Jeśli chodzi o kolejność recenzowania, jestem osobnikiem wysoce zdyscyplinowanym. Pierwszeństwo absolutne mają egzemplarze podarowane przez wydawnictwa w kolejności ich przesyłania. Cała reszta opisywana jest zgodnie z chronologią czytelniczą, co potrafi przy natężeniu krytycznym prowadzić do pewnych opóźnień. Raz na bardzo rzadki czas występuje jednak konieczność wyjątku poczynienia — tym razem czynnikiem wyzwalającym był lokalny patriotyzm. Decydującym zaś był jakość i to właśnie dlatego Kieszonkowa metropolia pojawia się tu tak chyżo.

kieszonkowa metropolia

Bydgoszcz to miasto tkwiące w swoistym paradoksalnym rozkroku postrzegania z zewnątrz: większość nie wie o nim niemal nic, a reszta dziwi się temu stanowi po krótkiej wizycie, a potem zachwala na lewo i prawo. Koloryzuję tu oczywiście, ale kto z Was wiedział, że w grodzie nad Brdą mieszka ponad 330 000 osób? Dla Michała Tabaczyńskiego pisanie o Bydgoszczy to nie tylko wyprawa osobista, ale i przyczynek do rozważań o czasie, pamięci i historii Polski wieków niedawnych. Okazuje się bowiem, że w losach miasta odbijają się zaskakująco wiernie perypetie i przypadłości kraju.

Na początek kwestia teoretycznie drugoplanowa w literaturze faktu, czyli styl: Kieszonkowa metropolia napisana jest z wysoką dbałością o styl. Widać to już od pierwszych akapitów, a opis bydgoskiego nieba w noc sylwestrową („[…] rozbłyski tych wielokrotnie złożonych zdań pisanych dziwnym, migotliwym, świetlnym alfabetem…”) po prostu urzeka. Takie fragmenty to najbardziej oczywiste pola do popisów pióra, ale zdecydowanie nie są jedyne. Język słucha się Tabaczyńskiego karnie i użycza swych walorów według potrzeby — gdy trzeba jest zwięźle precyzyjnie, a w innych pasażach cierpko i kąśliwie. Efekt tego jest taki, że nawet osoby Bydgoszczy nieznające mogą zobaczyć ją oczami wyobraźni (per autor), a przy tym całość czyta się z wielką przyjemnością.

„Przyjemność” to słowo, które z kolei nie do końca pasuje do części treści dobieranych przez Michała Tabaczyńskiego. Kieszonkowa metropolia to zbiór dwunastu tekstów obracających się wokół tematów dobranych podług autorskiego filtra i choć są tu wątki neutralne czy też historyczno-ciekawostkowe (np. produkcja jedynej w pełni polskiej maszyny do pisania) lub też prześmiewczo-ezoteryczne (np. ten poświęcony bydgoskiemu zagęszczeniu magicznemu w dwudziestoleciu międzywojennym), to są i takie, dla których adekwatnym epitetem jest „niewygodny”. Chodzi tu mianowicie o (około)bydgoskie obozy, w których po II wojnie światowej zamordowano wielu Niemców, oraz Szabeskurier, czyli ohydny antysemicki szmatławiec redagowany przez Michała Kulika. Te dwie ostatnie kwestie dociążają niejako cały zbiór, ale o ich przydatności i wartości świadczy fakt, że nawet historią zainteresowany (choćby i luźno) osobnik typu autora wpisu niniejszego miał o nich pojęcie mgliste czy wręcz przyzerowe.

Gdy dodać do tego szerzej potraktowane wątki współczesne (np. podbydgoska rakieta a militarny sznyt Bydgoszczy w czasach wojny w Ukrainie) czy też literacko-śledcze (Piotrowski, Salinger i Böll), czytelnik otrzymuje obraz miasta wprawdzie wybiórczy i subiektywny, to jednocześnie złożony i wykazujący wiele paraleli do historii i losów Polski. Mimo odczuwalnej obecności autora w opowieściach, nigdy nie ma się wrażenia, że to on przeważa w narracji — stawia siebie raczej w roli swoistego pryzmatu, a nie jedynie słusznego rozdawcy faktów (i mitów). I choć każdy grodu nad Brdą mieszkaniec tematy dobrałby po swojemu, to zarazem trudno bardzo czepiać się wyborów dokonanych przez autora.

michał tabaczyński

© Zuzanna Straszewska

Kieszonkowa metropolia to wzorowy przykład pisania o mieście. Bydgoszcz ukazana zostaje tu z perspektywy jednostkowej, ale na i uniwersalnej. Zróżnicowany dobór tematów w połączeniu ze stylistycznym kunsztem tworzą całość, która będzie atrakcyjna — także czysto literacko — także dla osób ani trochę nie zbydgoszczonych. Ja zaś może sobie zapoluję na książkę Michała Tabaczyńskiego o Morawach.

Po dzisiejszej Bydgoszczy – nawet jeśli będziemy analizować jej mapę, a nie tylko przemierzać ulice – nie widać śladów dawnego planu miasta; nie tylko średniowiecznego, bo to nawet zrozumiałe, ale i tego z przełomu wieków XIX i XX. Nie widać więc, że to niczyje miasto miało zadatki na miasto idealne. A nawet więcej: że takim miastem w istocie było, doskonale wykorzystując swoje urocze – chociaż niełatwe wcale – położenie.