Są takie książki (czy też serie), które porywają i chwytają za trzewia od pierwszych stron. Są jednak i takie, których lektura toczy się spokojnie, oczarowują powolutku i niepozornie, brak w nich spektakularnych fajerwerków, lecz to one ślad po sobie trwalszy pozostawiają. Takie mam właśnie doświadczenia z prozą Nghi Vo i z Mammoths at the Gates nie było inaczej.

mammoths at the gates okładka

Chih powraca do swego opactwa po raz pierwszy od niemal trzech lat, ale czeka ją tam nie tylko radość z powrotu, ale i smutek straty mentora. Kleryk Thien zmarł i spoczywa wśród archiwistów i gawędziarzy, lecz nie wszyscy są gotowi dać mu odejść. Był on bowiem niegdyś patriarchą klanu Coh z Północnej Przełęczy Dzwonów, a teraz jego wnuczki przybyły na grzbietach królewskich mamutów. Domagają się ciała dziadka, aby dokonać pochówku. Jak odwieść siostry od wyważenia bram, a przy tym odpowiednio oddać szacunek mistrzowi? W całym tym zamieszaniu czai się smutek bezbrzeżny — Niezliczone Cnoty, ptasia towarzyszka przez żałość odmieniona zostaje.

Mammoths at the Gates to przede wszystkim opowieść o stracie: różnych sposobach radzenia (lub nie) sobie z nią i próbach jej zawłaszczania. Śmierć Thiena odciska swe piętno na Chih i innych osobach (oraz ptakach, w sumie osobowościami także obdarzonych) w klasztorze mieszkających, ale też wyciąga na wierzch jego przeszłość i pozostawione po nim krzywdy. Poprzez spór o pochówek Nghi Vo pokazuje trud rozpatrywania osobistych historii czy też oceniania wagi związków międzyludzkich oraz (nawet mocno przeszłych) wyborów. Natomiast wątek Niezliczonych Cnót podkreśla, że żałobę można przeżywać na bardzo różne, czasem z wierzchu niepozorne, sposoby. Mimo ptasiej natury towarzyszki kleryka, to chyba ten właśnie wycinek fabuły najbardziej trzewia szarpie.

dudek mammoths

Dudki rządzą

Biorąc pod uwagę, że Mammoths at the Gates to nowela (120 stron w wydaniu twardookładkowym), dziwić może niespieszne tempo początku. Jednak jak po części we wstępie napomknięte zostało, Nghi Vo nie potrzebuje trzęsienia ziemi na początku ni intensywnego tempa, by czytelnika literacko upoić. Nawet przy tak ograniczonym polu do popisu pisarka bez pośpiechu potrafi wykreować odpowiednią atmosferę, zbudować relację czytelnika z nowymi postaciami, a na koniec zostaje jej dość czasu i miejsca na eskalację napięcia i kilka emocjonalnie znaczących scen. W dyskretny, nieoczywisty sposób pokazuje też, że mijający czas i zdobywane doświadczenia sprawiają, że nie da się wrócić do tego samego miejsca.

Czwarta część cyklu The Singing Hills Cycle jest też znacząca i stanowi swoistą klamrę właśnie za sprawą powrotu Chih „do domu”. Jest to znaczące z dwóch głównych powodów: postaciowo-emocjonalnego i światotwórczego. Klerycze wraca do miejsca i osób, które je ukształtowały i już to samo w sobie sprawia, że ciężar uczuciowy znacznie rośnie. Jeśli zaś chodzi o kreację świata, to ptasio-mnisi przybytek jest niejako centralny dla wszystkich wcześniejszych opowieści, a poprzez konflikt z mamuty ujeżdżającymi siostrami z klanu Coh Nghi Vo pokazuje, że mimo teoretycznie neutralnego charakteru i misji nie jest on zupełnie odcięty od przeróżnych zatargów polityczno-dynastycznych.

nghi vo foto

Mammoths at the Gates to kolejna wartościowa część w cyklu nowel Nghi Vo. Na niewielkiej przestrzeni, a jednocześnie bez pośpiechu potrafi tworzy ona poruszającą, urzekającą opowieść o stracie i radzeniu sobie z nią. Przy tym przemyca też wiele innych, niebłahych wątków. Pozostaje tylko pytanie: polscy wydawcy, czemu śpicie?

Sometimes, you cannot survive and still be who you were.