W przypadku Harukiego Murakamiego byłem czytelniczym hipsterem, czyli zacząłem go cenić jako autora zanim jeszcze zawojował polski rynek. Zaczęło się od Norwegian Wood, potem Kafka na brzegu i byłem kupiony. Podobała mi się mieszanka poetyckiego języka, wyalienowanych bohaterów, sentymentalnej atmosfery, muzyki i niepokojących, absurdalnych wtrętów rodem z realizmu magicznego. Nieodgadnione przypadki osobowo-literackie sprawiły, że Mężczyźni bez kobiet to mój powrót do Murakamiego po dość długiej przerwie.
Niezwykle trafny opis zbioru sprawia, że trudno tu napisać coś, co nie byłoby oczywiste. Na początek zasieję więc ziarno niepewności. Otóż, opowiadań jest siedem i poświęcone są one rozważaniom nad miłością i samotnością, która następuje gdy miłość pryska lub znika obiekt tego uczucia. Zgodnie z tytułem siedem opowiadań powinno równać się siedmiu mężczyznom, lecz nie do końca tak jest. Jeden z protagonistów stanowi nawiązanie do Kafki (choć nie tego na brzegu) i chyba nie do końca mu po drodze z człowieczeństwem. Dworowania dość, pora na sedno.
Na początek wspomnę o wątku nieco nietypowym, a mianowicie o muzyce. Twórczość Japończyka od samego początku mi grała, w znaczeniu niemal dosłownym. Dzięki Norwegian Wood wróciłem do Beatlesów, a tytułowy utwór i Moon River zawsze będą przywodzić mi na myśl pierwsze „chwile” z tym autorem. Od samego początku mam zwyczaj wyszukiwania utworów wspominanych lub słuchanych przez bohaterów jego prozy i odsłuchiwania ich albo w trakcie lektury, albo w jej okolicach. I Mężczyźni bez kobiet nie są tu wyjątkiem. Najbardziej oczywistym nawiązaniem są tytuły dwóch pierwszych opowiadań zapożyczone z piosenek Czwórki z Liverpoolu. Zresztą Yesterday odgrywa ciekawą rolę w opowiadaniu o tym samym tytule. Do tego mamy nieco leniwego jazzu i elevator music. Pozwolę i Wam wczuć się w klimat.
Muzyka to jednak tylko dodatek – głównym motywami zbioru są miłość i samotność. W tym kontekście tytuł jest zwodniczy. O ile w sensie formalnym protagoniści rzeczywiście są samotni, to bez kobiet nie byłoby tych opowiadań. Kobiety są więc obecne, ale na różne sposoby. Związki damsko-męskie są tu rozpatrywane między innymi w kontekście pożądania, uzależnienia, rozstania i wierności. Elementem wspólnym jest to, że na ten lub inny sposób bohaterowie zmuszeni są do refleksji na temat tych związków. Jeden z bohaterów próbuje zrekonstruować traumatyczne przeżycia z przeszłości, jak w opowiadaniu Drive my car, a inny musi dojrzeć do tego, by dopuścić do siebie uczucie straty. Dzieje się tak w opowiadaniu Kino, które jest według mnie najlepszym w zbiorze, gdyż jest w nim najwięcej tego, co w Murakamim lubię. Jest niesamowitość, shintoizm, emocje i zakończenie pozostawiające swobodę czytelnikowi. Gdybym miał stworzyć szybki i prosty test na harukifilię, to składałby się on właśnie z tego opowiadania.
Od strony stylistycznej Mężczyzn bez kobiet głównym wyróżnikiem jest prostota. Nie ma tu żadnych językowych fajerwerków, nawet pod względem metafor autor jest oszczędny. Prostota ma jednak w sobie dużo uroku i według mnie stanowi o sile tego zbioru. Zdecydowana większość z nich opowiada o zwyczajnych ludziach i ich ludzkich problemach. Stylistyczne rozbuchanie mogłoby popchnąć czytelnika zupełnie inne tory. Wyjątkiem jest tu opowiadanie Zakochany Samsa, które stanowi hołd i swoiste uzupełnienie Przemiany Franza Kafki. Główny bohater tego opowiadania dopiero odnajduje się w swym człowieczeństwie, a jego perspektywa naznaczona jest robaczywością. W dodatku w typowy dla siebie sposób Murakami część refleksyjnego ciężaru przenosi na czytelnika. Czasem bowiem opowiadania kończą się bez żadnego wyrazistego finału, a czasem niemal prosząc się o ciąg dalszy. Czasem taka otwartość może irytować, ale tu tak nie jest ze względu na to, że w tych opowiadaniach fabuła jest na drugim planie. Same zdarzenia stanowią tu jedynie punkt wyjścia i ramę dla uczuć i refleksji.
Widzę, że tekst ten przybrał formę pół recenzji, pół gawędzenia o Murakamim w ogóle. Ten typ tak ma. Proza Murakamiego wpędza mnie w takie sentymentalno-narracyjne stany, a Mężczyźni bez kobiet to nie wyjątek. Ten zbiór opowiadań okazał się bardzo dobrym powrotem. Na niewielkiej ilości stron autor zmieścił wiele oblicz miłości i samotności. Szkoda tylko, że wydawnictwo Muza zdecydowało się ilość stron sztucznie zwiększyć – rozstrzelona czcionka i wielkie marginesy to nie coś, co Pożeracze lubią najbardziej.
Jakby wycierała mokrym gałgankiem tablicę, ścierała ułamki niechcianych, upartych wspomnień albo zmartwień, o których nie chciało się pamiętać.
FatalneSkutkiLektur
A ja jakoś się wstrzymuję przed lekturą, odkąd usłyszałam opinię, że tłumaczenia brzydkie. Nie wiem na ile to słuszna opinia osoby, która japońskiego nie zna, ale czytała Murakamiego po angielsku i wyraziła ją po zetknięciu z polskim wydaniem.
Takim sposobem możliwe, że irracjonalnie omijam.
Ambrose
To może w ramach przeciwwagi podam opinię prof. Mikołaja Melanowicza, uważanego w naszym kraju za czołowego japonistę, który przekłady Anny Zielińskiej-Elliott uważa za b. dobre 🙂
pozeracz
Ni autorytetem, ni japonistą nie jestem, ale gotowym się zgodzić z profesorem. Czytałem część powieści po angielsku, a część po polsku i na tyle, na ile potrafię, oba przekłady oceniam bardzo wysoko. Zresztą Anna Zielińska-Elliot to dość ciekawa osoba, mocno zainteresowana twórczością Murakamiego pod kątem akademickim.
Leżę i czytam
O, u mnie też się zachwyt nad Murakamim zaczął od „Norwegian Wood”. A właściwie – zaczął i szybko skończył… Kilka następnych prób było niewypałem. Te opowiadania kuszą, żeby dać jego książkom jeszcze jedną szansę.
pozeracz
A cóż tak Szanowną Panią zawiodło? Mi się jedynie ciężko przedzierało przez „Koniec świata i hard-boiled wonderland”.