Fantastyka jest niemal nieskończenie zróżnicowana, jeśli chodzi o światy, które przedstawia. Można co prawda twierdzić, że jest to różnorodność pozorna, gdyż większość światów fantasy jest z grubsza taka sama, ale głównym ograniczeniem jest tu wyobraźnia autora. Nieco gorzej jest zaś, gdy przychodzi do powrotu na Ziemię – okazuje się bowiem, że bardzo rzadko pisarze wymykają się poza USA i Europę. O ile jeszcze Daleki Wschód ma nieco szczęścia, to Ameryka Południowa to niemal terra incognita. Brasyl Iana McDonalda jest chlubnym wyjątkiem.
Anglik, laureat m.in. nagród Hugo i Locus, zabiera czytelników do trzech Brazylii. Pierwsza to Brazylia współczesna widziana oczami Marceliny Hoffman, niezwykle ambitnej producentki reality show pracującej dla stacji Canal Quatro. Dzięki niej czytelnik poznaje Rio de Janeiro z 2006 roku, czyli miasto pełne gangów, chaosu i telenowel. Druga to Brazylia z roku 2032 – dystopijna wizja rozwarstwione społecznie kraju pod ciągłym nadzorem. Właśnie tam Edson, drobny acz niegłupi cwaniaczek z ambicjami, stara się wybić ponad swój stan. Trzecim miejscem akcji jest zaś Brazylia przeszłości. Lusi Quin, jezuita irlandzkiego pochodzenia, zostaje wysłany do portugalskiej kolonii w roli admonitora. Jego zadaniem jest zdyscyplinowanie pewnego zbuntowanego współbrata. A w tle przemykają kwanty.
Co prawda w powieści są trzy wątki fabularne, lecz Brasyl cierpi na rozdwojenie. Ta różnica pomiędzy wydarzeniami z współczesności i przyszłości a tym z przeszłości powiązana jest z momentem zawiązania akcji. Ojciec Quin działa bowiem od początku, by wypełnić powierzone mu zadanie, dzięki czemu czytelnik może spodziewać się, do czego zmierza ta opowieść. W przypadku Marceliny i Edsona początkowo trudno o wrażenie celowości – przez pewien czas nie wiadomo dokąd zmierza ich część fabuły. Dystans chronologiczny oraz obecność zaawansowanych elementów naukowych w tle całości powieści sprawia, że część poświęcona ojcu Quinowi zdaje się być zbyt odległa od dwóch pozostałych. Owszem, na koniec związki przyczynowo-skutkowe zostają odkryte, ale pewien dysonans pozostaje. Niestety, w ostatnich momentach następuje też pewne odwrócenie, gdyż to wątek z przeszłości ma najmniej przejrzyste zakończenie.

Jak Brazylia, to i piłka nożna…
Przyznać jednak trzeba, że te braki nie psują znacznie radości z czytania, a jest to zasługa stylu McDonalda, jego spostrzeżeń oraz wykreowanych przez niego postaci. Bohaterowie Brasyl to ciekawe, silne osobowości, które w dodatku nie poddają się prostej ocenie. Trójce protagonistów nie brakuje wad, mają też mniejsze lub większe grzechy na sumieniu. Marcelina sprawia wręcz wrażenie neurotycznej karierowiczki, którą trudno byłoby w rzeczywistości polubić. Dosadny i bezpośredni styl autora, ostrożne dawkowanie opisów i brak obszernych zrzutów informacji sprawiają jednak, że losy bohaterów śledzi się bez zgrzytów. Ważnym elementem każdej z tercji powieści są także cierpkie spostrzeżenia dotyczące portugalskiego kolonializmu, degrengolady współczesnych mediów rozrywkowych oraz coraz szerszej inwigilacji ze strony agencji rządowych. Początkowo problemy stwarzać może nagromadzenie słów w języku portugalskim, ale z czasem przestają one razić. Ciekawym dodatkiem jest zaś lista utworów, które autor sugeruje jako akompaniament do lektury.
Ianowi nie udało się co prawda połączyć trzech wątków chronologicznie odrębnych z gracją Davida Mitchella, ale Brasyl i tak jest powieścią wartą uwagi. Pewne zgrzyty kompozycji fabularne nie wadzą, gdy ważniejsze jest trójca ciekawych postaci i sprawnie poprowadzona akcja. Jest to intrygująca podróż w egzotyczny dla fantastyki region świata, która skłania do myślenia.
Gunga nadawała rytm, basowy puls, tętno miasta i góry. Médio brzmiało jak gawęda, beztroskie i bezczelne plotki z miasta i z baru, wieści o celebrytach. Violinha – jak śpiewak, wysoko ponad basem i rytmem, wyśpiewujący hymn do wszystkiego, to opadający na rytm gungi i médio, to oddalający się od niego, jak sam duch capoeiry, wdający się w rytmiczne ucieczki i parady, finty i improwizacje, kręcący tyłkiem po całej scenie.
Ambrose
Od dawien dawna mam tę książkę na półce i w końcu po nią sięgnę, tym bardziej, że dotychczasowe McDonaldy przypadały mi do gustu bardzo lub bardzo, bardzo.