele osób z niemałym zdziwieniem odkryje, że od początku tomu pierwszego minął około rok. Przysłowiowy chrzest ognia (choć i dosłownych nie brakuje) miał miejsce w tomie poprzednim, a w tym protagonistka czerpie z owoców tej przemiany – godzi się ze swoim losem i z tym większą determinacją dąży do celu. Bardzo podobną drogę przechodzi Tymian Drakow, który (choć charakter ma zupełnie inny i dłużej siebie pozostaje niepełny) także odnajduje dla siebie miejsce i może nawet spełnienie. Aczkolwiek jest między nimi pewna ważna różnica: na koniec panna Kluk zdaje się kształtować własny los, a przywódca goblinów przez ten sam los jest kształtowany. Dębicki pisarz świetnie radzi sobie też z wyrazistym i niejednoznacznym odmalowywaniem postaci teoretycznie stojących po niewłaściwej stronie fabularnej barykady. I tam bowiem napotkać można osoby wtłoczone w role siłą historii czy też potrafiące zachować się uczciwie lub choć niekoniecznie celowo odegrać rolę ważną i korzystną.
W recenzjach poprzednich części nie wybrzmiało to odpowiednio mocno, ale Agla. Abraxas i dwa poprzednie tomy są też świetnie napisane czysto językowo. Pochwalić można w zasadzie każdy element: od bogatego słownictwa (i kreatywnego słowotwórstwa), po świetne kreacje idiolektowe („Pierony!”) aż po opisy i dynamikę scen. Wszystko to zgrywa się i uzupełnia światotwórstwo – Radek Rak w naturalny, pozbawiony sztucznych ekspozycji sposób tworzy alternatywną wizję historii, w której świat nam znany przepoczwarza się w magiczną krainę rządzona przez Cara. A gdy to tego dorzucić wplatane w nie aż tak łatwy do wyłapania sposób rozliczne nawiązania do wielu dzieł (czy nawet zjawisk) fantastycznych i nie tylko, to frajda czytelnicza tylko rośnie.
Powyższe wynurzenia wskazują jednoznacznie: Agla. Abraxas to świetne zakończenie fenomenalnej serii. Radek Rak kreatywnym światotwórstwem, kreatywnym stylem oraz umiejętną kreacją postaci uformował jedną z najlepszych serii w polskim (i nie tylko) fantasy lat ostatnich (i nie tylko). Rzadko się do takich zawołań uciekam, ale: kto nie czytał, nie nadrabia czem prędzej.
PS Zdrowia, Wielki Raku!
Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję
Boreasz Ósmy, Napowietrzny Okręt Ramienia Egzekutywnego Loży Notozyjskiej, szedł pełnym ciągiem ponad skutymi lodem pustaciami Republiki Niebieskiej. W dole rozciągał się las. Las i białe pustki po sam horyzont, a horyzont na tej wysokości znajdował się naprawdę daleko. To był krajobraz jak z baśni. Mrocznej, groźnej baśni. Wokół trwała zima i zdawało się, że Boreasz gna prosto w jej skute lodem serce.
Dodaj komentarz