Alkohol i literatura od dawien dawna pozostają w trudnym związku. Nawet semantyka poprzez szklankę literatkę daje nam do zrozumienia, że pisarze od mocnych trunków nie stronią. Literatura pijacka nie należy może do forpoczty sztuki wysokiej, ale nie bez kozery Julian Tuwim spisał lat temu wiele „Polski słownik pijacki”. Nie stronić od biesiady to jedno, lecz popaść w nałóg to drugie. Autora powinno niby oddzielać się od dzieła, ale i tak przyznam, że Masakra została przeze mnie inaczej odebrana, gdyż Krzysztof Varga przyznaje się do alkoholizmu.
Stefanowi Kołtunowi nie powodzi się w życiu wcale tak źle. Jego kariera rockowa jest co prawda w zaniku, ale nadal czerpie z niej wystarczające korzyści majątkowe. Jest w stabilnym związku, ma dwójkę dzieci, mieszkanie na Saskiej Kępie i nie ma kredytu. Ma jednak jeden wielki problem: alkohol. Tym razem budzi się po tygodniowym ciągu i zauważa pewne poważne braki: brak telefonu, brak portfela oraz brak rodziny. Musi zmierzyć się z morderczym kacem, zbliżającym się zespołem abstynencyjnym, piekielnym upałem i (przede wszystkim) samym sobą. Niczym upadły heros rusza w alegoryczną wyprawę ulicami Warszawy. Peregrynując napotka między innymi Prezesa, Poetę, Docenta, a nawet utnie sobie pogawędkę ze zmarłym poetą.
Masakra to powieść, której urok kryje się głównie w języku. Styl Vargi nie jest może zbyt wyszukany, lecz korzystając z prostych środków potrafi on tworzyć zdania, która zapadają w pamięć. Czasem zachwycić potrafią dosadne porównania („Noc rozwijała się wspaniale, jak kobierzec utkany z wymiocin…”), czasem bolesne wyznania („Ciągnął pijaństwo ze strachu przed kacem, ze strachu przed życiem, a także ze strachu przed śmiercią”), a czasem celne refleksje („Coraz więcej było w Warszawie miejsc, które już nie istniały, miejsc- zjaw, duchów dawnych budynków, kin, sklepów”). Gdybym zakreślał, które mi się spodobały, to pewnie pokreśliłbym sporą część książki. Niektórych pewnie razić może wulgarność – nie jest ona jednak zbyt nasilona, a poza tym pasuje do protagonisty. Dobrze się też sprawdza w bardzo sugestywnych opisach z początku powieści: zaśmieconego mieszkania, zeszmaconego Stefana i jego delirycznych stanów.
Z tym protagonistą mam zresztą pewien problem – z jednej strony jest nośnikiem wielu ciekawych przemyśleń, uwag na temat historii, polskości czy też swojego stosunku do Warszawy, ale z drugiej czuć, że jest to raczej postać alegoryczna. Stefan Kołtun wygląda raczej na odzwierciedlenie pewnej drogi życiowej oraz symbol słabości i upadku. Nagromadzenie refleksji kłóci się zresztą z obrazem Stefana, który wyłania się w trakcie rozmów z innymi postaciami. W trakcie tych interakcji Stefan pozostaje raczej odbiorcą, nie wnosi wiele do konwersacji, poza nielicznymi cierpkimi uwagami – głównie przytakuje.
Wspomnianą alegoryczność powieści widać zresztą najlepiej na przykładzie innych postaci. Prezes, Docent, Poeta i inni znani są właśnie pod tymi określeniami, a nie imionami czy nazwiskami. Są to w zasadzie wydmuszki, które prezentują różne postawy względem polityki, sztuki czy też życia w ogóle. Nie pasuje mi za to ostatnia postać napotkania przez Kołtuna. Nie chcę za bardzo spoilerować, więc napiszę tylko, że dodanie tego wątku niepotrzebnie przenosi alegoryczność powieści na poziom nadprzyrodzony. Masakra zyskuje dzięki temu dodatkowy wymiar, ale jednocześnie gubi jednolitość.
Bohaterem zasługującym na osobny akapit jest Warszawa. Kołtun żyje ze stolicą w toksycznym związku – jednocześnie ją uwielbia i nienawidzi – a jego wyprawa pozwala zajrzeć do jej serca. Wiedziony kacem i potrzebą zapicia go rockman snuje rozważania na temat historii miasta, dzielnic z klimatem, pozbawionych osobowości apartamentowcach i wielu innych. Czytelnik przemierza wraz z nim uliczki, odwiedza knajpy i poznaje trapiące ją problemy. Piorunujące wrażenie robi scena przejazdu przez stolicę wraku smoleńskiego. Varga doskonale potrafi ująć polskie traumy. W tym ujęciu Warszawa jest odzwierciedleniem całego kraju, punktem skupienia nadwiślańskich bolączek. Mi do samemu do Warszawy daleko, a z niektórymi stwierdzeniami padającymi w książce się nie zgadzam, ale takie spojrzenie od środka jest ciekawe poznawczo.
W wywiadzie z Newsweekiem Varga stwierdził „To nie jest książka o moim alkoholizmie, bo co ludzi interesuje, że się schlałem i zeszczałem w łóżko? Mnie interesuje literatura” i przyznać trzeba, że jest to dobra literatura. Varga bardzo sprawnie posługuje się słowem i pozwala czytelnikowi cieszyć się dosadną frazą. Drobna niespójność związana z postacią pana Lucjana nie burzy bardzo pozytywnego wrażenia. Nie czytałem dotąd nic tego autora, ale ta Masakra zachęca mnie by poznać jego inne powieści. Może znajdę tam więcej takich zdań, jak to, które zostawiam Wam na koniec:
Śmierć i Warszawa, obie są kobietami, lesbijski związek Warszawy ze Śmiercią jest nierozerwalny, jedna z drugą od zawsze wylizywały sobie cipki, obie wsadzały sobie nawzajem języki w tyłki, Warszawa ze Śmiercią uprawiały seks w pozycji 69, były w związku partnerskim, którego nic nie mogło unieważnić, żaden sąd, żaden papież, ponieważ połączyła je Historia, która na świadka wzięła Syrenę z mieczem.
Beata
długo nie mogłam otrząsnąć się po przeczytaniu. już dawno żadna książka mnie tak nie rozwaliła.
pozeracz
Varga sprowadza do parteru i długo trzyma w tej niewygodnej pozycji,