Większość z nas zna choć historie związane z wsią/miejscowością, w której wszyscy o wszystkich wiedzą. Co pewien czas da się też słyszeć o różnych wypaczeń wynikających ze szczelności czy wręcz wsobności takich grup. Jutro przypłynie królowa to relacja z i opowieść o takiej właśnie społeczności, która pozornie żyje na sposób współczesny, ale jednocześnie nie wyzbyła się swych historycznych obciążeń.
Pitcairn to największa wyspa z grupy wysp o tej samej nazwie położonych na Oceanie Spokojnym. Pierwszymi ich mieszkańcami byli Polinezyjczycy, ale krwawa wojna domowa z okolic XV wieku doprowadziła do odcięcia i w konsekwencji wyludnienia wysepek. Trzeciego lipca 1767 roku główną wyspę zauważył Robert Pitcairn, marynarz HMS Swallow, co doprowadziło do jej „odkrycia” i nazwania. Możliwe, że wyspa do dziś pozostałaby bezludną, gdyby nie pewien brutalny raptus w służbie Jej Królewskiej Mości – (wtedy) porucznik William Bligh. Mieszkańcami zostali bowiem buntownicy z HMS Bounty, którzy trafili tam po wewnętrznych konfliktach i porwaniu dwudziestki Tahitańczyków. Załoga feralnego okrętu złożona była w dużej mierze z rzezimieszków i przestępców, co odcisnęło się na późniejszej historii… oraz niniejszym reportażu.
Pierwszą rzeczą, o której należałoby wspomnieć przy pisaniu Jutro przypłynie królowa jest zaangażowanie, które było wymagane od autora, aby napisać ten reportaż. Wasielewski dostał zgodę na przebywanie na wyspie tylko dlatego, że podał się za antropologa piszącego o żeglarskich sagach. Korespondenci byli zastraszani, a jedna z reporterek miała usłyszeć: „Powiesimy cię, jeśli o nas źle napiszesz”. Autor nie wraca do tego często, skupia się na mieszkańcach, ale opisy odczuwanego poczucia zagrożenia brzmią przekonująco. Jednocześnie nie odnosi się wrażenie, że reporter chciał stawiać się w centrum uwagi, gdyż wspomniane fragmenty skutecznie służą budowaniu atmosfery, wzbogacają obraz Pitcairn i jej mieszkańców.
Trudno mi, gatunkowemu laikowi, oceniać elementy warsztatu czy też sztuki reporterskiej. Mogę za to spojrzeć od strony przedstawionej opowieści. W tej optyce Jutro przypłynie królowa wypada dobrze, ale ma pewne – choć drobne – braki. Pozytywnie wypada skontrastowanie historii i obecnej sytuacji młodej kobiety, której udało się wyrwać z matni, z (nie)zmiennością wyspiarskiej rzeczywistości. Trauma i powracające lęki zostają przeciwstawione swoistej bezkarności gwałcicieli, ale też postępującym rozpadem społeczności i widmem wyludnienia. Autor umiejętnie rysuje portrety mieszkańców – ofiar, oprawców i tych dających milczące przyzwolenie. Wyraziście oddaje lęk tych pierwszych, butę tych drugich oraz wątpliwe moralnie tłumaczenie ostatnich. Drobną wątpliwość budzi jedynie przytoczenie historii HMS Bounty i samej społeczności dopiero w połowie książki. Jest to odpowiednio umocowane w konstrukcji, ale niepotrzebnie rozbije płynność lektury.
Jutro przypłynie królowa to jednak przede wszystkim opowieść o ludzkiej naturze i ciężarze okoliczności. Pierwszą reakcją na przedstawioną historię, na gwałty popełniane na dziewczynkach i kobietach, na ich ból i strach jest wściekłość, natychmiastowe potępienie. Złość za pozostaje z czytelnikiem, łącząc się z niezrozumieniem, ale z czasem dochodzą inne nuty. Bez obaw, autor ani przez chwilę nie próbuje usprawiedliwiać oprawców. Przedstawione są próby tłumaczenia, sięgania do historii czy też „polinezyjskiej rozwiązłości”, ale za ich sprawą to społeczność zaczyna jawić się jako winowajca. To nieme przyzwolenie początkowo na dominację, a potem brutalność, grupy silnych mężczyzn dodało im sprawczości. Z przerażeniem obserwujemy, jak społeczność (stawiana na Pitcairn na piedestale jako wartość nadrzędna) przehandlowuje los/życie swoich córek w zamian za (pozorne) przetrwanie. Czas pokazuje jednak, że to przyzwolenie było właśnie początkiem końca.
Maciej Wasielewski porusza tu też inne wątki, a Jutro przypłynie królowa może służyć czytelnikowi za źródło przemyśleń na różne trudne tematy. Historia grupki buntowników nie jest łatwa do przetrawienia, a lekcje z niej płynące nie są wcale oczywiste. Poza jedną: przyzwolenie na zło nigdy nie prowadzi do dobrego. Banał? Może i tak, ale za to jak dziś ważny.
Królowa przypłynęła i tu:
Siedzę, ona stoi, odwrócona, przy kuchence. Milczymy. Na patelni skwierczą placki, jej ulubione, bananowe.– Wiesz, co pozwoliłoby mi zapomnieć?– Co takiego?– Nic.
Ambrose
„Przyzwolenie na zło nigdy nie prowadzi do dobrego” – pięknie powiedziane i aż żal, że trzeba tę prawdę tak często powtarzać. Szkoda, że nierzadko jest to głos wołającego na puszczy.
pozeracz
To zdanie pasuje do książki, gdyż mieszkańcy wiedzieli, że to, co się dzieje, jest złe. Lecz w szerszym kontekście problem jest bardziej złożony i wiąże się z płynnością czy też subiektywnością podziałów na dobro i zło.
Hiedra
Widzę, że i u Ciebie zawitał wątek ciemnej strony człowieczeństwa. Sartre napisał, że piekło to inni, a mnie tego rodzaju lektury utwierdzają w smutnym przekonaniu, że piekło to my wszyscy, tylko dać nam do stworzenia piekła sposobność. Dzięki, Qbusiu. Zdecydowanie dodaję Królową do koszyczka lektur na zimę.
pozeracz
Tak, czasem nie trzeba nas nawet zachęcać, a sami chwycimy za narzędzia (nie tyko tortur).