Debiutujące na początku roku wydawnictwo Pauza jak dotąd wstrzeliwało się w me literackie gusta ze stuprocentową skutecznością. Trzy pierwsze powieści wydane przez Anitę Musioł były jednymi z ciekawszych lektur w tym roku. Jednak każda seria musi kiedyś dobiec końca. Éduard Louis określany ponoć jest francuskim Faulknerem, ale to właśnie na jego Historię przemocy padło me pierwsze pauzowe niedopasowanie.
Czwarta nad ranem w Paryżu kojarzyć się może z wieloma (nie)przyjemnościami, ale na pewno nie jest to dobra pora by zapraszać nieznajomego do domu. Tak w zasadzie żadna pora nie jest na to dobra. Jednak pewien młodzieniec nie wykazuje tej dozy rozsądku i daje się namówić smagłemu Redzie. Reszta wigilijnej nocy jest upojnie zmysłowa, ale ranek szybko przeradza się w koszmar. Édouard staje się ofiarą przemocy fizycznej i seksualnej. Słuchając siostry relacjonującej mężowi te zdarzenie, wraca nie tylko do fatalnej nocy, ale i do swego dzieciństwa.
Historia przemocy najbardziej zapada w pamięć ze względu na część bolesną. Gwałt to temat bardzo drażliwy i nadal w literaturze pojawiający się względnie rzadko, zwłaszcza w roli centralnej dla fabuły i mężczyzną w roli ofiary. Louis, przekładając swoją traumę na literaturę, nie oszczędza czytelnika, ale jednocześnie nie ucieka się do żadnych tanich sztuczek. Sam akt jest opisany oszczędnie, a dużo większy nacisk położony jest na stronę emocjonalną. Jest to widoczne między innymi w stopniowaniu natężenia szczegółowości. Bardzo mocne wrażenie robi jeden z początkowych fragmentów, w którym autor opisuje sprzątanie mieszkania i czyszczenie własnego ciała, by tylko pozbyć się wszelkich śladów po Redzie. Poruszająco opisana jest także zmiana nastawienia głównego bohatera do innych ludzi, przechodzenie pomiędzy strachem, nienawiścią i obojętnością. Odczucia osoby poddawanej przemocy i następstwa tego aktu ukazane są wysoce przekonująco.
Ciekawie wypada też zabieg podwojenia perspektywy narracyjnej. Pewna część wydarzeń relacjonowana jest bowiem z drugiej ręki, przez siostrę Édouarda. Sam protagonista przysłuchuje się zaś monologowi (mąż odpowiada co najwyżej półsłówkami) siostry i raczy czytelnika własnymi komentarzami. Taki dwugłos pozwala spojrzeć na historię z dwóch punktów widzenia, co jest o tyle ciekawe, że Clara stanowi tu odbicie, głos Francji małomiasteczkowej – niezbyt tolerancyjnej i pozbawionej perspektyw. Jednak docinki protagonisty, jego stosunek do siostry i własnej przeszłości oraz fakty z jego młodości czynią z niego postać trudną do polubienia. Éduard niemal pogardza swoją rodziną, jest złośliwy, a jego samoświadomość tylko pogłębia emocjonalną konfuzję odbiorcy. Główny bohater niby zdaje sobie sprawę ze swoich przywar i nie stara się ich ukrywać, ale jednocześnie nie wyraża żadnej chęci zmiany swojego zachowania.
Główny problem powieści Louisa jest jednak inny. Otóż Historia przemocy traci na sile przekazu ze względu na nadmierną dygresyjność i rozstrzał wątków. Édouard co chwila przerywa swą podwojoną relację z tragicznego wieczoru i przetyka ją nie tylko opisami swoich traum, ale też rozbudowanymi historiami z dzieciństwa, rodzinnymi refleksjami czy też przemyśleniami natury ogólnej. Można te wtręty postrzegać jako celowe retardacje, które stanowią jeden ze sposobów radzenia sobie z traumą, ale ta interpretacja jest o tyle problematyczna, że te wtrącenia nie ustają nawet po opisaniu samego gwałtu. Efektem ubocznym takiej skłonności do dywagacji jest osłabienie wydźwięku głównego tematu powieści – pomiędzy tym wielosłowiem wytraca się emocjonalna siła uderzeniowa. Przyznać jednak trzeba, że dzięki nim czytelnik poznaje współczesną Francję niejako od podszewki.
Historia przemocy to powieść poruszająca bolesny, drażliwy temat. Éduard Louis opisuje przemoc, której doświadczył w sposób poruszający i wiarygodny. Jednak jednocześnie rozmywa emocje, które wzbudza u czytelników, nadmiernie licznymi retardacjami. Ja sam byłem pod wielkim wrażeniem samego początku, ale z czasem ferment zelżał, a na koniec pozostałem z uczuciami mocno mieszanymi.
Za egzemplarz serdecznie dziękuję
O Historii przemocy poczytacie też tu:
Staram się za wszelką cenę nad tym nie zastanawiać, a ilekroć to robię, staram się odwrócić własną uwagę, skoncentrować się na czymś innym, tak jakbym chciał, żeby z tego wszystkiego, co mi odebrał, przynajmniej to – swoje imię – mi zostawił. Próbuję sobie wmówić, że już sama znajomość tych czterech liter pokrewna jest zemście lub – jeśli to zbyt mocno powiedziane – władzy nad nim wynikającej bezpośrednio z tej wiedzy. Nie chcę czuć, że przegrałem na każdym polu.
Ania || SlowReading.pl
Widzę, że jesteśmy zbieżni w opiniach. Dla mnie też powieść wytraciła tempo po 50 stronach, no i ta siostra… Ale momenty, w których narrator bez dygresji i bez ozdobników opowiada o swoim cierpieniu są bardzo mocne i bardzo dobre.
pozeracz
Ta siostra to w sumie dość ciekawa postać – utkwiła na tym francuskim wygwizdowie bez perspektyw i jest po części odbiciem głosu mieszkańców takich miejscowości, ale i tak mam wrażenie, że Eduard traktował ją zbyt ostro.
Ania || SlowReading.pl
O to traktowanie mi właśnie chodzi, wyniosłe, podczas gdy książka jest krytyką pogardy wobec innych. Karykatura się z tej siostry robi.
pozeracz
Tak… W ogóle można odnieść wrażenie, że we Francji każdy kimś pogardza.
Ambrose
„Francuski Faulkner” – uwielbiam takie „sztuczki” marketingowe, które w mojej opinie są niezwykle krzywdzące dla pisarza, którego w ten pokraczny sposób pragnie się zareklamować.
Sama książka, mimo wspomnianej wady, wydaje się lekturą dość ciekawą i wartościową. Jeśli tylko natknę się na nią w bibliotece, to nie omieszkam sięgnąć.
pozeracz
Gdy napotykam takie określenia zastanawiam się, czy rzeczywiście jakiś krytyk tak napisał, czy to tylko ekstrapolacja promocyjna wydawcy. W tym przypadku mam wrażenie, że ktoś mógł po prostu wskazać inspiracje czy też ślady Faulknera, a potem marketingowe czary zadziałały i Louis Faulknerem się stał. Ciekaw też jestem, co sam autor na to.
czytanki anki
Czytałam wywiad z autorem w WO i stwierdziłam, że nie chcę przechodzić przez to jeszcze raz w książce. Ale dobrze, że taki temat wypłynął, bo ofiary zazwyczaj zamykają się w sobie i/lub są zaszczuwane, a trzeba o tym mówić.
pozeracz
Zdecydowanie, wymaga to wielkiej odwagi. Mam wielką nadzieję, że tak forma przepracowania traumy pomogła autorowi.
Czepiam się książek
Widzisz, a u mnie zupełnie odwrotnie. Jak wspominałam już u SlowReading, mnie Pauza rozczarowała („Legenda o samobójstwie” albo słaba proza – podobno Vann pisze na fali i nie redaguje później swoich tekstów, to by wiele wyjaśniało – albo tragiczny przekład, „Pierwszego bandziora” nie zmęczyłam do końca, po „Naszego chłopaka” jeszcze nie sięgałam ) i skrycie liczyłam na to że „Historia przemocy” zatrze nieprzyjemne wrażenie. Nie mam nic przeciwko dygresyjności, która Tobie trochę przeszkadzała. Bardzo mnie kusi to psychologiczne tło całej historii. Przeczytam na pewno, w tym przypadku nie wygram, i nawet nie będę walczyć, z moją żarłoczną ciekawością 😉
pozeracz
Czasem lepiej nie walczyć, szkoda czasu 😉 Ale co dokładnie tak Ci wadziło w stylu Vanna/tłumaczenia jego?
Czepiam się książek
Ubogi styl, masa powtórzeń, to ciągłe i, i, i… trzydzieści „i” na jednej stronie. W ogóle była masa błędów stylistycznych. Nie recenzowałam książki, ale dodałam wpis na moim insta-bookstagramie, poparty fotkami fragmentów. Naprawę czytam bardzo wnikliwie i umiem się przyczepić do języka. Tłumaczka się wzburzyła, przysłała mi fragment oryginału na dowód, że tłumaczenie nie jest złe. Było jak kalka z angielskiego, a to jest złe. Istnieją przekłady lepsze od oryginałów, są pisarze którym brakuje finezji a tłumacze i redaktorzy ich ratują. Dla mnie Vann to wielki literacki niewypał. Pauza też się debiutem nie popisała. Oby było tylko lepiej 😉
pozeracz
Hmmm… A tu poruszasz bardzo ciekawą kwestię. Czy tłumacz i redaktor powinni „ratować” oryginał? Jak daleko od oryginału mają odchodzić? Czy taki brak finezji nie był czasem zamysłem autora? Aż nabrałem ochoty na przeczytanie oryginału.