Bywają takie książki, które wskakują na wysokie miejsce na liście „do przeczytania”, gdy tylko się dowiemy o ich istnieniu czy też planowanym wydaniu. W przypadku fikcji literackiej czynnikiem decydującym jest w większości przypadków autor/ka. Tak samo bywa i z literaturą faktu, ale tu z kolei często decyduje sam temat. I tak właśnie było ze mną i z Cokolwiek powiesz, nic nie mów. Będę na tyle egotyczny, że pozwolę sobie miast wstępu zamieścić rozszerzone objaśnienie, dlaczego książka Patricka Raddena Keefe’a tak bardzo mnie przyciągnęła.
Za sprawą (już zakończonego) unijnego programu Socrates Comenius w 2002 roku wraz z częścią mojej licealnej klasy udałem się na dwutygodniową wymianę do północnoirlandzkiego miasteczka Omagh. Część rodziców obawiała się ze względu na sytuację polityczną, ale dla większości z nas zamachy i cała resztą wewnętrznego konfliktu była sprawą minioną. W końcu cztery lata wcześniej podpisano porozumienie wielkopiątkowe. W dodatku mieliśmy nocować u uczniów ze szkoły integracyjnej, czyli takiej, w której uczą się katolicy wraz z protestantami. Dopiero na miejscu dowiedzieliśmy się, że w tamtym roku właśnie w Omagh doszło do najbardziej krwawego zamachu – 15 sierpnia 1998 roku wybuchła bomba, która zabiła 29 i raniła 220 osób. Na własne oczy i uszy przekonaliśmy się też, że podziały zdecydowanie nie przeminęły. Byliśmy w Belfaście i widzieliśmy płoty rozdzielające dzielnice protestanckie od katolickich oraz słynne murale. Byliśmy w Derry w miejscu, w którym doszło do wydarzeń znanych potem jako Krwawa niedziela. Dowiedzieliśmy się, że nawet w Omagh są miejsca, w których samochód policji może zostać obrzucany kamieniami. Widzieliśmy żołnierzy patrolujących miejscowe koszary z bronią długą u boku. Mi w pamięć najbardziej zapadła jednak inna sytuacja. Wraz z uczniami spędzaliśmy część wieczorów wędrując po pubach i innych nocnego życia przybytkach. Mieliśmy udać się do kolejnego, gdy okazało się, że gość stojący na bramce nie chce wpuścić części z miejscowych uczniów. Nie bardzo wiedzieliśmy, o co chodzi, ale po prostu poszliśmy do następnego. Dopiero nazajutrz okazało się, że chodziło właśnie o wyznanie. W niemal dwudziestotysięcznym mieście bramkarz przed pubem wiedział, którzy uczniowie miejscowego liceum są katolikami, a którzy protestantami.
Do lektury Cokolwiek powiesz, nic nie mów podchodziłem więc z pewnym bagażem, ale przyznam też od razu, że wczytywałem się nigdy w historię samych Kłopotów (ang. The Troubles), a o dzieje wyspy i podłoże konfliktu poznałem lepiej dopiero na studiach. Patrick Radden Keefe przedstawia powojenną historię konfliktu w Irlandii Północnej przez pryzmat jednego z jego wątków: zniknięcia Jean McConville w 1972 roku. Wydarzenie to stało się punktem wyjściowym dla przedstawienia losów wielu postaci powiązanych z nim na różne sposoby oraz tła społeczno-politycznego, które do niego doprowadziły. Historia rodziny McConville początkowo służy pokazania doli „zwykłej” rodziny, która znalazła się w centrum wydarzeń z racji przypadku i miejsca zamieszkania. Później zaś dołącza do pozostałych walczących o prawdę dotyczącą ludzi „znikniętych” przez IRA. Spośród bojowników czytelnik poznaje między innymi siostry Price, Brendana Hughesa czy też Gerry’ego Adamsa, których drogi życiowe stanowią odbicie przemian po tej stronie barykady.
W Cokolwiek powiesz, nic nie mów Keefe skrupulatnie, choć niejako na marginesach, przedstawia historię Kłopotów, ale to właśnie ludzie są w centrum tej opowieści. Biorąc pod uwagę ludzką naturę, dziwić zaś nie powinno, że najbardziej fascynują ci najmocniej moralnie poszarpani. Ich losy są frapujące same w sobie, ale autor umiejętnie wyciąga i eksponuje złożoność i problematyczność ich postaw. Najlepszym przykładem jest tu Gerry Adams, jeszcze do niedawna był lider partii Sinn Féin, jeden z autorów i motorów napędowych porozumienia pokojowego. Nim obrał ster na ugodę z Wielką Brytanią był dowódcą Brygady Belfasckiej oraz członkiem rady wojennej Prowizorycznej IRA – to on wydawał wyroki śmierci na donosicieli, planował zamachy, to on zabronił głodującemu Bobby’emu Sandsowi przyjąć propozycję Margaret Thatcher i przerwać strajk. Wyparcie się tego epizodu oraz przypisywanie łatki rozgoryczonego przeciwnika pokoju czy wręcz kapusia każdemu, kto nie podziela jego wizji, odebrało jego podwładnym resztki moralnego spokoju. Jeśli ich dowódca przekreśla lata ich walki, to jak oni mają żyć z tym, co zrobili? Mnie zaś fascynuje, jak taki człowiek jak Adams mógł tak skutecznie funkcjonować w życiu publicznym.
Cokolwiek powiesz, nic nie mów w dobitny i wyrazisty sposób ukazuje też absurdy i horrory podobnych konfliktów. Keefe ma talent do pokazywania scen, które stanowią kwintesencję danego miejsca, klimatu. Obszernie cytowany pod wpisem fragment doskonale pokazuje to, jak wyglądała sytuacja w wielu republikańskich rodzinach. Przypuszczam, że w powieści taki obrazek uznany zostałby za groteskowo przesadzony. Jednak to właśnie w takich domach wyrastali fanatycznie oddani sprawie członkowie IRA, którzy potem gotowi byli głodzić się na śmierć, opierać torturom i przelewać krew niewinnych. Ich upór przyjmował momentami i wymiar groteskowy, jak w trakcie protestu w więzieniu Armagh, w trakcie którego część więźniów początkowo odmówiła mycia się, a potem i opuszczania cel by załatwić potrzeby fizjologiczne. W trakcie tego wszystkiego autor pozostaje gdzieś z boku, bezosobowo i niemal bezstronnie. Da się tu bowiem wyczuć między słowami nutki pogardy dla takich osób, jak Gerry Adams.
Cokolwiek powiesz, nic nie mów to bardzo dobry reportaż, który nie tylko ukazuje historię zaginięcia Jean McConville, ale też poprzez nią wprowadza czytelnika w meandry północnoirlandzkiego konfliktu. Keefe nie daje czytelnikowi gotowych odpowiedzi, nie rozgrzesza swoich bohaterów, po prostu w odpowiednio ustrukturyzowany sposób prezentuje fakty, do których dojście musiało wymagać kolosalnego wysiłku.
Ze egzemplarz do recenzji dziękuję…
Ciotka Bridie, jedna z sióstr Chrissie, brała w młodości udział w akcjach zbrojnych. Pewnego razu w 1938 roku przenosiła skrzynkę z materiałami wybuchowymi. Nagle doszło do eksplozji. Wybuch urwał jej obie dłonie, oszpecił ją i oślepił. Bridie miała wówczas dwadzieścia siedem lat.
Wbrew ponurym prognozom lekarzy przeżyła, ale do śmierci potrzebowała opieki. Bez dłoni i oczu nie mogła się przebrać, wydmuchać nosa ani zrobić czegokolwiek samodzielnie. Wiele razy wprowadzała się na dłużej do domu przy Slievegallion Drive. Price’owie zapewne jej współczuli, ale przede wszystkim podziwiali jej gotowość poświęcenia życia i zdrowia dla sprawy. Bridie, wróciwszy ze szpitala, znalazła się w swym maleńkim domu z ubikacją na zewnątrz, bez żadnej renty, bez wsparcia opieki społecznej. Pozostało jej tylko życie w ślepocie. Mimo to nigdy nie żałowała swej ofiary na rzecz zjednoczenia Irlandii.
Gdy Dolours i Marian były małymi dziewczynkami, Chrissie wysyłała je na piętro, polecając, by „porozmawiały z ciotką Bridie”. Kobieta siedziała sama w ciemnej sypialni. Dolours wspinała się po schodach cichutko na palcach, ale Bridie miała bardzo czuły słuch, toteż zawsze wiedziała, że ktoś się zbliża. Bez przerwy paliła. Już jako ośmiolatka Dolours miała za zadanie przypalać ciotce papierosy i wkładać je do jej ust.
awita
Myślę o tej książce jako pozycji koniecznej do przeczytania w uzupełnieniu irlandzkich powieści, które już znam: „Gwiazda zwana Henry” Roddy’ego Doyle’a (obalająca mity o moralnej czystości irlandzkich bojowników o wolność), „Ulica marzycieli” Roberta McLiama Wilsona (Belfast lat 90-tych przedstawiony jako krajobraz po bitwie, z niezagojonymi ranami po obu stronach). Dotąd nie słyszałam o innym reportażu na ten temat i cieszę się, że ten jest bardzo dobry.
Ambrose
Awito, pozwolę sobie odnotować tytuły, o których wspomniałaś. Jako młody człowiek interesowałem się trochę konfliktem w tym regionie, ale sprowadzało się do głównie do czytania książek sensacyjnych. Dobrze byłoby to uzupełnić o literaturę piękną.
czytankianki
@ Ambose
Z prozy polecam „Cala” MacLaverty’ego. Tylko uwaga: na allegro często było widać Mac Laverty.;((((
pozeracz
Zaraz, zaraz… Powieści sensacyjne to nie literatura piękna?
Ambrose
Dla mnie to bardziej literatura rozrywkowa 😉
pozeracz
Ach, rozumiem. Mnie zawsze te typologie irytują, zwłaszcza jak jeszcze weźmie się pod uwagę rozbieżności z anglosaskim nazewnictwem.
czytankianki
Popieram.;)
absolutely wiseman
mówisz – masz : NEVILLE STUART – „DUCHY BELFASTU” – wyd. WAB Wa-wa 2012
pozeracz
Dziękuję za polecankę.
czytankianki
@ Awito
Można jeszcze pokusić się o reportaż „Belfast 99 ścian pokoju”, choć pozostawia wiele do życzenia.
Niedawno przy innej okazji ktoś wspomniał o „Ulicy marzycieli” i chyba się skuszę.;)
pozeracz
Ja zaś dodam jeszcze od siebie, że w książce wymieniona jest cała fura innych relacji, pamiętników i tym podobnych, ale w większości nie przetłumaczonych na polski.
Zawsze można jednak sięgnąć do innej muzy i zainteresować się dorobkiem Jima Sheridana.
absolutely wiseman
mam rodzinę w Republice ale często jeździliśmy „na północ” – zwiedziłem m.in. cały „szlak” CAUSEWAY oraz Derry , Belfast – porobiłem mnóstwo materiałów video i fotografii ( MURALE!!!) , więc – gdy wpadła mi w łapki „WHATEVER YOU SAY-SAY NOTHING” – pochłonąłem w trzy wieczory ( i noce) : lektura jest – jak FILM : ma się wrażenie OGLĄDANIA wydarzeń opisanych w książce! Teraz – „konfrontuję” treści w niej zawarte – z materiałami w Google`u i Wiki … Mam więc – „roboty” – na paręnaście dni/tygodni. 🙂
pozeracz
To nie mogę nie zapytać… Czy nadal napięcie jest tam tak wyczuwalne?