Są takie książki, które za czytelnikiem chodzą i chodzą, ale jakoś ciągle się z tym czytelnikiem mijają. Ja mam tak z Czarodziejską górą, którą chcę przeczytać od dawien dawna. Wszystko, by wskazywało, że podobnie powinienem mieć z Meekhanem Roberta M. Wegnera – regularnie napotykam pozytywne recenzje, co jakiś czas ktoś wspomina, przy premierach kolejnych części zachwytów natężenie rośnie. Nawet Rosjanie się zachwycają! Jednak mimo tych zachwytów i mojej słabości do cykli, jakoś seria ta nie lądowała na żadnych moich listach. Zupełnie też zapomniałem, że czytałem daaaawno temu jego debiut w miesięczniku Science Fiction. Aż w końcu decyzję za mnie podjął inspirowany przez małżonkę Gwiazdor, który przyprawił mnie o Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ-Południe.
Imperium Meekhańskie to wykuty w boju kolos, leżący między Wielkimi Stepami i Szarym Oceanem oraz górskimi łańcuchami kraj nie ma sobie równych. Pochód do chwały zaczął się ponad tysiąc wcześniej, gdy natchniony przez Wielką Matkę Fregan-ken-Leow powrócił z pustyni i zabrał armię, która wyzwoliła meekhańskich osadników. Teraz jednak nadszedł czas stagnacji, a państwo powoli staje się ofiarą swoich własnych sukcesów. Jakiś czas temu niepokonana w tradycyjnych starciach armia okazała się niedostosowana do podjazdowych walk z plemionami koczowników, a teraz z pograniczy zaczyna napływać coraz więcej niepokojących sygnałów. Na północy żołnierze Szóstej Kompanii polują na górski klan Shadoree, który dopuścił się wyjątkowo brutalnych mordów, a na południu susza zaczyna dawać się wszystkim mocno we znaki. Gdyby zaś tego było mało, gdzieś w tle budzi się potężna magia, jakiej świat nie widział od lat.
Po przeczytaniu powyższego opisu czy też po prostu zapoznaniu się z ogólnym zarysem fabuły i zrębami wykreowanego przez Wegnera świata do głowy przychodzi pewne powiedzenie z dzwonami i trudnymi do zlokalizowania kościołem. Tak w zasadzie to w przypadku Meekhanu nie tyle nie można znaleźć kościoła, co tych kościołów jest wiele. Mówiąc zaś prościej, w czytelniku obytym nieco z fantastyką polską i nie tylko często będzie rodziło się odczucie „to gdzieś już było”. Chwiejące się w posadach imperium to motyw częsty (i historyczny), ale w połączeniu z dzielnym oddziałem, który podpadł komuś ważnemu, natychmiastowo przywodzi na myśl monumentalną sagą Stevena Eriksona. Górskie tereny pełne bojowych górali i brutalność wykreowanego świata kojarzyć się mogą z pisarstwem Feliks W. Kresa. Tu wytropić można nawet powiązanie bezpośrednie, choć zapewne nieumyślne. Otóż jedna z raz meekhańskiego świata określa się jako Ag’heeri lub Ag’ahher, co budzi asocjacje z kresową Egaheer. Jedynym tropem, który zirytował mnie poważniej, była swoista odmiana „kobiety w lodówce„. Miałem wrażenie, że pewna postać poboczna została wyjątkowo brutalnie zamordowana wyłącznie po to, by bohaterowie mogli popisać się honorem i pocierpieć przykładnie za Imperium.
Powyższe oraz pozostałe skojarzenia nie zaniżają wcale oceny, wręcz przeciwnie. Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ-Południe wytrzymuje bowiem te komparatywne starcia i może nie wychodzi z nich zwycięski, ale na pewno bez większego szwanku. Uniwersum Meekhańskie nie jest więc wielce oryginalnym światem przedstawionym, ale wyróżnia się w wystarczającym stopniu, by w połączeniu z dbałością o szczegóły i bogactwo dać efekt wielce zadowalający. Jest to bowiem świat o długiej historii, w którym zwycięzcy propagują swoje opowieści i wypierają inne dyskursy poza nawias, sprowadzając inne kultury do barbarzyńców. Starcie kultur i zderzenie z obcością oraz przepisywanie historii to jedne z ciekawszych wątków tego tomu. Tu nawet lud wskazujący fałsz mitu założycielskiego Meekhanu sam zniekształca swe początki, a wiedza to moc i ciężar. Ciekawie wypada też magia w formach różnych. Paranie się nią to sztuka niebezpieczna, wyczerpująca i wcale nie zapewniająca nietykalności. Do tego jak na razie Wegner dość ostrożnie dawkuje magiczne fajerwerki, skupiając się na „zwykłych” postaciach.
Protagoniści to zresztą dobry punkt wyjściowy, by dokonać porównania części północnej z południową. Dowódca górskiego oddziału, Kenneth-lyw-Darawyt, to człowiek honorowy i odważny, choć nieobyty w świecie politycznych machinacji, a Topór i skała to część militarna. Dla Yatecha d’Klleana honor jest nawet ważniejszy niż dla dowódcy Szóstej Kompanii Szóstego Pułku, ale miast poczucia dobrze spełnionego obowiązku sprowadza na niego konflikt iście tragiczny. W Mieczu i żarze nie brak przelanej krwi, ale ważniejszy jest tu indywidualny kunszt pozbawiania innych życia oraz/lub kończyn. O ile Kenneth-lyw-Darawyt to postać w zasadzie jednowymiarowa w swym honorze, to już droga Yatecha nie jest tak prosta. W tle wyrazistych, ciekawych postaci, które jeszcze zapewne odegrają ważkie role w historii Meekhanu. Wegnerowi udaje się bowiem przebiegle wpleść w zamknięte opowieści nieco wątków pobocznych, których domknięcia czytelnik będzie oczekiwał.
Nie będę się tu bawił w żadne rankingi i porównania z zachodnią fantastyką, a stwierdzę po prostu: Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Północ-Południe to bardzo dobre fantasy. Nie tylko nęcąco wprowadza w ciekawy, choć nie szalenie oryginalny, świat, ale i serwuje kilka poruszających historii. Są tu męstwo i honor, ale i rozdarcie i machinacje. Wszystko to spojone wprawnym językiem i stylem dopasowującym się do narracji sprawia, że niezmiernie cieszę się, że jeszcze trzy tomy przede mną.
Czy prawda służy wam jak zastraszony kundel, obszczekujący tego, kogo wskaże wasze poczucie winy?
Claudette
Doskonale wiem, jak to jest gdy jakaś książka za nami podąża! Ba, ja takich tytułów mam tabuny! Czasami mam nawet wrażenie, że leżąc w nocy w łóżku słyszę uporczywe i energiczne szeleszczenie kartek wzmocnione głosami w różnych językach 😉
I o ile „Czarodziejska góra” w duecie z „Ulissesem” urządzają sobie takie nocne posiadówki pod moim łóżkiem to Wegner do tej pory się jednak nie odważył. Może dlatego, że ja ogólnie z fantasy mam problem. Problem nawet nie tyle z fantasy, co z całą fantastyką. Nie bardzo lubię takie mało prawdopodobne historie. Jakieś ludy z obcych światów i planet to dla mnie kosmos. Nawet wątki fantastyczne w literaturze mnie denerwują. A Tolkiena przełknęłam z ledwością, chociaż i tak potem miałam niestrawność (chociaż „Hobbit” mi się podobał). I właściwie jedyną fantastyką, którą akceptuję to Świat Dysku oraz Pieśń lodu i ognia.
Czy nadaję się do czytania Wegnera? Czy Wegner nadaje się do czytania przeze mnie? Pewnie dopóki nie spróbuję to się nie przekonam. A Biblionetka uparcie mi jego książki poleca 🙂
pozeracz
Napotkałem już kilka razy tę niechęć do „nieprawdopodobieństwa” fantastyki. Na powierzchownym poziomie rozumiem, skąd ona może się brać, ale jest mi to odczucie na tyle obce, że pojmuje je jedynie teoretycznie. Jest sporo fantastycznych dzieł, które rzeczywiście prawdopodobieństwem nie grzeszą i wyglądają na tak zwaną „power fantasy”, ale dla mnie jest to to samo, co w przypadku większości powieści sensacyjnych. Ale często powieści fantastyczne są bardziej „realistyczne” i wewnętrznie składne niż te dziejące się w świecie realnym.
Ale skoro „Pieśń lodu i ognia” i „Świat Dysku” Ci podpasowały, to zaryzykuję stwierdzenie, że i Wegner powinien.
Moreni
Miałam nadzieję, że Ci się spodoba.:)
Aczkolwiek sam autor zdaje się rzeczywiście nie miał w planach nawiązywania do jakichkolwiek fantastycznych imperiów (a przynajmniej tak utrzymuje). Po prostu, jak zapewne ci wszyscy autorzy przed nim, inspiracje brał z mocarstw historycznych, i stąd podobieństwa (ale ani Ericksona, ani Kresa nie czytałam, więc nie będę się upierać).
W ogóle wątek pisania historii na nowo i dekonstrukcji mitów założycielskich jest bardzo silnie podkreślany w całej sadze i IMO jest to jeden z jej mocniejszych punktów.
Ale i tak bardziej podobały mi się opowiadania z drugiego tomu.
PS. Jest jeszcze jedno opowidanie do ściągnięcia za darmo z sieci – „Każdy dostanie swoją kozę”. Warto poczytać, bo powstało w tym samym czasie, co „Północ-Południe”, ale nie zakwalifikowało się do zbioru, bo nie pasowało tematycznie. No i jest ulubionym meekhańskim opowiadaniem samego autora.;)
Andrzej „Kruk” Appelt
Faktycznie, w kilku miejscach spotkałem uwagi, że Wegner wszystkimi czterema kończynami odżegnuje się od związków z Eriksonem i Kresem. Ponoć Eriksona nie czytał? Nie wiem jego sprawa…
Podobieństwa w każdym razie widać, a im więcej tomów tym bardziej. To raczej nie wynika z inspiracji historycznymi mocarstwami, bo rola i miejsce czynnie działających bogów to tak niezbyt historia, tylko raczej pewna wspólnota światów fantasy.
Tu nasuwa się pewna refleksja. To, że klasyka science fiction się gdzieś czytającym zagubiła to jedno, ale Kres???
Powiem Ci jedno, weź Ty przeczytaj „Księgę całości” Kresa bo to cykl bardzo zacny i moim skromnym zdaniem lepszy od sagi Wegnera. Na zachętę powiem tylko tyle, są kobiece bohaterki i to wspaniałe i jest ich mnóstwo bardzo wiele 😉 No i zwierzątka, takie śliczności kiciusie co się gadba nazywają. Co nie znaczy, że się nadają do wylegiwania, drapania i pieszczot. Jak ktoś spotyka gadba to należy grzecznie „dzień dobry” powiedzieć, może odpowie? A jak gadba ma założoną zbroję to lepiej zejść mu z drogi. To jedna z trzech ras rozumnych (tą trzecią są sępy, ale ich nie lubimy 😉 )
„Malazańska Księga Poległych” Eriksona to już trochę inna historia, chociażby na względu na objętość( tysiące stron), ale warto. Przy okazji, tu też znajdziesz wiele kobiecych postaci, także kluczowych, a od ilości ras można dostać zawrotów głowy 🙂 Co ważne cykl jest poprowadzony od początku do końca, wszystko składa się w spójną całość, ale to dopiero widać …po kilku tysiącach przeczytanych stron 😀
Wiem, znowu Cię namawiam, ale Kruki tak mają 😀
pozeracz
Nie wiem, czy Pożeracze tak mają, ale ja przyłączam się do poleceń. „Księga całości” świetną jest, choć według mnie momentami nierówną. No i Kres jest zdecydowanie bardziej okrutny dla swoich postaci niż Martin i Wegner razem wzięci. A i sępy miały swoją tragiczną historię. Od siebie polecę zaś drugi cykl Kresa, czyli „Zjednoczone Królestwa”, zwany też „Egaheer”. Jest krótszy i bardziej zwięzły, a w dodatku w sumie podobny do Meekhanu, gdyż z opowieści się składający.
A Erikson bywa wręcz przerażający w misternym snuciu intryg przez wiele tysięcy stron i pozostawaniu np. w tomie drugim tropu, który potem powraca z hukiem w kilka tomów później. W dodatku ten świat nadal się rozwija. Cały czas czeka na mnie „Stonewielder” z pobocznego cyklu Esslemonta.
Moreni
Przykro mi panowie, ale na „Księgę całości” nie dam się namówić. Należy do cykli celowo przeze mnie bojkotowanych.
@Andrzej „Kruk” Applet
Pisząc o inspiracji historycznej miałam raczej na myśli sam motyw imperium i jego prowadzenie, a nie bogów. Acz w sumie też nie zdziwiłabym się, gdyby w tej masie cykli fantasy, jaką dotąd wyprodukowano, niezależnie od siebie wymyślono dwa bardzo zbliżone motywy.
Ty mnie tutaj kotami pod włos nie bierz.;P Sam autor gadba nie lubił (jest w ogóle liczba mnoga tego rzeczownika?) i wielokrotnie wspominał, że jakby pisał cykl jeszcze raz, to by ich wyeliminował.:P
Chociaż jakieś opowiadania akurat bym sobie poczytała, trzeba internety przegrzebać…
A Eriksona to już od dawna mam na liście, tylko te tysiące stron… (ostatnio takie objętości onieśmielają mnie jakoś bardziej).
@pozeracz
A które to „Zjednoczone królestwa”? To samo, co „Piekło i szpada” (internety mówią, że tak)?
Erikson to klasyk, ale taka niemożliwie wielka kobyła…
Andrzej „Kruk” Appelt
Wyjaśnisz przyczyny bojkotu?
…jaka tam kobyła, te trochę więcej stron? Ale się czyta!
Moreni
@Andrzej „Kruk” Applet
Oczywiście, że mogę.:) P prostu jest niedokończony z winy autora. Nie czytuję takich cykli programowo. (Białołęckiej w pewnym sensie do tej pory żałuję).
Andrzej „Kruk” Appelt
Czekaj, czekaj… rozumiem Twój punkt widzenia, ale w zasadzie to co jest daje niezły obraz całości (mówię o uniwersum Szereru). I więcej nie będzie 🙁
Sytuacja jest mimo wszystko bardziej komfortowa niż w przypadku autorów paplających, że owszem będą kontynuacje, kiedyś, pewnie tak z dziesięć i inne takie głupoty. Temat na szerszą dyskusję 🙂
Moreni
Chyba jednak nie dam się przekonać. Z drugiej strony, to też wyjaśnia trochę popadanie Kresa w niepamięć. Żaden wydawca nie wznowi niedokończonego cyklu, a stare wydania już od dawna trudno dostać (choć losowe tomy pojawiają się czasem w taniej książce).
Kres jest chyba jedynym naszym pisarzem, który jasno powiedział, że koniec pieśni (taka Ewa Białołęcka nie powiedziała, ale). I ja to szanuję, bo uważam, że autor ma do tego prawo (była tu kiedyś zresztą dyskusja na ten temat). Tylko że ja mam prawo takiego autora nie czytać.
Andrzej „Kruk” Appelt
Ależ nie naciskam, broń mnie Cthulhu, widzę, że czas napisać coś o „Księdze całości” 🙂
Tak przy okazji, BookRage wydali komplet „Księgi…” i się ludzie dopominali co by może jednak autor coś tam dokończył, trochę obok, bo mówili o „Jeźdźcach Równin” (poza cyklem, choć to samo uniwersum), a brakujące zakończenie to się chyba miało nazywać „Wieczne Cesarstwo/Imperium”(?).
Moreni
To był jeden z tych fajnych BookRage, które robili, jak jeszcze nie miałam na czym czytać ebooków, tak?:)
Ja też bym bardzo chciała, żeby autor dopisał zakończenie (najlepiej do wszystkiego, do czego mu tam zakończeń brakuje) bo ogóle wielką szkodą dla polskiej fantastyki jest, że przestał. Ale po tylu latach tosię raczej nie doczekamy.
pozeracz
Aleście się ładnie rozdyskutowali. Oby tak dalej.
Ja tylko dodam od siebie, że poszczególne tomy „Księgi całości” stanowią osobne… całości. Postaciom zdarza się powracać, ale tak w zasadzie to każdą z nich można czytać bez znajomości poprzedniej i Kres nie posługuje się końcowoksiążkowymi cliffhangerami.
Andrzej „Kruk” Appelt
No właśnie, że nie jeden 😀 Był rozrzucony po kilku pakietach, takie podgrzewanie atmosfery 😀
BookRage, co by nie mówić, dużo zrobili dla fantastyki, przypomnienie Anny Brzezińskiej, w tym moje ukochane „Wody głębokie jak niebo”, czy Wawrzyńca Podrzuckiego z cyklem Yggdrasill (poprawiony pierwszy tom)…
Moreni
O, na Podrzuckiego to już się załapałam nawet (choć jeszcze nie czytałam). Ogólnie sporo polskich autorów wykorzystało BookRage do przypomnienia się (Janusz przed publikacją nowego cyklu) czy też wydania tego, co w normalnym obiegu pójść nie mogło (na przykład mikropowieść Kańtoch, która okazała się za długa do zbioru opowiadań, a za krótka na osobną publikację). W ogóle polska fantasy (SF jakby mniej) cierpiała do niedawna na palący brak świeżych (i odświeżonych) nazwisk…
Ambrose
Ta książka, czy wręcz cały cykl, nie kroczą za mną zbyt drapieżnie, ale przyznaję, że także naczytałem się sporo pozytywów, które sprawiają, że w umyśle powstała ochota, by zagłębić się w świat wykreowany przez Wagnera. I chociaż jak wspominasz nie jest to seria przełomowa, albo awangardowa, ale to właśnie z uwagi na nutkę przewidywalności połączoną z solidnością, bardzo chciałbym kiedyś znaleźć czas i zawędrować do Meekhanu.
pozeracz
Polecam, polecam. Sam na pewno sięgnę po kolejne tomy. I to z nadzieją, że będzie jeszcze lepiej.
Knight Martius
Cykl Roberta M. Wegnera to jedna z pozycji, które mam zamieszczone na dłuuugiej liście zaległości książkowych do nadrobienia, ale wciąż ich nie nadrobiłem. I właśnie z powodu dłuuugości tej listy jeszcze trochę się z tym zejdzie, zwłaszcza że już jakieś cykle mam rozpoczęte. 🙂
Choć kiedyś podchodziłem dwukrotnie do opowiadania „Wszyscy jesteśmy Meekhańczykami” (można je ściągnąć legalnie i za darmo z sieci) i za drugim razem całkiem mi się ono spodobało. Do tego stopnia, że po Wegnera postaram się sięgnąć raczej wcześniej niż później.
pozeracz
Lista wieczną jest i nigdy się nie kończy. Lista rośnie wiecznie i w końcu ogon swój pożre, a wtedy nastanie mrok i zmysłów pomieszanie.
Agnes
Przepadam za Wegnerem, czytałam wszystko i czekam na więcej. Lubię go nawet wtedy, gdy opisuje bitwy ( jestem mocno pokojowa i nie lubię, gdy walczą), bo robi to znakomicie. Czekam na kolejne tomy Meekhanu.
pozeracz
Opisy bitew zdecydowanie wychodzą mu świetnie. Widać to zwłaszcza w „Północy”. Ile jeszcze ma być Meekhanów?
Moreni
Razem wszystkich chyba 7.
Piotr
Również bardzo lubię książki Wegnera. Po prostu warto przeczytać. A swoją drogą, ciekawa recenzja. 🙂
pozeracz
Pytam bez złośliwości: a cóż w niej tak ciekawego? 😉