Wędrowanie po sprawdzonych zakątkach blogosfery grozi nie tylko napotkaniem ciekawych treści, ale i złapaniem drażniącego przypadku inspiracji. Wpis ten wykiełkował z Ziarna myśli, którym władająca Anna narzeka na system ocen serwisu Lubimy czytać. Lubimy czytać używam rzadko, lecz podobne problemy napotykam w serwisie Goodreads. Są to jednak przypadku drugorzędne, które wykorzystam brutalnie do wyłożenia tezy, którą powtarzam od pewnego czasu: według mnie w kontekście kultury kwantyfikowalne oceny w niemal wszystkich odmianach nie mają sensu.
Czasopisma komputerowe były pierwszym i głównym siedliskiem ocen liczbowych, z którym miałem do czynienia. Co czasopismo, to inna skala, system i pomysł. Oceny całościowe 1-10, rozbicie na grafikę, dźwięk i miodność w skali 1-100 i wszelkie inne wariacje oraz znaczki jakości. Na pierwszy rzut oka ta druga skala wydaje się być zbyt przesadzona (czym różni się grafika za 85 punktów od grafiki za 84 punkty?), a poniżej 10 zbyt ogólna, ale nawet teoretycznie najbardziej optymalna 1-10 przysparza problemów. Dla jednego recenzenta siódemka może przecież oznaczą coś innego niż dla drugiego, a jeszcze coś innego dla czytelnika. Czasem zresztą zdarzały się przypadki, że tekst recenzji zdawał się niezbyt przystawać do oceny – np. wedle recenzji gra nie ma prawie wad, a ocenę dostaję zupełnie przeciętną.
Słabość do ocen zemściła się zresztą na branży growej w sposób brutalny w postaci serwisu Metacritic. Ten agregat ocen z różnych źródeł stał się wyrocznią nie tylko dla leniwych graczy, którym nie chce się czytać/słuchać recenzji, ale też dla wydawców i różnych bubków w garniturach. Twórcy Fallout: New Vegas, gry świetnej w opinii wielu, nie otrzymali od wydawcy, firmy Bethesda, pełnego wynagrodzenia, gdyż ocena ich gry we wspomnianym serwisie nie dobiła do 85. Sytuacja kuriozalna i niebezpieczna. Jeśli ktoś chce poznać nieco więcej szczegółów i przykładów szkodliwości, niech przeczyta sobie ten artykuł z Kotaku.
Branża książkowa nie ma takiego hopla na punkcie ocen, a serwisy typu Goodreads czy Lubimy czytać stawiają raczej na recenzje, a oceny wydają się być raczej dodatkiem. Jednak uwagi względem sensowności ocen pozostają w mocy. Recenzowanie zaczynałem od Poltergeista, który to jako jeden z niewielu portali fantastycznych trzyma się nadal ocen. O ile w przypadku książek świetnych i marnych nie było problemów, to już środek spektrum bywał mocno problematyczny. Jedynym plus tej sytuacji powiązany był z początkiem nauki pisania recenzji – w przypadku, gdy książka była słaba (ale nie bardzo) lub dobra (ale nie bardzo), czasem zdarzało się, że tekst tego nie oddawał. Do głowy przychodzi mi tylko jedna sytuacja, w której kwantyfikowalne oceny są może nie tyle pozytywne, co nieszkodliwe. Chodzi mi o wysoce spersonalizowane i odpowiednio zdefiniowane skale jednoosobowe – za przykład niech posłużą owieczki Owcy z Książką. Owszem, jest to wysoce skala wysoce subiektywna, ale czytelnik o tym wie i nie powinien spodziewać się niczego innego.
Jednak w szerszym spojrzeniu oceny są szkodliwe. Można co prawda argumentować, że mogą one oszczędzać czas (w przypadku pojedynczej oceny) lub też ocenić ogólny odbiór (w przypadku średniej w jakimś serwisie), ale tak w zasadzie to prowadzą do intelektualnego lenistwa. Osobnik ciekawy i wnikliwy przeczyta recenzję w całości, opierając się pokusie rzucenia okiem na końcowy akapit i ocenę. Przypadkowy odwiedzający lub leniwy nieczytacz (apage!) szukający prezentu dla tego rodzinnego odszczepieńca, który tylko książki by czytał, pozostawi swe szare komórki w stanie spoczynku i w tekst się nie wczyta. Po co im ułatwiać życie?
Tą ostatnią uwagę należy traktować z przymrużeniem oka – wszak nie każdy musi czytać, ale według mnie lepiej po prostu zachęcać do myślenia, a nie zachęcać do bezmyślności. Sam najchętniej usunąłbym oceny we wszelkiej formie, gdyż w przypadku przeróżnych form sztuki recenzowanej ich szkodliwość zdecydowanie przeważa nad nielicznymi przypadkami przydatności. Bardzo możliwe, że me uprzedzenie nie pozwala mi dostrzec wszystkich aspektów sprawy – jeśli tak jest, to proszę serdecznie i uniżenie o oświecenie.
Szczęśliwa byłaby literatura, gdyby nie była rzeczą modną i gdyby się nią chcieli zajmować tylko ci, dla których jest stworzona.
[Stendhal, O miłości]
Ambrose
Ja nie potrafię odmówić sobie wystawienia oceny dla przeczytanej książki, chociaż na ogół mam z tym problem, szczególnie, gdy utwór mieści się we wspomnianej skali szarości. Liczbowa notka w połączeniu z tekstem, jaki wykwitł po lekturze, z perspektywy czasu, są dla mnie wyznacznikiem tego, w jaki sposób zadziałała na mnie dana powieść.
Osobiście lubię sprawdzać „punktację” poszczególnych utworów (chociaż absolutnie nie jest to dla mnie kwestia wiążąca) z uwagi na ciekawość związaną z tym, jak odbierane jest konkretne dzieło przez szersze grono czytelników – średnia ocen 6,7 jest zdecydowanie wygodniejszą informacją niż czytanie kilkuset recenzji (ha, właśnie wyszło na jaw, że jestem leniem!).
pozeracz
Własne teksty/oceny to nieco inna bajka. Tu przydatność jest wyższa, bo to nasza własna subiektywność. Choć przyznam szczerze, że najczęściej dość dobrze pamiętam swoje wrażenia z lektury. Jeśli mi uciekną, to liczbowa ocena pomoże mi dużo mniej niż choć kilka słów skrótowej recenzji, o pełnym tekście nie wspominając.
Lenistwo czasem jest konieczne, ale czy odbiór ogółu to tylko odbiór ogółu. Może być do pewnego stopnia ciekawym czynnikiem, ale na ile może być przydatny dla wyrobionego czytelnika o konkretnych, oryginalnych gustach?
Dominika Fijał
Odnoszę wrażenie, że choć staram się nie zwracać uwagi na same oceny, to jeśli gdzieś je spotkam, zostają „z tyłu głowy” i w najmniej oczekiwanym momencie dają o sobie znać. Zdecydowanie wolę bardziej rozbudowane opinie. Kiedy czytam recenzje Owcy, ocena w punktach nie ma już takiego znaczenia, bo znacznie więcej daje mi jej zdanie.
pozeracz
A to kolejna sprawa – jeśli przeczyta się recenzję w całości, to jakakolwiek ocena liczbowa jest jedynie mało ważnym dodatkiem. Zwłaszcza, że Owca (i nie tylko ona) czyta książki różnorodne, więc i ocenowe owieczki owieczkom nierówne.
Izabela Łęcka
O, to bardzo ciekawy temat. Ja starałam się/staram się być obiektywna w swoich ocenach i w tym celu kieruję się swoimi kryteriami, które wynikają z obiektywnej oceny książki jako dzieła, jako reprezentanta gatunku…. Ale w praktyce gdy czytam bardzo wciągający typowy kryminał to oceniam go wysoko, czym kłamię swoim kryteriom.
A gdy zestawimy oceny książki u różnych czytelników to robi się bałagan, bo jeden będzie każdy wyciskacz łez oceniał na 10, a inny największym arcydziełom da maksymalnie 6 gwiazdek.
Więc takie oceny są niemiarodajne.
W sumie jednak może i dobrze, że są, bo pokazują czy dana książka nam się podoba, czy nie.
Ale trzeba brać poprawkę na subietywność ocen. Nie uważać ich za wyrocznię.
pozeracz
Obiektywność w subiektywności brzmi może paradoksalnie, ale rozumiem, o co chodzi. Jednolite kryteria i miarodajność może (acz niekoniecznie) byłyby możliwe, gdyby ktoś czytał i oceniał wyłącznie kryminały. Ale im bardziej zróżnicowane lektury, tym kryteria bardziej rozmazane się staną.
M.S
Ja za to oceny namiętnie wystawiam i uważam, że są przydatne. Naprawdę sądzisz, że opinie zawierane na serwisach tylu LC i Goodreads są wartościowsze niż gwiazdki? Ja notorycznie z tych wypocin nie mogę się niczego istotnego dowiedzieć. 95% to opisy ogólnej fabuły, a kolejne 5% to „super książka”, „mi się podobało”, koniecznie przeczytajcie”. Żadnych konstruktywnych wniosków, argumentów, analizy, nie da się z tego wyciągnąć. Tak naprawdę to zalew sztampowych opinii, z których jak się przeczyta jedną, to tak, jakby się znało wszystkie. A oceny, mimo swoich oczywistych wad i subiektywności, odzwierciedlają średnią. Jak wejdziemy np. na profil Dicka w Goodreads, to okaże się, że najwyższe oceny, rzeczywiście dostają jego najciekawsze i najdojrzalsze książki („Ubik”, „Płyńcie łzy moje..”, „Trzy stygmaty…”), a nie np. taki średniak jak „Świat Jonesa”.
pozeracz
Jestem w stanie się zgodzić, że średnia ocen może być przydatna, jeśli potraktować ją odpowiednio. Z jednej strony ta średnia pochodzi od osób, które – jak sam piszesz – tworzą zupełnie nieprzydatne opinie. Ja sam akurat recenzji na Goodreads nie czytam – jedyny wyjątkiem są opinie znajomych. Sam zresztą wrzucam tam kilkuzdaniowe ogólne wrażenia. Z drugiej strony uśrednienie ma pewnie w sobie jakąś wartość.
Na Goodreads średnią jest 3,5 i trudno jest się wyrwać daleko od tej średniej. I napotkać też można takie ciekawostki jak Twilight: The Complete Illustrated Movie Companion, który ma średnią (przy niemal 300 tys. ocen) znacząco wyższą niż wspomniane dzieła Dicka.
M.S
Z dwojga złego, skoro mam 1000 osób z nieprzydatnymi (tak pobieżnymi, że aż strach) opiniami, to co jest dla mnie poręczniejsze, przyjrzenie się samym ocenom czy czytanie tych komentarzy? Walor edukacyjny żaden, a czytania na kilkadziesiąt minut lub godzin.
pozeracz
Tylko to są dwie opcje z wielu, a nie z dwóch. Są przecież inne możliwości. Nie trzeba czytać wszystkich. W przypadku Goodreads dostępna jest opcja „głosowania” na przydatne opinie. Zresztą nigdzie nie napisałem, że trzeba czytać wszystkie ani też dużo.
Agnes
Teza, że oceny punktowe książek rozleniwiają czytelniczo, wydaje mi się nieco karkołomna i naciągana. Czy naprawdę chodzi o to, żeby „Osobnik ciekawy i wnikliwy” przeczytał recenzję? A którą? Pierwszą, drugą, czy ósmą w kolejności? A może wszystkie?
Szkoda czasu.
pozeracz
Czemu więc nie wystawiasz ocen? Po co w ogóle pisać w takim razie recenzje? Czy recenzja jest w takim razie mniej wartościowa od oceny?
Niech przeczyta tyle recenzji, ile mu się żywnie podoba.
Agnes
Robię jedno i drugie – wystawiam oceny, piszę recenzje czy opinie. Korzystam z ocen i recenzji innych czytelników. Uważam, że są przydatne, a nie szkodliwe.
pozeracz
Skoro korzystasz z recenzji to skąd w pierwszym poście „strata czasu”?
Leżę i czytam
Nie demonizowałabym „gwiazdek” w serwisach czytelniczych. To ocena, która – moim zdaniem – służyć ma przede wszystkim subiektywnej opinii czytelnika. A że ktoś, szukając tytułu na prezent dla „rodzinnego odszczepieńca”, który książkami się interesuje, nie wniknie w treść kilkudziesięciu recenzji, tylko zasugeruje się ilością gwiazdek? So what? Prawdopodobieństwo, że – sam, nie będąc zainteresowany literaturą, co wynika z podanego przez Ciebie przykładu – trafi w gust obdarowywanego, jest równie nikłe, jak w sytuacji, gdy będzie sugerował się oceną „ilościową”. To raz. A dwa, czytanie niektórych internetowych opinii potrafi bardziej „czytelniczo rozleniwić”, niż ich nieczytanie.
pozeracz
Taka ocena przydaje się głównie temu czytelnikowi, który ją wystawia. Przydać się też może osobie, która ma podobne gusta i gotowa jest podążyć za zdaniem tej osoby.
Nie bardzo rozumiem skąd te kilkadziesiąt recenzji. Sam nie przeczytałem kilkudziesięciu recenzji żadnej książki. Czasem wystarczy jedna. Ale zgadzam się, że szanse na trafienie są marne – choć tu od zainteresowania literaturą ważniejsze jest zainteresowanie obdarowywaną osobą.
Alicja Szymańska
Myślę sobie, że wszystko jest dla ludzi, nawet te nieszczęsne oceny liczbowe, gwiazdki i serduszka w recenzjach, o ile korzysta się z nich tam, gdzie to ma sens. Lubię taki system na serwisach typu Goodreads, bo jest poręczny, szczególnie jeśli kogoś interesują statystyki. Dzięki niemu mogę też łatwiej wyszukać recenzje negatywne lub pozytywne, gdy na przykład chcę przeczytać opinię inną od swojej.
Gdzie indziej takie oceny mają dla mnie charakter takiej szybkiej, orientacyjnej polecanki/odradzanki. Ot, żeby zerknąć, co się na rynku ukazało i jakie zrobiło ogólne wrażenie. Jasne, prowadzi to do wypaczeń, o których piszesz, ale co do wypaczeń nie prowadzi? Gorzej, że takie skrótowe oceny pojawiają się zwłaszcza w prasie zamiast rzetelnych recenzji. A to faktycznie rozleniwia intelektualnie i pokazuje, że taki płytki, właściwie bezrefleksyjny odbiór kultury jest swego rodzaju wzorcem.
pozeracz
O, przykład z opiniami innymi od swoich jest ciekawy. Zgadzam się – jest to pozytywna funkcja, ale prowadzi do przeczytania recenzji/opinii – sama gwiazdka ma tu jedynie działanie funkcjonalne, a nie wartościujące. Ale sam tak czasami robię.
Co do nowości i wrażeń – z jednej strony rozumiem przydatność, ale i tak według mnie jest ona pozorna. Albo może inaczej – ograniczona. Można zobaczyć, że coś się średnio podoba, ale i tak nie wiadomo dlaczego. Znów trzeba podrążyć.
Skrótowe oceny skrótowym ocenom nierówne. Zawsze podziwiałem krótkie recenzje z np. POLITYKI, a niezmiernie irytują mnie niektóre blogowe recenzje, w których 3/4 dłuuugiego tekstu to opis różnych elementów fabuły.