Niniejszy wpis sponsorują słabości Pożeracza. Pierwszą z nich jest chorobliwa wręcz potrzeba dorzucania swoich trzynastu groszy do wszelkich dyskusji okołoblogowych. Drugą jest przypadłość trapiąca większość blogerów, czyli lubowanie się w samozwrotności prowadzące do tego, że na blogach najlepiej wyświetlają się wpisy o… blogach. Ułomność trzecią nazwać roboczo i nieco koślawo mogę nazwać pośrodkowością – gdy w przeróżnych sporach, dyskusjach i innych przepychankach rysują się podziały i rosną mury, mnie przeważnie można spotkać siedzącego okrakiem gdzieś na środku barykady. Taki ze mnie dziwny stwór, że próbuję zrozumieć strony obie i obu nie szczędzę krytyki.
Ta barykada to konstrukt metaforyczny i z generalizacji zrodzony, ale w blogosferze podziałów nieco wskazać można. Pierwszym, oczywistym, choć mocno kłopotliwym podziałem jest ten na blogi dobre i słabe, który ku uproszczeniu i podporządkowaniu subiektywności można przekształcić w podział na te, które się odwiedza i które się omija. Jednak te blogi na razie odłóżmy na bok – wrócą na moment nieco później. Można dzielić blogi na te czysto recenzenckie, na te wielospecjalistyczne, na te ze stosikami i zapowiedziami, na te społecznościowo aktywne i tam nieobecne. Z blogów przez mnie lubianych można na przykład porównać bloga Zacofanego w lekturze z Bardziej lubię książki niż ludzi. Piotr prowadzi co prawda konto na Instagramie, ale idzie ono niemal krok w krok z blogiem, a na blogu publikowane są niemal wyłącznie recenzje. U Diany prócz recenzji można zaś napotkać wywiady i comiesięczne zapowiedzi, a jej Instagram to twór niemal osobny i jeden z popularniejszych. Kto zaś chce spojrzeć na maksymalne ekstrema tego podziału, niech zajrzy na Instrumenty samotności i CzytamRecenzuje.
Wydaje mi się jednak, że ta ostatnia para pokazuje, że kluczowymi rozróżnikami są cele i priorytety. Przypuszczam, że większość blogów zrodziła się z miłości do książek, ale z czasem dla niektórych priorytetem stało się odniesienie sukcesu poprzez to pisanie. Idąc dalej – zapewne każdy prowadzący bloga zwraca czasem uwagę na statystyki bloga, liczbę obserwujących, polubień i innych, ale tylko dla niektórych stają się one celem niemal samym w sobie. Upraszczając to mocno i sprowadzając do ciągu przyczynowo-skutkowego, ująć można to tak: niektórzy piszą, aby zdobyć lajki, a inni zdobywają lajki, bo piszą o książkach. Widać to zresztą po samym pisaniu i rodzaju tworzonych treści, a w zasadzie ich optymalizacji pod czytelnika. Spójrzcie sobie na komentarze pod tym postem Rafała Hetmana. CzytamRecenzuje to jeden z najbardziej popularnych, najbardziej konsekwentnie prowadzonych blogów w blogosferze książkowej, ale jednocześnie podejście widoczne w tych komentarzach jest mi zupełnie obce. Staram się pisać o książkach najlepiej, jak potrafię, ale jednocześnie niemal fizycznie skręca mnie na widok słowa „influencer”. I mimo, że pracuję nad wpisami, nigdy nie chciałbym z bloga uczynić pracy.
Jednocześnie daleko mi też do odsądzania większości blogosfery od czci i wiary oraz pisania o „wiszeniu u cycka planktonu”. Nie mam na blogu niemal żadnych wpisów cyklicznych z zapowiedziami czy też stosikami, ale też nie widzę w nich zła wcielonego. Niektóre podsumowania miesięczne, które dane jest mi czytać, wymagają fury roboty. Mój Instagram jest co prawda nieco losowy i nie poświęcam mu wiele czasu, ale lubię sobie popatrzeć na wypieszczone fotki okołoksiążkowe. Spoglądam czasem na statystyki, ale te pokazują mi, że nie mam co wielce Facebookiem się martwić, bo więcej ludzi trafia do mnie z wyszukiwarek. Może oznacza to, że nie umiem w Facebooka, ale martwił się wielce tym nie będę. Boli mnie nieco ignorowanie blogów książkowych (czy w ogóle kulturowych) na imprezach blogowych, ale też zupełnie naturalne dla mnie jest, że osoby piszące o książkach pojawią się niemal tylko na imprezach książkowych. Diana poniekąd słusznie nawołuje do wzmożenia aktywności, ale wydaje mi się, że o literaturze piszą osoby dość specyficzne, które po prostu chcą pisać o literaturze. Cała reszta to dodatek, miły i czasem wart ponarzekania, ale jednak dodatek. Nie jeżdżą na takie konferencje blogowe nie dlatego, że czują się lepsi od Maffashion, Mr. Vintage czy Janiny, ale dlatego, że nie interesuje ich networking, monetyzacja i tajniki SEO. Ja sam staram się dobre blogi książkowe promować, ale też nie łudzę się, że one gdziekolwiek się przebiją, gdyż do tego potrzebny jest czynnik kluczowy: kasa. Wokół blogów podróżniczych, parentingowych czy lifestylowych ta kasa krąży. W blogosferze książkowej króluje barter i afery pieczątkowe.
I tu pojawia się ważny czynnik do rozpatrzenia: jakość blogosferowego pisania. W miejscu zahaczyć można o tekst Tomasza Fijałkowskiego Objawy, diagnozy, recepty z niedawno odrodzonego Fenixa. Dyskusje o blogowej krytyce czy też niekrytyce literackiej wpisują się bowiem, moim zdaniem, w szerszą dyskusję o krytyce literackiej. Powstanie blogosfery jest co prawda wynikiem tego, że masowy dostęp do Internetu udostępnił każdemu zdolnemu założyć sobie bloga i umiejącemu sklecić pół zdania po polsku (czyli de facto każdemu), a obecna zapaść krytyki literackiej (tu polecam przeczytać dwa Dwutygodnikowe teksty: Krytyk musi umrzeć Krzysztofa Cieślika i Pokłóćmy się o literaturę Macieja Jakubowiaka) wynika z komercjalizacji… wszystkiego, która nadeszła wraz ze zmianami ustrojowymi. Procesy te są powiązane pośrednio, ale w wedle mego przekonania rozkwit blogosfery jest raczej odpowiedzią na tę zapaść, a nie jej przyczyną. Do tego w blogosferze niesłusznie poszukuje się ratunku czy też zastępstwa dla krytyki literackiej, która w swoim dawnym wydaniu zniknęła niemal zupełnie z głównego obiegu. Telewizja? Pusty śmiech. Gazety? Mini-notki schowane na entej stronie. Tygodniki opinii? Raz na jakiś czas trafi się tekst poglądowy, ale poza tym patrz powyżej. Czasopisma akademickie czy też kulturowo-specjalistyczne nie dość, że trafiają do bardzo wąskiego grona odbiorców, to często cierpią na ostrą formę idiolektyzacji o bełkot zahaczającą.
Blogi mogły być więc widziane jako nadzieja, a według mnie nigdy jako takie postrzegane być nie powinny. Przypadki, w których blogi prowadzą osoby o wykształceniu filologicznym czy też w inny sposób z literaturą krytycznie powiązane, są bardzo rzadkie. W większości o książkach piszą więc osoby, które nie posiadają do tego niemal żadnego przygotowania merytorycznego. Czy usprawiedliwia to pisanie marnych tekstów bez ładu i składu czy też zbrodnie na języku polskim? Nie. Czy oznacza to, że nie należy od blogerów i blogerek wymagać staranności i pracy nad tekstem? Nie. Czy fakt, że nie określa się swojego tekstu „recenzją” oznacza przyzwolenie na pisanie byle czego? Nie. Nie da się zaprzeczyć, że pewna część blogosfery nie warta jest funta kłaków, ale też nie trzeba wiele wysiłku, by odnaleźć blogi wartościowe, różnorodne tak pod względem tematyki jak i stylu. Blogosferę należy oceniać jako blogosferę, byt nowy i osobny od dawnych, a w zestawieniu z krytyką z czasów, gdy (jak pisze Krzysztof Sokołowski) „nic nie było towarem, a wszystko było dobrem” nie ma szans. Może i w tamtych czasach krytyk i krytyka miały się lepiej, ale dziś rządzi najzwyczajniej w świecie kasa. Można rozdzierać szaty nad stanem blogosfery, a raczej skupić się na tym dobrym jej segmencie i, jak sugeruje Tomasz Fijałkowski, skupiać się na własnych fundamentach. Podobnież zresztą z wydawnictwami. Na te dobre głosujcie portfelem, a na blogi czasem i uwagą.
Nie jest bowiem tak, że trudno znaleźć te warte uwagi. Są żywe dyskusje o klasyce literatury, są wnikliwe recenzje pozycji z niszowych wydawnictw, wraca klasyka fantastyki itd., itp. Nie chcę tu bronić całości blogosfery, gdyż krytyka jest w dużej mierze zasłużona i nawet „górne warstwy” mają swoje za uszami. Nawet ten wpis można uznać za przejaw jednej z tych wad, czyli zamiłowania do kiszenia się we własnym sosie. Jednak to bardziej moja słabość, a na odwiedzanych przeze mnie blogach niepodzielnie króluje literatura. Patrząc szerzej, światek blogowy jest odbiciem światka wydawniczego – skoro większość wydawanych książek przeznaczonych jest dla odbiorcy masowego, to trudno by treści blogowe tego nie odzwierciedlały. Póki nie zmieni się rynek (a na to się nie zapowiada), to i ten stan nie ulegnie zmianie. Szkoda więc nerwów, generalizacji i patrzenia z góry. Literatura ambitna ma przecież inne grono odbiorców i inną grupę o tej literaturze piszących, która – według mnie – wcale nie jest taka mała. Wpływ opinii tych osób na ogół rynku może i jest przyzerowy; na ten wydzielony segment też nie jest wielki, ale większy niż się może zdawać.
Na horyzoncie nie widać żadnej rewolucji kulturowej, nie widać tumanów kurzu wzniecanych przez stada mecenasów chętnych sypnąć milionami monet na literaturę. Zapowiada się raczej chłodna stabilizacja, o ile jakiś kataklizm nie ukróci globalnego konsumpcjonizmu. Mam niemiłe wrażenie, że nie powiedziałem tu niczego nowego, ale odczuwam potrzebę podzielenia się sowimi przemyśleniami. Ale, ale… Rozgadałem się tu niemożebnie, a przecież należę do tych nieszczęsnych blogerów, którzy jednak starają się o czytelni(cz)kach swych pamiętać. Pytam więc Was, szanowne wielce Czytelniczki i szanowni wielce Czytelnicy: co Wy na to? Jak widzicie swoje miejsce w całym tym bałaganie? Jak zapatrujecie się na swoje blogowanie i jak widzicie jego perspektywy? Jak postrzegacie miejsce i rolę blogosfery książkowej?
Za mądra dla głupich,
a dla mądrych zbyt głupia. A huuu!
Zbyt ładna dla brzydkich,
a dla ładnych za brzydka. A huuu!
Za gruba dla chudych,
a dla grubych za chuda. A huuu!Spróbuj się domyślić, gdzie to mam.
Gdzie? No gdzie? A huuu![Katarzyna Nosowska, Cudzoziemka]
Buk nocą
Bardzo ciekawe spostrzeżenia. Ja jestem chyba bardziej liberalna, dalej uważam pisanie bloga za misję, ale wcale bym się nie obraziła, gdyby ktoś sypnął monetami 😉 W blogosferze pewnie jest miejsce dla wszystkich, ale jedna rzecz mnie od zawsze zastanawia, dlaczego wydawnictwa nie wprowadzają jakiegoś instrumentu sprawdzającego, komu wysyłają książkę do recenzji, w jakim wieku jest bloger, jakie ma doświadczenie etc. Może to też miałoby jakiś wpływ na jakość powstających tekstów. Ostatni fragment twojej rozprawy najbardziej mi telepie pod czaszką, bo ja bardzo często myślę o czytelnikach mojego bloga i mam wyrzuty sumienia, że chwilowo (mam nadzieję) zaniedbałam pisanie (na szczęście nie czytanie), ale już za moment, po piątku, wracam do gry.
zacofany.w.lekturze
To ja Ci powiem, czemu wydawcy nie robią odsiewu. Bo potrzebują mieć w ciągu miesiąca 300 tekstów w necie, w których pada tytuł książki i nazwisko autora. Czyli przebierać nie mogą, biorą, jak leci. Byle się dobrze słowa kluczowe guglowały.
pozeracz
A to prawda. Widać to zwłaszcza na przykładzie wydanwictw, które wymagają opublikowania recenzji nie tylko na blogu, ale i LubimyCzytać, Empiku, Arosie oraz/lub innych. Z jednej strony się nie dziwię, bo taka „sklepowa” recenzja może przypadkową osobę dodatkowo zachęcić, a w dodatku na takich stronach przeważnie miejsce na recenzję pozostaje puste. Możliwe są inne podejścia, w które celują małe wydawnictwa, ale to wyjątki.
Beatrycze
A poza tym – wydawca wyśle ksiażkę fantasy pięciu nastoletnim twórczyniom blogów i dostanie opinię w rodzaju „super się czytało, świetnie, X jest taki cudowny i jak oni sie kochali, to kciuki trzymałam zeby razem byli, polecam!” a wysłałby mnie (nie na blogu piszę, ale też w sieci)… i cóż… nie dość, że wydawnictwo poświęciło gratisa i zapłaciło za przesyłkę, to dostaje opinię nie zachęcającą do zakupu.
Często zdarza mi sie szukać opinii o książkach po tytułach i większość blogasków, na które trafiam, zawiera zachwyty, żeby nie wiem jak gniotowata pozycja była.
pozeracz
Patrząc na to od zupełnie praktycznej strony, to rzeczywiście takie podejście jest bardziej opłacalne. Te książki, które są tak masowo rozsyłane, mają przeważnie masowego odbiorcę, który nie zwróci uwagi na jakość recenzji. Rzuci okiem na słowa kluczowe, przewinie na koniec strony oraz/lub poszuka oceny liczbowej. Czytelnik nieco bardziej krytyczny zapewne przejedzie się kilka razy i nauczy, ale niektórzy pewnie po prostu łykną taką książkę bezproblemowo.
pozeracz
O pieniądzach już wspominałem i mam podobne zdanie – nie odrzucam z automatu, ale to by musiało być coś, co pasowałoby do profilu bloga i nie stwarzało choćby pozorów zamachu na mą etykę. Ostatnio zrezygnowałem z dwóch ofert potencjalnego zarobku z blogiem związanego – dla jednej nie widziałem miejsca poza tekstami, które takich wstawek mieć nie powinny, a druga nieco zbyt daleka od tematyki bloga. No i obie były mocno potencjalne w swej zarobkowości 😉
A co do zaniedbania… Cóż, życie czasem wygrywa.
Diana Chmiel
Afery pieczątkowe ❤ Mądrze prawisz i tak rozsądnie. I mimo wszystko mam nadzieję, że kiedyś spotkamy się na jakiejś blogerskiej imprezie Choć w tym roku z See bloggers faktycznie chyba wygra Big Book
pozeracz
A wiadomo już, kiedy odbędzie się Big Book? Bo mnie też mocno kusi. Mam też od dawna na oku fantastyczną Nidzicę. Choć jedynym pewnikiem pozostaje Pyrkon – zwłaszcza, że w tym roku mocno pokomplikowała mi się sytuacja z wyjazdami nierodzinnymi. Jest jeszcze Blog Conference Poznań, ale tam pewnie mnie nie zechcą 😉
Rozkminy Hadyny
A o co chodzi z aferami pieczątkowymi?
pozeracz
Niektórzy wydawcy stemplują na różne sposoby egzemplarze recenzenckie tak, aby potem nie były od razu odsprzedawana lub rozdawane przez osoby, które je otrzymują. W związku z tym zaś podnosi się czasem na larum na blogach. Wiem, że to komentarz w stylu „a u mnie działa”, ale… ja nigdy takiego czegoś nie doświadczyłem.
Rozkminy Hadyny
Hm, dziwne… ale przecież często szczotki czy prebooki wręcz są gorszej jakości, niedopracowane albo z podpisem, że to jest egzemplarz niedopracowany, wstępny. Nigdy mnie to nie burzyło 🙂 Ale dzięki za wytłumaczenie.
pozeracz
Tak, tak. Ale tu chodzi o stemplowanie pełnoprawnych, rynkowych egzemplarzy. Szczotki i prebooki muszą wręcz być jakoś oznakowane. Ale, ale… Słyszałem albo i czytałem wypowiedź wydawcy, który mówił, że i takie widział sprzedawane na Allegro. A tak w zasadzie nie powinno ich się oddawać nawet do biblioteki.
Marta
Rozsądne słowa. Moim zdaniem to super, że każdy ma prawo do tworzenia tego, co chce i albo się znajdą na to czytelnicy, albo nie. Nie ma co tworzyć i podtrzymywać shitstormów, bo one i tak nic nie zmienią, choć faktycznie, mogą przyciągnąć kilku czytelników więcej… 😉 Ja akurat jestem świeżym blogerem – po wielu miesiącach wahań wszelakich, decyzję o starcie własnego blogaska podjęłam dopiero w grudniu, więc jeszcze wszystko przede mną. (mały ps. wybacz góry 😛 wydaje mi się, że chodziło Ci o blogi parentingowe)
pozeracz
Dzięki za uważną lekturę – literówka poprawiona!
Wydaje mi się, że stworzenie skutecznego shitstormu to sztuka 😉 Raz, że trzeba i tak mieć pewną siłę przebicia, żeby to rzeczywiście była burza, a nie mżawka. Dwa, że trzeba uważać, bo można dużo stracić, a zyskać chwilę zainteresowania.
Powodzenia i wytrwałości w blogowaniu życzę!
Bazyl
8-10 lat temu, to było hobby i radocha, teraz to są kliki i byznesy, a że ja do takich rzeczy łepytyny nie mam, to se znalazłem inne hobby, które daje mi dużo radochy. O! 😀
zacofany.w.lekturze
Poczekaj, aż to nowe hobby też stanie się byznesem. Chociaż po części już i tak jest 😛
A mnie boli to, że z blogów, które istniały, kiedy ja zaczynałem, niemal wszystkie zamilkły. Została Paulina, sporadycznie Książkowo i Ty, nader sporadycznie 🙁
zacofany.w.lekturze
I Buksy została, i Czytanki Anki, na szczęście.
Bazyl
To jest byznes, fakt, ale ja akurat wykorzystuję mniej merkantylną jego stronę. Skłamałbym jednak, gdybym napisał, że tylko 😛 No i światek biegowy też ma swoje rozkminy i tematy drażliwe. Całe szczęście jestem nic nie znaczącym pyłkiem (podobnie jak w nowoczesnej blogosferze), więc mi to lotto 😀
Też ubolewam, że „stara gwardia” praktycznie odeszła. Bo cóż z tego, że współczesnym gigantom kliki się zgadzają, skoro nie ma w pędzie za nimi, czasu na zwykłą rozmowę o książkach czy innych pierdółkach 🙁
zacofany.w.lekturze
Z odpowiadania na komentarze grosza nie ma, niestety 😛
Normalnie trzeba kiedyś jakąś wieczornicę urządzić i powspominać nieobecnych.
Bazyl
Tylko czy taki temat wygeneruje kliki? 😛
pozeracz
Zróbcie z tego relację na żywo na Facebooku, Instagramie i Snapchacie, a na pewno publikę zgromadzicie. Zwłaszcza jeśli wieczornicę zmienicie na czarną mszę 😉
zacofany.w.lekturze
@Bazyl: dla klików to ja piszę raz w roku, wpis urodzinowy.
@Pożeracz: Ty se nie rób kpinek z poważnej sprawy. Te dzisiejsze blogery nic nie umią na serio wziąć 😀
pozeracz
Ależ! Skąd to deminutywum? „Kpinek”? Toć ja dworowałem sobie pełnoformatowo.
zacofany.w.lekturze
Drogi Pożeraczu, pełnoformatowo to się jeszcze musisz nauczyć 😀 Nie damy sobie z Bazylem łatwo wyrwać naszej pozycji głównej loży szyderców blogosfery 😀
Bazyl
@ZwL Na mnie tym razem nie licz. Zawiesiłem się na demicośtam i tkwię w rozterce czy się obrazić czy nie 😛 Kiedy heheszki wychodzą z koszar na salony, to ja odpadam 😀
PS. Potem mi wytłumaczysz 😛
zacofany.w.lekturze
Możesz się nie obrażać 😛
pozeracz
Ależ, ależ, ależ. Gdzieżbym śmiał uzurpować tak zacne stanowisko? Loża jest Wasza.
zacofany.w.lekturze
Obserwujemy ze strony Kolegi jakieś podejrzane manewry, więc zastrzegamy się na wszelki wypadek 😀
pozeracz
Godna pochwały postawa. Licho nie śpi, licho czuwa.
zacofany.w.lekturze
Nieustająco pojawiają się młode wilki, gotowe wygryźć starszych stażem, wystarczy lekko osłabić czujność 😀
pozeracz
Obława, obława?
zacofany.w.lekturze
Nie będzie nam się z Bazylem chciało was obławiać 😀
Matka Przełożona
Zacofany w lekturze <3
A pytanie o swoją blogerską pozycję w tej układance jest o tyle ważne, że chyba nieduża część blogerów je sobie zadaje. Przykładowo – swojego "blogaska", któregu uparcie tak deprecjonująco nazywam, zakładałam z jednej strony jako dzienniczek lektur, z drugiej jako pole do eksperymentów zawodowych związanych z afiliacją, SEO i podobnymi cudami. Z pełną świadomością, że krytyk ze mnie żaden choćby dlatego, że nie umiem trzymać nerwów na wodzy 😉
Temat dobry, do zastanowienia. Dzięki za wpis!
zacofany.w.lekturze
Za cóż to pękate serduszko? 😀
Matka Przełożona
Czytam i przeglądam Cię od półtora roku, nie mogę nie zamieścić jakiegoś wyrazu zadowolenia z Twojej obecności w fajnym tekście 😉
zacofany.w.lekturze
Dzięki w takim razie 🙂
pozeracz
Widzisz? Tyle lat blogujesz, a fanek ciągle przybywa 😉 Fanów pewnie też.
zacofany.w.lekturze
Och, nie bądź zazdrosny, daj się panu w kwiecie wieku nacieszyć popularnością 😀
Rozkminy Hadyny
<3
zacofany.w.lekturze
Och, jak walentynkowo 😀
pozeracz
I feel it in my fingers
I feel it in my toes
zacofany.w.lekturze
Zazdrośnik 😛
pozeracz
Nie zaprzeczam, nie potwierdzam 😛
Rozkminy Hadyny
To żeby nie było zazdrości, jeszcze jedno dla Pożeracza:
<3
*^_^*
zacofany.w.lekturze
To bardzo szlachetne 😀
pozeracz
Za szlachetność dziękuję z serce mego przez Zacofanego poturbowanego.
zacofany.w.lekturze
Stosowanie poezji to niedozwolony doping 😀
pozeracz
A jaka jest kara za jego stosowanie?
zacofany.w.lekturze
Dożywotnia dyskwalifikacja 😛
pozeracz
Rozumiem. Moją przewagą na tym polu było to, że zaczynałem naukę pisania recenzji w Poltergeiście, gdzie to były dość konkretne wymagania względem takich tekstów, a i praca z redaktorem (pozdrowienia dla Staszka Krawczyka) bardzo dużo dawała. No i do tego dochodzi zaplecze filologiczno-angielskie – pisanie anglosaskie jest też sformalizowane i schematyczne. No i zaczynałem blogowanie z konkretnymi zamiarami i z konkretnych pobudek.
Matka Przełożona
Kolejne serducho – dla Staszka, jednego z najlepszych ludzi na Ziemi <3
pozeracz
Tu to nawet ja mogę dostawić serduszko <3
Sylwka
Liczyłam, że będzie pikantniej. 😉
Odpowiadając na pytania. Ja swoje miejsce w tym całym bagienku widzę w tej wdzięcznej niszy „blogi słabe”. Ani ze mnie specjalistka, ani nie mam przygotowania ku temu. Zaczęłam pisać dla siebie, głównie po to, żeby nie zapomnieć co czytam. No i jak się siedzi za granicą, to człowieka jakoś takie głupoty nachodzą. 😉
Do póki mnie nie znudzi zabawa, będę „bawic się dalej”. 😉
pozeracz
Ja bym Twojego bloga jako słabego nie określił. Zresztą gdybym tak uważał, to bym go nie odwiedzał. Niezależnie jednak od moich ocen, to samo pisanie o książkach często wiąże się z uważniejszych ich czytaniem, a co za tym idzie i coraz wnikliwszym ich opisywaniem. Wiadomo, że każdy w pewnym momencie może osiągnąć jakiś pułap, którego pokonanie wymaga proporcjonalnie większego nakładu pracy lub też pomocy z zewnątrz, ale nawet bez tego można stopniowo się rozwijać.
Ambrose
Lubię te Twoje wpisy poświęcone blogosferze, bo dzięki temu wiem przynajmniej, co w trawie piszczy. Mnie brakuje jakoś zapału i czasu, by zagłębiać się w poszczególne „afery” czy dyskusje, a taki sporadyczny przegląd w pełni mi wystarcza.
A co do blogów literackich, to w tym temacie powiedziano już chyba wszystko – jedni traktują je jako hobby, inni jako byznes, który ma przynosić zyski i stąd cała ta otoczka w postaci „targetów”, „lajków”, „followersów”, „SEO”, itd., itp.
pozeracz
Hmmm… Nie pomyślałem nawet o tych wpisach w ten sposób, ale rzeczywiście dla części czytelników mogą być swoistą prasówką. Odwiedzam wiele różnych blogów, profili i stron około-książkowo-literackich i przez to mi się zbierają myśli. A gdy wystąpi intensyfikacja tematyczna, to najczęściej reaguję wpisem.
Mi to biznesowe podejście nie przeszkadza, o ile punktem wyjściowym było hobby, a wraz z sukcesem nie zanika miłość do literatury. Za przykład niech posłużą obecne już teraz głównie na Facebooku „Kurzojady”. Zaczynali od bloga, a teraz są ważnym głosem krytyczno-literackim i nawet do Paszportów POLITYKI nominowali. Ja ich nadal podczytuję, gdyż według mnie nadal robią to z sercem, sukces po prostu się przydarzył.
Marlow
„W większości o książkach piszą więc osoby, które nie posiadają do tego niemal żadnego przygotowania merytorycznego.” – ale, że co o książkach powinni pisać absolwenci filologii albo bibliotekoznawstwa?! 🙂 Pamiętam absolwentkę filologii polskiej, która nie słyszała o „Żywych kamieniach” Berenta, nie mówiąc już o zadziwieniu w jakie można wpaść czytając niektóre promocyjne „zajawki” zamieszczane na okładkach książek. Wystarczy otwarta głowa, umiejętność czytania ze zrozumieniem i przelewania myśli na „papier”.
Beatrycze
Ech, napisałam dłuższy akapit, po czym sobie coś poklikałam i się zmarnowało :/ Ale mnie ciekawi – może ktoś rozwinie – i to nie jesy pytanie retoryczne ani złośliwe – co daje faktyczne wykształcenie w dziedzinie literaturoznawstwa (poza tym,że trzeba czytać mnóstwo lektur). Czym to się różni od znanego z liceum podejścia pt. „motyw walki narodowowyzwoleńczej w uworach z lat takich a takich”, czy „poglądy Nietzchego w twórczości pana X”? Co uczy się widzieć adept takiego kierunku?
pozeracz
Ale tak pod względem formalnym? Dla mnie wiąże się to ze specjalizacjami na filologiach i… konsekwencją. Ja pisałem pracę licencjacką i magisterską z literatury, ale literaturoznawcą bym się nie określił. Nie ta liga. Może gdybym zdecydował się zostać na uczelni i rzeczywiście w to wsiąkł.
Rzuciłem okiem i są studia literaturoznawcze, ale są to studia doktoranckie, więc dobrze mi instynkt podpowiadał, że tak wysoko to nie podskoczę.
A co do pytania ostatniego… Chodzi chyba o aparat poznawczy i pogłębiony kontekst. Taka osoby uczy się dostrzegać konkretne zabiegi literackie, operować odpowiednimi pojęciami, dostrzegać powiązania i nawiązania, poznaje kontekst historyczny danego dzieła i epoki. Uważny czytelnik pewnie sam z czasem może zdobyć podobne umiejętności i bez studiowania, ale można chyba założyć, że będzie mu trudniej.
Michał Stanek
W moim przypadku najbardziej kształcąca była i jest lektura innych recenzji – z reguły w „Nowych Książkach”, które są jednak na wskroś XX-wiecznym pismem, archaicznym w formie i w niedzisiejszym, upartym publikowaniu tekstów na poziomie zagłębienia niedostępnym dla żadnego chyba innego miesięcznika o książkach. To taki typowy, detaliczny slow-reading. Ja co prawda z racji nieformalnej specjalizacji, wynikającej z takiego a nie innego gustu, czytam głównie to co dotyczy literatury amerykańskiej (i innej anglosaskiej), więc nie wiem jak z omówieniami innymi.
Zaś moim osobistym guru jest piszący tam od lat prof. Marek Paryż, szef amerykanistyki na UW. Jego dwa zbiory recenzji z „NK”… no, to jest dla mnie fundamentalna szkoła „czytania” literatury, z kontekstami społecznymi, historycznymi, biograficznymi, symboliką i Bóg wie czym jeszcze. I znakomita większość z nich nawet nie zawiera typowej oceny (!).
Nie twierdzę broń Boże, że moje wypociny choćby w ułamku doskakują do Jego poziomu, bo nie mam tyle wiedzy i przenikliwości, ale jeśli już czasem w swoich tekstach silę się na wyjście poza „podoba/nie podoba mi się” w stronę grzebania w kontekstach, to jest to właśnie efekt lektury tamtych dwóch tomików (oba zresztą opisywałem na blogu, gdyby ktoś był ich ciekaw). No i faktu, że sam Profesor czasem zagląda do mojego zakątka, więc trzeba trzymać poziom 😉
Last but not least – bez tej inspiracji nie byłoby na pewno posłowia do „Brazos” – cokolwiek stałoby się z blogiem, ono zostanie 🙂
pozeracz
O! To dopiero świetna motywacja. Nie działa to nieco krępująco? Sam nie wiem, jak bym żył z taką świadomością 😉
Ale, ale… Zachęciłeś mnie do sięgnięcia po „Nowe Książki”. Jakoś nie przyciągnęły mnie na razie, a przecież mam tu swój mini-cykl czasopismowy.
Michał Stanek
Nie myślę o tym, a profesor taktownie nie komentuje 🙂 Za to podrzuca mi czasem ciekawe książki, jak praca zbiorowa o Cormacu, albo druga „Amerykański Western literacki w XX wieku” (uprzedzając pytanie – bez „Brazos” 🙂 ).
„Nowe książki” są bardzo kształcące, ale jak pisałem – archaiczne jak na dzisiejsze standardy. Nawet nie mają własnej strony www (!).
pozeracz
To jest w ogóle problem sporej części czasopism literackich czy też kulturowych. Strony czasem mają, ale bardzo rzadko są one prowadzone w sposób regularny. O nowych numerach „Tekstów Drugich” dowiadywałem się z Facebooka, a „Literatura na świecie” w Empiku po prostu była napotykana.
Beatrycze
Hmm, a jest jakiś podręcznik (ale taki pisany z myślą o odbiorcach a nie samozadowoleniu autora) dotyczący zabiegów literackich?
pozeracz
Tu by trzeba było podpytać kogoś z większym zacięciem akademickim. Ja o takim nie wiem.
pozeracz
Nie, nie. Zdecydowanie nie. Chodziło mi właśnie, że nie należy traktować wszystkich piszących o książkach, jak krytyków szkolonych. Otwarta głowa, umiejętność czytania ze zrozumieniem i przelewania myśli na „papier” to już bardzo, bardzo dużo i do prowadzenia bloga w pełni wystarczy. Ja na filologii angielskiej spotkałem bardzo dużo osób, które czytały głównie ze studenckiego obowiązku oraz/lub przymusu, a o literaturze ciężko z nimi rozmawiać było.
Moreni
Hm, czyżby jakaś afera mi znowu umknęła? (afery pieczątkowe? wtf?)
Ostatnio sporo myślałam o swoich motywacjach do pisania bloga. I doszłam do wniosku, że przydałby się jakiś sukces. Może nie komercyjny, no bo nie ta branża jednak i w sumie nie przeszkadza mi fakt, że robię to za free (albo za książki. Uwielbiam dostawać darmowe książki i co mi pan zrobisz :P), ale… cóż, ostatnio trochę deprymująco działa na mnie fakt, że byle fotka cyknięta telefonem i wrzucona na fanpejdż moich zwierzaków ma znacznie większy respons niż większość wymuskanych notek na blogu. Skłania mnie to do refleksji nad poziomem mojego pisania i nie są to refleksje miłe.;)
A poza tym tak, wrzucam na bloga te wysoce nieprofesjonalne stosiki i te okropne zestawienia nowości. Z tym, że robię to dla siebie, bo od dawna nie są to najbardziej komentowane na blogu wpisy. Po prostu je lubię i przydają się przy robieniu podsumowań i układaniu książkowych list zakupowych.;) I w zasadzie na chwilę obecną piszę, bo jestem zbyt związana z miejscem, które tworzyłam przez ponad siedem lat, żeby przestać pisać. No i dają książki. 😛
pozeracz
Napisałem powyżej, w odpowiedzi Hadynie. Sam już nie pamiętam, jak trafiłem na ten trop. Ktoś zapewne na Facebooku udostępnił.
Ale, ale! Nie można porównywać uroczych zwierzaczków z książkami… Przecież to Internet. Mało co jest w stanie wygrać ze zwierzaczkami, więc nie martw się.
A darmowe egzemplarze to pewien problem, gdyż są wysoce kuszące. Ciągły dopływ takich egzemplarzy z czasów Poltera i innych nieco mnie przytłoczył. Teraz staram się ograniczać swe zapędy tak, by mieć czas na nie tylko nowości i nadrabiać przeróżne zaległości. Na razie udaje mi się w znośnym stopniu.
Moreni
O rany, to widzę, że mnie jedna z bardziej egzotycznych gównoburz ominęła 😀 (a tak na serio, to na wszystkie książki, jakie kiedykolwiek dostałam do recenzji tylko jedna miała pieczątkę. Nie wiem dlaczego akurat ta, bo inne od tego samego wydawcy już nie miały) Gdzie się takie cuda dzieją?
Ja też się co jakiś czas staram ograniczać. Co ostatecznie skutkuje okresową fluktuacją od „tylko najstaranniej wyselekcjonowane” do „a może by tak poeksperymentować?…”.;) Niemniej, to już nie te czasy, kiedy zdarzało mi się często, że 3/4 miesięcznego stosu to były ksiązki do recenzji.
pozeracz
Egzotyczna jak egzotyczna. Pod tym wpisem (nie mogę odnaleźć, niestety) było całkiem sporo komentarzy narzekających na takie praktyki. Przypuszczam, że są to po prostu wydawnictwa, które nijak się nie zazębiają z Twoimi czy moimi zainteresowaniami czytelniczymi, a w dodatku nacięły się kilka razy na niezbyt etyczne postępowanie blogerów.
Wiem, że zapewne wredne i generalizujące z mojej strony, ale wszystko brzmiało tak, jakby te narzekające osoby po prostu zarabiały na odsprzedawaniu tych książek i zabolał je strzał po kieszeni.
Krzyś
Dla mnie dobry blog książkowy to przede wszystkim taki, który mówi o książkach. Nie o nowościach, a o książkach wykopanych przez autora, część w księgarni, część w bibliotece, część na straganie, część u cioci na strychu. Książki, które są ważne dla osoby czytającej. Blogi omawiające (bo trudno to nawet nazwać recenzjami) wyłącznie nowości to po prostu marketing – te omijam z daleka. Te same książki wszędzie, blogerzy prześcigający się w tym, kto tę samą książkę przedstawi szybciej, bardziej spektakularnie, przebieranki, stosiki, ochy i achy, filmiki, cuda-wianki. Stosy książek, żadnej myśli czy prawdziwej refleksji. Byle dalej, bo kolejny stosik od wydawcy/z hurtowni czeka. Njusy, srusy, bo publika czeka. Ta część blogosfery to jedne wielkie i wymiototwórcze targowisko próżności. Lans „na czytającego”. Ciułają te swoje lajki i kasę z reklam na YT, a stada im podobnych pobekują radośnie z entuzjazmem. No ale co kto lubi. Na szczęście nie ma przymusu oglądania i czytania tego.
pozeracz
Ostatnie zdanie kluczowe. Tak jak pisałem – każdy z nas powinien głosować swoją czasem i uwagą. Patrząc zaś na to z drugiej strony, najcenniejszą walutą, którą dysponuje autor jest zaufanie czytelników. Do głowy przychodzi mi też takie ładne przysłowie angielskie, „birds of a feather flock together”, czyli po naszemu „swój do swego ciągnie”.
Tomek
No to tak nieskromnie zapraszam w moje progi 🙂
http://instrumentysamotnosci.blogspot.com
Ania Markowska
Nie wystarczy dobrze pisać o książkach. Nie da się zdobyć dużej popularności w blogosferze bez umizgiwania się do dotychczasowych i potencjalnych czytelników bloga, do innych blogerów (bo przecież czytamy i polecamy siebie nawzajem – albo nie) i do wydawców.
Wydaje mi się, że nie da się w Polsce zarabiać na blogu książkowym i jednocześnie pozostawać do końca szczerym, również wobec samego siebie. No chyba, że ma się gust doskonale masowy;).
Przypuszczam, że coraz wyraźniej będzie zaznaczać się granica między zawodowymi blogerami i hobbystami. Zawodowi już wkrótce przeniosą swoją działalność na youtube’a i do social media (blog to już trochę archaiczna forma przekazu), a ich nagrania, zdjęcia i teksty staną się jeszcze bardziej barokowe (czego zresztą z góry nie potępiam, bo czasami, raczej rzadko może to być tylko oprawa ciekawej opinii, refleksji).
Ja zamierzam pozostać amatorką, która skleca zdania i fastryguje akapity tak, jak potrafi, bez oglądania się na cudze opinie, zasięgi i lajki. Dostrzegam też światełko w tunelu: wciąż powstają nowe blogi książkowe, a niektóre z nich warto czytać:).
pozeracz
Mnie się wydaje, że da się tak zarabiać i bez masowego gustu, ale są to przypadki wysoce nieliczne, a i wtedy pieniędzy wielkich z tego nie będzie. Wydaje mi się, że taka osoba i tak musi mieć kilka dodatkowych źródeł okołoksiążkowych dochodów.
Podobnież zresztą z blogerami w ogóle – różnice może i będą wyraźne, ale tych zawodowych będzie i tak bardzo mało. Osoby biznesowo obyte dostrzegą, że na pisaniu o książkach zarobić wiele się nie da i inwestować w to nie będą. Wydawnictwa też raczej nie rzucą znaczą kasę. Te masowe i tak będę wolałby płacić tysiące Empikowi.
Ale, tak jak piszesz, wśród tych hobbystycznych nie tak trudno znaleźć treści uwagi warte.
Ania Markowska
Miałam na myśli popularność, która pozwoli stale utrzymywać się z pisania/mówienia o książkach. Naprawdę są takie blogi/vlogi, których autorzy zarabiają konkretne pieniądze, nie tworząc od czasu do czasu zdecydowanie zbyt pochlebnych recenzji miernych lub bardzo przeciętnych książek?
Myślę, że w dłuższym okresie czasu zawodowcy i tak będą musieli pójść w lifestyle:).
pozeracz
Tu trzeba by było zdefiniować „konkretne”. Ale wydaje mi się, że nie ma albo są bardzo, bardzo nieliczne. Zwierz Popkulturalny nadal pracuje w POLITYCE, Olga z Wielkiego Buka ma do tego wraz z mężem działalność około-software’ową. Zarabiać się da, ale na pewno nie kokosy. Możliwe, że gdyby ktoś się na 100% poświecił i brał wszystko jak leci, to wyszedłby na swoje, ale na pewno nie ma na tym rynku miejsca dla wielu takich osób.
Izabela Łęcka-Wokulska
Każdy, kto pisze bloga, chciałby być czytany. No bo jak, sobie a muzom? Ale różnimy się gustami. Są ludzie czytający kryminały, są tacy, co czytają powieści kobiece, starocie też czytamy i chyba sztuka w tym, żeby znaleźć gustopodobnych. Ja cieszę się, że mam stałych czytelników, którzy pamiętają co czytałam miesiąc temu.
Ostatnio poodrzucałam sporo blogów znajomych, którzy jednak czytają książki, które kompletnie mnie nie interesują, a co więcej chwalą książki, które uważam za gnioty. I tak bez stresu, a z szacunkiem do bliźnich pomyślałam, że najszczerzej będzie, jeśli po prostu nie będę ich czytać i się denerwować.
Jeśli chodzi o jakość 'recenzji’ to jednych interesuje gatunek, schematy i wartość literacka, a innych interesuje fajność akcji. Stąd moja selekcja, co napisałam.
Zawsze też sobie powtarzam, że nie wolno i nie mam prawa krytykować ludzi, którzy czytają dla przyjemności. To, że ja mam inne poczucie przyjemności estetycznej nie znaczy, że ta pierwsza grupa nie może mieć koła wzajemnej adoracji.
Nie wiem do jakiej grupy ja się zaliczam, ale chcę pozostać sobą.
Na Instagramie dopiero startuję, ale myślę, że nigdy nie dorównam tym pięknym zdjęciom, jakie się tam ukazują.
pozeracz
Zdecydowanie – każdy powinien sobie dobierać czytane blogi wedle własnego uznania, gustu, doboru lektur i tym podobnych. Nikt nie zmusza nas do odwiedzania konkretnych blogów. I dobrze. Dlatego autor bloga może sobie myśleć, że grono jego czytelników odwiedza jego „domenę” właśnie ze względu na zaufanie jakim go darzą.
Tomek
Och! Dziękuję Ci przede wszystkim za odniesienie się do moich słów – i z „Fenixa”, i z Instrumentów Samotności (niebezpośrednio, ale link się załącza, hi hi hi )
Tekst bardzo zgrabny i w sumie nie ma o czym dyskutować, bo wszystko to prawda. Moje zdanie znasz, ja wciąż taki głupi i niereformowalny jestem, że czytanie książek uznaję za przyjemną przygodę, a nie za element autokreacji osoby piszącej o książkach. Odrzucają mnie więc te wszystkie w sumie „lajfstajlowe” platformy, gdzie i stosik, i recenzja, i fotoreportaż z targów książki, i kot z herbaty kubkiem na parapecie, i… Wiesz, o co chodzi.
W sumie ostatnio tak silnie jak nigdy odczuwam tę „samotność” z mojego bloga, bo doszedłem do wniosku, że ja się tylko z samym sobą ścigam o nic. Tak to trochę smutno brzmi, ale ja się przyzwyczaiłem.
Napisałbym dużo więcej tutaj, a i może ktoś poczułby się urażony moimi radykalnymi tezami, ale grypa mnie sponiewierała i już.
pzdr
pozeracz
Wiem, o co chodzi i do mnie samego średnio to trafia, choć w sumie lubię się pochwalić ciekawą książką. Ale jak ktoś już ma potrzebę autokreacji w sieci, to akurat na autokreację z książką chętnie przymykam oko. O ile jest to dodatek do autentycznego czytelnika, a nie wydmuszki. Nie mówiąc już o tym, że z kotem w sieci nikt nie wygra. Aż szkoda, że jestem uczulony 😉
Ja nie mam takiego poczucia, ale ja mam akurat takie podejście do życia i całej reszty, że koniec końców tylko ten wyścig się liczy. Właśnie z samym sobą. I stawki żadnej być nie musi, poza samym życiem.
Tezy radykalne chętnie bym poznał, ale wstrzemięźliwość rozumiem. Może kiedyś się uda je przekazać werbalnie.
Tomek
I jeszcze jedno – mnie zawsze zastanawiało, na ile te sieciowe gwiazdy książkowe wypłynęły ze względu na faktyczne umiejętności i znaczenie, a ile w tym było przypadku, a ile jeszcze było sytuacji w stylu „moja ciocia z ważnego pisma będzie głosić wszędzie, że mam dobry blog.”
Innymi słowy, są zapewne dziesiątki blogów niedoinwestowanych znaczeniowo, a fantastycznie prowadzonych, i jest drugie tyle średnich, które się „załapały.”
Między sklejonymi kartkami
Ja bym chciała jeszcze zwrócić uwagę na coś innego. Już dawno stwierdziłam, że pisanie o przeczytanych książkach jest dla mnie zbyt ważne, by z niego zrezygnować, bo brak czasu czy słabe zasięgi. Ale o ile od dłuższego mam u siebie stabilny wzrost, to nie zauważam jednego. Zauważalnego wzrostu liczby aktywnych komentatorów. Pojawiają się jakieś blogereczki (dlaczego to są zawsze dziewczyny?!) ze swoim sianosłowiem i klasycznymi komentarzami o treści „też uwielbiam tę książkę” pod negatywnymi recenzjami, ale ludzi, z którymi fajnie się dyskutuje, przybywa kilku na pół roku. Domyślam się, że większość niezależnych (tj. niedziałających w blogosferze) komentatorów to zwykli lurkerzy (sama najaktywniejsza też nie jestem). Tylko zastanawia mnie, skąd to wynika. Brak czasu, jasne. Ale czy naprawdę tak rzadko zmuszamy tych lurkerów do jakiegoś odzewu. Na ile ludzie spoza są zainteresowani tym, co mamy do powiedzenia? Czy tylko interesuje ich jednoznaczna ocena: dobra lub zła? Może nad tym trzeba by się zastanowić?
pozeracz
Wydaje mi się, że jest tak ze względu na to, że recenzja jest po części tekstem prezentacyjnym, a nie dyskusyjnym. A druga sprawa jest taka, że większość komentatorów to wpsółblogerzy. Trudno jest natrafić na czytelnika, który przeczytał daną książkę i jeszcze do tego odczuwa potrzebę dyskusji.
Ania || SlowReading.pl
Jak w przypadku każdej działalności, tak i blogowania, książkowego, czy innego, ludzie podejmują się z różnych pobudek. Ale czy nie sądzisz, że stwierdzenie: „Wydaje mi się jednak, że ta ostatnia para pokazuje, że kluczowymi rozróżnikami są cele i priorytety. Przypuszczam, że większość blogów zrodziła się z miłości do książek, ale z czasem dla niektórych priorytetem stało się odniesienie sukcesu poprzez to pisanie” jest trochę nie fair? Czy uważasz, że bloger książkowy, który umie w marketing, jest przez to mniej wiarygodny?
pozeracz
Step by step.
1. Umieć w marketing może i ktoś, dla kogo priorytetem jest sukces.
2. Nie napisałem, że ktoś jest mniej wiarygodny. Może być nawet wręcz przeciwnie – im więcej odbiorców, tym wiarygodność musi być większa. Zaufanie czytelnika i tak pozostaje najważniejszą walutą. W takim przypadku zmianie ulega raczej forma niż treść.
Ania || SlowReading.pl
Zależy też, jak się definiuje sukces, co z kolei określa odpowiednią ilość koniecznej marketingowej wiedzy. Zakładając jednak, że chcemy, by naszego bloga przeczytał ktoś więcej niż najbliżsi znajomi i rodzina, to jakaś doza autoreklamy jest konieczna. Ale treść na pierwszym miejscu.
pozeracz
Zdecydowanie się zgadzam i to podwójnie. Autoreklama jest konieczne, ale treść musi iść pierwsza. Problemem, według mnie, byłaby sytuacja, gdyby treść podporządkowana była przede wszystkim autoreklamie.