Me pierwsze spotkanie z literackim diariuszem nie spowodowało co prawda nagłego szału i rzucenia się na wszelkie przejawy tej formy literackiej, ale spowodowały szybki zakup wspomnień części drugiej. Fakt, iż Dziennik 1949-1956 czekały na półce ponad dwa lata świadczy jedynie o książkowym nadmiarze i czytelniczym roztrzepaniu. Co się jednak odwlecze…

marai dziennik

Pierwsza część dzienników kończyła się, gdy Márai wyjeżdża z Węgier — po części zniesmaczony, a po części wystraszony komunistycznymi porządkami pisarz trafia do Neapolu. Miasto to przypada autorowi do gustu i dość szybko przysposabia go sobie, mimo (auto)wygnania. Niestety, tak dobrze już nie jest na froncie materialnym: rodzina klepie biedę, wyprzedając powoli przeróżne precjoza, a literat wypatruje wszelkich możliwych zajęć. Ta egzystencjalna niepewność wymusza opuszczenie locus amoenus i wyprawę za ocean. W Nowym Jorku literat początkowo czuje się przytłoczony, a ciężaru dokłada i diariusz domyka upadek powstania węgierskiego.

Dziennik 1949-1956 to książka, do której recenzowania mógłbym podejść z pewną dezynwolturą i powtórzyć obserwację z poprzedniej recenzji, podmieniając kluczowe szczegóły. Nie będę jednak takim oportunistą i postaram się dodać kilka słów od siebie, lecz posiłkując się tekstem sprzed dwóch lat. Zacznę zaś od repety dotyczącej stylu, gdyż w tym tomie kunszt pisarski jest jeszcze bardziej widoczny. Może to być wpływ neapolitańskiego otoczenia i klimatu wolności w kontraście do trudów czasów wojny, ale opisy (zwłaszcza morza w różnych konfiguracjach atmosferyczno-oświetleniowych) potrafią oczarować. Intensyfikacji ulega też aforystyczna właściwość pisarstwa Máraiego — może przesadą byłoby stwierdzenie, że co stronę można tu napotkać sentencję, ale natężenie pięknych fraz znacznie przekracza średnią pięknoliteracką.

marai dziennik

Krok po kroku…

Jeśli zaś chodzi o samą treść, to można tu napotkać podział niejako życiem wymuszony. Cezura, którą jest pokonanie Atlantyku, uwidacznia się nie tylko w sposób oczywisty we fragmentach codzienno-geograficznych, ale ujawnia się też w tych bardziej abstrakcyjnych czy też artystycznych. Neapol i jego okolice, mimo trudności finansowo-bytowych, działa na Máraiego pobudzająco — artystyczną duszę pobudzają elementy kultury materialnej oraz pejzażowe wizje, a jego usposobieniu odpowiada włoska codzienność i la dolce vita. Węgry, choć odległe politycznie, zdają się jeszcze w zasięgu nie tylko dosłownym. Natomiast podróż do USA oznacza nie tylko zderzenie z jakże odmienną kulturą i mentalnością, ale i pożegnanie z Europą, symboliczne i fizyczne, które pogłębione zostaje przez wspomnianą już klęskę powstania węgierskiego. Jednak nawet przed tym ostatecznym porzuceniem Węgier mierzy się z trudnościami z pisaniem powiązanymi w niemałej mierze ze świadomością tego, że tworzy sztukę, że pisze dla nikogo — odcięty od odbiorców rodowitych, a przez nowych jeszcze nie poznany.

Natomiast za sprawą formy Dziennik 1949-1956 to lektura w sam raz nadająca się do czytania z doskoku, w urywkach. Wystarczy bowiem kilka stron, aby znaleźć aforyczną perełkę, zachwycić się pięknem zachwytu Máraiego lub też poznać jego zdanie na temat jakiegoś dzieła literatury. Węgier bowiem czyta niemało i różnorodnie, a do tego czytelnikiem jest krytycznym i o gustach wyrobionych. Bywa także w galeriach, a w trakcie wędrówek po Neapolu przygląda się także zabytkom i ukazuje je ze swej perspektywy. Nie brak tu też wyimków z codzienności czy też słów poświęconych przybranemu synowi, jego postępom w szkole czy też aklimatyzacji w USA, ale — podobnie jak w tomie poprzednim — sfera intymna pozostaje nie do wglądu.

Nie wiem co prawda, czy zostanę pożeraczem literackich dzienników, ale Dziennik 1949-1956 na pewno byłby solidną przyczyną takiego stanu rzeczy. Márai memuarystą jest wnikliwym i konkretnym, a przy tym piszącym kunsztownie i z dbałością o każde słowo. Przy tym jest to także świadectwo czasów, które literacko przeze mnie eksplorowane nie były.

Rosjanie postępują tak samo od 1945 roku: robią jeden krok i rozglądają się ostrożnie dookoła, a kiedy widzą, że niezadowolone pomrukiwanie jest jedyną reakcją na zadany przez nich gwałt, spokojnie robią kolejny krok.