Z hypem relację mam trudną i niejako dwudzielną. Jeśli danego autora/kę znam i lubię, to niepotrzebny mi ten szum, by na daną książkę się nakręcić (ale zazwyczaj i tak się nie śpieszę). Jednak w przypadku tych nieznanych natłok promocyjno-pochwalny w znakomitej większości przypadków mnie odstrasza. Wystarczy jednak mnie posłać do Londynu, a już ma czujność zostaje uśpiona (choć niekoniecznie ta czysto recenzencka). Tak też trafiły w me ręce Kulawe konie i wcale tego nie żałuję.
Kategoria: Recenzje Strona 1 z 89
Jakżeż przewrotny bywa los blogera, oceniacza, czytelnika (niepotrzebne skreślić). Weźmie taki nieborak przymierzy się do przerwania półtorarocznej rozłąki z pewnym wydawnictwem, sam sobie książkę zamówi, na ciekawą lekturę się nastawi, a tu… klops. I to taki nie do końca strawny. Po kolei jednak – Rombo Esther Kinsky mimo wszystko zasługuje na pełnoprawne potraktowanie recenzenckie. Po szczegóły rozczarowania mego zapraszam więc poniżej.
W trakcie pisania o książkach bardzo rzadko doświadczam tak zwanego syndromu oszusta. Nie uważam się za w żadnym stopniu za wybitnego krytyka i choć ciężko by mnie nawet nazwać krytykiem literackim, to mam pewne przekonanie o wartości tego, co mam powiedzenia/napisania. Przychodzą jednak takie momenty, że ręka delikatnie trząść się zaczyna, a wątpliwości nachodzą. Z powodów oczywistych Niesamowita Słowiańszczyzna Marii Janion to jedna z wyzwolicielek takich sensacji.
W pewnym dla Pożeracza kultowym filmie bracia Jake i Elwood ruszają na „misję od Boga” – muszą uratować sierociniec, w którym się wychowali. Nie mogę sobie przypisywać podobnie górnolotnych celów (ani nie mam choć krzty ich talentu muzycznego), ale mam swą drobną powinność od czytelniczych sił wyższych: żyć na tyle długo, żeby przeczytać wszystkie książki z malazańskiego świata i nie dać się dogonić wydawnictwu MAG. Oto więc kolejny poziom tego questa: Deadhouse Landing.
Tako rzecze Pożeracz: czasem warto wstać niedzielnie nieludzką porą, aby na targowisko (p)różności się udać, gdyż za cenę rozsądkowi urągającą można tam zdobyć niemały zbiór książek z klasycznych serii fantastycznych. I to do tego w niezłym stanie. Po takim okoliczności miłym zbiegu pozostało jedno: wybrać pierwszy kąsek. Ze względu na pozytywną przygodę z przeszłości padło na Peteckiego. Oto więc Pierwszy ziemianin.