"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Zwiewna i nieuczesana, czyli „Kundle” Katarzyny Groniec

Transfery między dziedzinami sztuki to zjawisko nie aż tak rzadkie, ale ryzykowne. Skok w literacki bok często oznacza po prostu skok na kasę i stanowi próbę spieniężenia popularności i sukcesu na innym polu. Bywają jednak wyjątki zaskakujące (jak na przykład niezłe powieści Ethana Hawke’a) i te ciut mniej, do których należy właśnie Katarzyna Groniec. Jest bowiem nie tylko piosenkarką, ale i autorką tekstów, od czegóż to do tworzenia prozy nie aż tak daleko. Zresztą przyznam zupełnie szczerze: gdyby nie me umiłowanie jej twórczości, pewnie Kundle by tu nie zawitały.

groniec kundle

Między Zabrzem a Rybnikiem znajduje się pewne miasteczko, a niezbyt daleko od niego jest Toszek, dawniej niemiecki Tost. Ten znany jest z wielkiego zakładu psychiatrycznego, który czasie wojny był obozem jenieckim dla żołnierzy brytyjskich i został nawet opisany przez P.G. Wodehouse’a. Po wojnie pieczę przejęło NKWD i zamordował w nim trzy tysiące ludzi – trudni. Ale to tylko historyczne zaszłości. Dziś to miasto przypomina schronienie dla rozbitków: niepełne rodziny, rozdarte tożsamości, wewnętrzne rany. Spotkać tu można Ślązaków, przesiedleńców z dawnych Kresów, Żydów, Romów i Niemców. To przestrzeń liminalna, tu zaburza więź między językiem a światem, a chaos znaczeń wymieszany z codziennością tworzy egzystencjalną pustkę.

Na potrzeby recenzji niniejszej i hiperbolizując,  Kundle uznać można za jedną z tych książek wywołujących dwie przeciwstawne reakcje: zauroczenie lub rozminięcie się. Czytelnik ma tu bowiem do czynienia z opowieścią bardzo płynną i rozczłonkowaną narracją. Mieszają się tu perspektywy, czasy czy wręcz rzeczywistości. Nad wszystkim zaś czuwa Cisza: byt metafizyczny, obecny w Toszku ab immemorabili, a przy tym moc wielką posiadający. Jednocześnie zdaje się ona przegrywać z peerelowską nowoczesnością, która oznacza dla miasteczka tytularne skundlenie. Postaci mają swe (zazębiające się) historie z momentami przełomu i napięcia, lecz trudno tu szukać klasycznej struktury i zawiodą się odbiorcy oczekujący konwencjonalnego zakończenia.

Tak jak Toszek choć na uboczu obmywany jest przez prądy światowych losów, tak i jego mieszkańcy (stali lub przejściowi) nie mogę od nich uciec. Świat (u/od)tworzony przez Groniec ma bowiem kilka rdzeni — trzy osoby i jeden żywioł. Fatima (córka prostytutki adoptowana przez rodzinę romską i osierocona w trakcie wojny) oraz Sophie (Niemka, która pozostała na miejscu i w końcu wyszła za Polaka) muszą zmagać się konsekwencjami nie tylko swoich działań, ale i tych historycznych czy też narodowych traum i bagaży. Swoistą przeciwwagę dla nich stanowi obdarzona onomastycznie znaczącym imieniem Aszer, która to jest wykreowana poetycko, bliska jest żywiołom i chce zwrócić Toszek naturze (czy wręcz: Naturze).

Nieprzemożonym pierwiastkiem jest natomiast woda, która to jest nie tylko niemal wszechobecna, ale zamiast zgodnie z utartymi schematami być źródłem życia, skręca w inne strony archetypicznych postrzegań: odmienia i zagraża. Kundle ukazują ją jako żywioł niebezpieczny i przynoszący przemiany — niekoniecznie na lepsze. Potrafi zabrać życie, ale też wymyć z człowieka jakąś jego cząstkę. Wszystko to zaś spisane jest frazą może nie tyle (jakby odruchowe porównanie podpowiadało) muzyczną, ale za to poetycką i plastyczną. Bardzo łatwo wsiąknąć w to pisanie i płynąć z nim literacko. Zaznaczyć jednak trzeba, że ta zwiewność i ulotność może niektórych odrzucić.

katarzyna groniec

Kundle to powieść, która potrafi zauroczyć i to pomimo poruszania tematów trudnych i bolesnych. Katarzyna Groniec pięknym językiem ukazała losy miejsca pomiędzy, miejsca splotu losów jednostek i narodów. Gdzieś między tym wije się podstępnie przemieniający żywioł. Ciekaw jestem, czy autorka będzie kontynuowała karierę pisarską — ja na to liczę. Jednocześnie pierwsze spotkanie z wydawnictwem Nisza uznać należy za udane.

Aszer składa się z ci­szy i z ty­ka­nia ze­gara, z ziem­nia­cza­nych obier­ków, z wody na kar­to­fle i z umie­ra­ją­cej kilka razy w roku Stefci Ru­dec­kiej, którą raz po raz za­bija mi­łość do or­dy­nata Mi­cho­row­skiego. Aszer składa się z pod­za­moj­skiej babki, która skoń­czyła pięć klas pod­sta­wówki i swoją mi­łość dzieli mię­dzy Aszer a Trę­do­watą. Która do go­tu­ją­cych się na obiad kar­to­fli, wsta­wia­nych gdzieś mię­dzy hej­na­łem a trze­cią po po­łu­dniu, roni łzy nad lo­sem bied­nej gu­wer­nantki, a do­tarł­szy do strony z na­pi­sem „ko­niec”, za­czyna hi­sto­rię me­za­liansu czy­tać od po­czątku, choć nie jest tak głu­pia, żeby my­śleć, że za któ­rymś ra­zem ta opo­wieść po­to­czy się ina­czej.

Poprzedni

Dreszcze ciekawości versus ostrzegające głosy, czyli wywiad z Marią Gołębiewską-Bijak

Następne

Z Archiwum Q, czyli „W krainie czarów” Sylwii Chutnik

2 komentarze

  1. Luiza

    O, interesujące.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Ta strona używa Akismet do redukcji spamu. Dowiedz się, w jaki sposób przetwarzane są dane Twoich komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén