Proza thrillerowo-sensacyjna była kiedyś stałym elementem diety Pożeracza. Zaczęło się od Cusslera jeszcze w liceum, potem był różnorodny etap biblioteczny (Coben i spółka) aż w końcu lat niemal dziesięć temu nastąpił czas lumpeksowo-anglojęzyczny. Za sprawą miłych kobiet w średnim wieku (sądząc po większości książek w koszach) oddających książki mężów Armii Zbawienia miałem okazję poznać Lee Childa oraz wielu innych mniej znanych (choć nierzadko bardzo ciekawych) autorów. Od tamtego czasu jednak nabawiłem się jednak awersji do gatunku (dowodem na to ma lektura Cobena). Dopiero udana serialowa sesja z amazońskim wcieleniem Jacka Reachera zmotywowała mnie do sięgnięcia po Jednym strzałem.
Kategoria: Książki Strona 24 z 80
Szczerze i z odrobiną skruchy przyznam, że gdy trzy lata temu pisałem o Słowniku miejsc wyobrażonych, nie zainteresowałem się wielce dorobkiem literackim jego autorów. Zupełnie zaś nie miałem wtedy jak przewidzieć, że wydawnictwo Drzazgi wyda już niedługo Pożegnanie z biblioteką i że trafi ono w moje ręce wprost z Borów Tucholskich. I to mimo roku bezrecenzenckiego… Dość jednak mych niezbornych reminiscencji.
Sándor Márai to autor, nad którego prozą zachwyty napotykałem od samych początków mej bytności w książkowej blogosferze. Cytaty, recenzje i inne podobne pojawiają się regularnie i to publikowane przez osoby, których gustom ufam. Ja sam sięgnąłem po niego dopiero niemal cztery lata temu, a mimo wrażeń z lektury pozytywnych Dziennik 1943-1948 czekał na półce ponad dwa lata. Nim tekst właściwy zacznę dodam tylko, że to me pierwsze z literackim diariuszem obcowanie.
Isaac Asimov to kolejny – po Wiesławie Myśliwskim – z pisarzy, których cenię od dawien dawna, czytałem niemało, a jakoś na bloga nie zawędrowali. Wspomniałem o nim tylko we wpisie poświęconym potencjalnym początkom przygody z science fiction. Pozytonowy detektyw trafił do mnie drogą antykwaryczną w jakże odległych czasach przedpandemicznych, wylądował w pracowej szufladzie i dopiero niedawno wrócił na łono regału. Łaska pożeraczowych (ciut losowych) wyborów zaś sprowadza go właśnie teraz.
We wstępie niniejszym zawarta zostanie kolejne odsłona sagi o czytelniczych inspiracjach. Tym razem odpowiedzialny jest niejaki wywiadowczo obecny już na tym blogu Marcin Zwierzchowski, Kulturalnym Człowiekiem zwany. Rzeczony osobnik jest bowiem niezmordowanym piewcą krasy dorobku Erin Morgenstern. Postanowiłem zaufać jego zauroczeniu (oraz kilku innym pozytywnym głosom) i sięgnąć po Bezgwiezdne Morze.