Raz na czas jakiś tutaj albo też na facebookowym mym profilu wspominam o swych różnych literackich niekompatybilnościach. Przez długi czas na przykład nie tykałem niemal wcale thrillerów/kryminałów, ale teraz coraz częściej wyjątki czynię. Niezbyt mi też po drodze z literaturą grozy, zwłaszcza w wydaniu czysto-horrorowym. Jednak mam słabość do grozy nieoczywistej, igrającej z innymi gatunkami. Niektórzy pewnie od razu stwierdzą, że Wojciech Gunia powinien w takim razie znaleźć się tu dużo wcześniej. Cóż, co się odwlecze… Oto więc Kiedy będziesz gotowy, idź.

kiedy będzie gotowy

Na zbiór składa się osiem tekstów, które nie są ze sobą połączone w żaden sposób fabularnie, ale wspólnych motywów kilka znaleźć w nich można. Pierwszym z nich jest sytuacja, w której znaleźli się bohaterowie opowiadań: beznadzieja, przemoc, trauma oraz/lub wojna. Podejmują oni i one co prawda próby wyswobodzenia się z dotychczasowej sytuacji egzystencjalnej, ale są to ruchy pozorne lub z góry skazane na niepowodzenie. Wszystko to na scenie, którą jest opresyjny świat liminalny, który utknął na granicy realności i sennego koszmaru.

Kiedy będziesz gotowy, idź to doskonały przykład tego, jak intensywny niepokój może wywołać proza (niemal) bez straszenia. Co prawda Wojciech Gunia (albo i wydawca) pozwala sobie na otwierający psikus i pierwsze opowiadanie (Przemiana Tamary D.) sugerować może, że czytelnik będzie mieć do czynienia z typowym horrorem (i do tego w odmianie body), ale pozostałe skręcają raczej w strony traumatyczno-niedopowiedzeniowe. Nawet osadzony w bliżej nieokreślonym (choć kto wie…) świecie wiecznej wojny tekst skupia się raczej na wpływie takiego konfliktu na jednostkę i niemożności ucieczki od jej konsekwencji. Nerwy odbiorcy zdecydowanie częściej szarpią tu beznadzieja i egzystencjalne zgnębienie bohaterów, a niekoniecznie dokładnie to, co im się w tej chwili przytrafia. Jest to tym bardziej odczuwalne, gdyż działania postaci wynikają właśnie z tego stanu lub (ostatecznych) prób wyrwania się z niego.

gunia kiedy będziesz gotowy

Poczucie egzystencjalnej beznadziei nie rezonowałoby tak skutecznie z czytelnikiem, gdyby nie umiejętna kreacja postaci. Ich odczucia, przemyślenia i ogólne (nie)odnajdywanie się opisane jest w sposób przekonujący i znacznie ułatwiający empatyzowanie. Po części jest tak za sprawą ich życiowo-ekonomicznej zwykłości — spotkać tu bowiem można gospodynię domową, szeregowego żołnierza czy też podrzędnego pracownika fabryki — ale takie społeczne wyrównanie to nie wszystko. Ważniejsze jest właśnie wiarygodne oddanie ich wnętrza, oddanie stanu ich duszy, które to przemówi nie tylko do osób, które też kiedyś w taką otchłań zajrzały.

Można to pewnie po części wywnioskować z akapitów powyższych, ale: Kiedy będziesz gotowy, idź jest też bardzo dobrze napisane. Wojciech Gunia niezwykle przekonująco opisuje nie tylko stan duszy bohaterów, ale i ich otoczenie. Odpowiednio dobranymi środkami stylistycznymi buduje spójny obraz świata poza światem czy też na granicy istnienia — niby rzeczywistego, niby osadzonego w prawdopodobnych miejscach, ale jednocześnie niedookreślonego i w szarościach rozmytego. Ta smętność zewnętrzna spina się (momentami poetycko) z tą wewnętrzną, a źródłem dodatkowych lub uzupełniających kluczy interpretacyjnych są podrzucane przez autora na wstępie każdego z tekstów cytaty. Nie brak tu też wulgaryzmów, dosłowności i brutalności, ale zawsze zdają się one być na miejscu.

wojciech gunia

autor: Przemysław Poznański / encyklopediafantastyki.pl

Pierwsze spotkanie z prozą Wojciecha Guni uznać mogę za bardzo udane. Kiedy będziesz gotowy, idź to zbiór tekstów, które potrafią sprowadzić do emocjonalnego parteru i długo trzymać w tej niewygodnej pozycji. Jest to możliwe za sprawą kunsztownie używanego języka, przekonująco wykreowanych postaci i zgranego z ich beznadzieją (obok)świata.


Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję

Poczułam dziwne mrowienie, które przeistoczyło się w ból. Ale nie był to ból nieprzyjemny, było w nim coś z uwalniającej się z wolna ulgi, jak wtedy, gdy pęka czyrak i ropa może się wreszcie wysączyć. Dotknęłam miejsca, gdzie bolało. Poczułam pod powierzchnią skóry coś twardego, napierającego od wewnątrz. I pomyślałam, że to dziwne, bo nie odczuwałam skóry jako swojej własnej tkanki. Tak jakby była jedynie czymś, co tłumi, przykrywa mnie.