"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Kary okrutne i wymyślne, czyli „Śpiew potępionych” Agnieszki Hałas

Ósma poprawka do Konstytucji Stanów Zjednoczonych Ameryki głosi między innymi, że nie można „stosować kar okrutnych lub wymyślnych”. Mam jednak wrażenie, że Agnieszka Hałas z dezynwolturą podeszła do amerykańskiego prawodawstwa, gdyż takimi właśnie sankcjami obłożyła mą osobę ze względu na długą przerwę między lekturą trzech pierwszych części a przeczytaniem czwartej. Szczegóły – już bez durnych żartów – znaleźć możecie poniżej, gdzie to słychać się da Śpiew potępionych.

śpiew potępionych okładka

Krzyczący w Ciemności żyje, a udało mu się przetrwać dzięki umowie z niedoszłymi wrogami. Jego pobyt wśród powietrznych bytów zostaje jednak przerwany przez pewną zaskakującą ofertę współpracy. Wyrusza na Wyspy Śpiewu, by odkryć przyczynę bardzo poważnych zaburzeń równowagi Zmroczy. Takie zachwiania prowadzić mogą do anomalii katastroficznych w skutkach, które na pewno przysporzą niemało duszyczek pewnej z demonicznych dolin.

Główna część recenzji poprzedniej części, W mocy wichru, zakończona była akapitem o między innymi rozwoju świata i poznaniu ważnych faktów z przeszłości protagonisty, a ten tekst pozwolę sobie zacząć od pociągnięcia tego wątku. Śpiew potępionych stanowi bowiem zupełne zerwanie z Shan Vaola, gdyż niemal (nie licząc krótkiego wstępu i wizyt w demonicznych domenach) w całości dzieje się na Wyspach Śpiewu. Zmiana miejsca akcji wiąże się z pewnymi zmianami i nowościami, ale w gruncie rzeczy Agnieszka Hałas opowiada historię w znanym już stylu. Są tu więc nowe bóstwa i wierzenia, lokalny konflikt polityczno-plemienny (szkoda, że przez przez większość czasu toczący się niejako na boku), ale największą różnicą jest tu, że Brune musi działać po części po omacku ze względu na brak kontaktów i brak rozeznania. Można jednak odnieść wrażenie, że zmiany mogłyby bardziej znaczące. Mówiąc zaś prosto acz paradoksalnie: zmienia się sporo, a jakby nie za wiele się zmieniło.

czerń nie zapomina

Pożeracz nie zapomina… o tomie szóstym

O ile jednak główny wątek ma podobną strukturę, to i tak Śpiew potępionych fabułę poprowadzoną ma dynamicznie i wciągająco. Brune ma na Wyspach Śpiewu ręce pełne roboty, a ze względu na wspomnianą już nieznajomość terenu (brak kontaktów, ograniczone zasoby itd.) musi niemało improwizować. Nie bez wpływu na akcję pozostaje też wyspiarski charakter miejsca akcji, lecz nawet i podróże morskie są albo zakłócane przez różnorakie zagrożenia, albo też dają bohaterom nieco wytchnienia, czyli okazje do rozmów. Jednocześnie momentami można odnieść wrażenie, że w razie potrzeby protagonista i tak potrafi znaleźć alternatywne środki transportu (lub transformacji), które niby niebezpiecznymi i wyczerpującymi są, ale konsekwencje mają raczej powierzchowne.

Śpiew potępionych jest też zwyczajnie i po prostu dobrze napisany. Nie ma co się przyczepić do żadnego z przejawów stylistycznego warsztatu: sceny akcji są dynamiczne, opisy plastyczne, a dialogi wiarygodne. W połączeniu z wciągającą fabułą oznacza to, że całość czyta się szybko i… Tu początkowo znajdowało się słowo „przyjemnie”, lecz nie można go tu użyć bez poważnego zastrzeżenia. Wiąże się ono z tym, że Agnieszka Hałas należy do grona autorów, którzy nie wzbraniają się przed wystawianiem swoich postaci na ból i cierpienie. Innymi słowy: czytelnicy nie powinni zbytnio przyzwyczajać się do postaci pobocznych, nawet tych ważnych i pozytywnych.

agnieszka hałas

Śpiew potępionych to bardzo udana kontynuacja bardzo dobrego cyklu. Nowe miejsce akcji, ciekawy wątek polityczno-religijny oraz sprawna bezwzględność Agnieszki Hałas sprawiają, że jest to bardzo wciągająca przygoda w mrocznie fantastycznym stylu. Przyznam, że nieco obawiam się – ze względu na me wrażliwe serce – finału serii, ale ciekawość na pewno i tak zwycięży.


Śpiew potępionych da się słyszeć też tam:

– Zastanów się, czy warto. Poddaję pod rozwagę, że wilki, które przyjmują zlecenia od myśliwych, nazywamy psami. Wiodą wygodniejsze życie niż ich dzicy kuzyni.

Poprzedni

Dziennik zapowiedzianych wojen, czyli „Apartament w hotelu Wojna” Tomáša Forró

Następne

Rozbudowane (r)ewolucje, czyli „Czerwony Mars” Kima Stanleya Robinsona

2 komentarze

  1. „Dezynwoltura” to słowo tyleż piękne, co zdecydowanie za rzadko stosowane 😉 Zawsze mi się ciepło na sercu robi, gdy natknę się na nie w jakiejś książce.

    • pozeracz

      Najlepsze jest to, że wiem, komu zawdzięczam znajomość tego słowa. Poznałem je po raz pierwszy za sprawą wywiadu z Andrzejem Sapkowskim. Było to zapewne jakoś przy okazji wydania „Narrenturmu”, więc czasu temu sporo. I od tego właśnie wywiadu mam do tego słowa słabość i staram się wtrącać. Jak zgapiać, to od najlepszych 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén