Może nieco zapachnie to oczywistą oczywistością, ale są takie wydarzenia życiowe, które zmieniają nie tylko punkt widzenia, ale też odbieranie literatury. Ja najbardziej odczułem to przy lekturze Drogi Cormaca McCarthy’ego. Czytałem ją dość krótko po tym, jak zostałem ojcem, i momentami musiałem emocjonalnie odcinać się od treści. Niebieska Księga z Nebo to powieść, której trudno do prozy Amerykanina nie odnosić, ale jednocześnie i bardzo od niej różna.
Rowenna wiodła smutnie przeciętne życie w zwyczajnie przeciętnym walijskim miasteczku. Samotnej matce nie było łatwo, ale potrafiła znaleźć sobie pracę i miejsce na uboczu społeczeństwa. Wszystko odmienił Kres. Zaczęło się od niejasnych wieści z Anglii, pogłosek o wybuchu bomb, ale to awaria sieci elektrycznej była tym najbardziej namacalnym zwiastunem zmian. Przetrwanie w tych warunkach wraz z kilkuletnim Siônem będzie wymagało wielkiej wytrwałości i nauczenia się samowystarczalności.
Niebieska Księga z Nebo to opowieść narracyjnie dwudzielna – rozdziały pisane są z perspektywy Rowenny i Siôna. Główną konsekwencją tego podziału jest różnica w czasowym ukierunkowaniu optyki. Mówiąc zaś prosto, matka spogląda głównie w przeszłość, a syn (z przyczyn oczywistych) opisuje wydarzenia po Kresie. O ile znakomita większość literatury postapokaliptycznej skupia się na ukazywaniu ludzkiego okrucieństwa w obliczu zagłady, to powieści Walijki znacznie bliżej do Przypadków Robinsona Crusoe niż wspomnianej Drogi. Widać to zwłaszcza w częściach, w których ze szczegółami opisywane są kroki na drodze do samowystarczalności: budowa szklarni, rolnicze początki i tym podobne. Sam Siôn dojrzewa oraz nabywa tężyzny fizycznej i mimo ograniczenia edukacji serwowanej przez matkę, paradoksalnie jego sytuacja zdaje się być lepsza niż by miała być przed Kresem, która wymazała społeczny kontekst jego wychowania (samotna matka, średnie wykształcenie itd.).
Natomiast retrospektywy matczyne podkreślają, że przedkresowa normalność wcale nie była lepsza od pokresowych trudów. Mimo otarcia się o śmierć i pewnego traumatycznego przeżycia, fizyczny trud zbliża ją z synem. Świat odarty z odwracających uwagę mediów i portali społecznościowych nie przeszkadza im w bliskości. Odwrócenie priorytetów spowodowane zagładą niejako daje Rowennie drugą szansę, która ta zdaje się skrzętnie wykorzystywać. Niebieska Księga z Nebo to jednak nie tylko sielanka, a autorka potrafi wiarygodnie oddać tęsknoty, lęki oraz traumy związane z negatywnymi aspektami Kresu. Ciekawym wątkiem jest też zestawienie samowystarczalnej lokalności z technologicznie groźnym światem zewnętrznym. Siôn kształci się literacko na przypadkiem zdobytych książkach pisanych po walijsku, walijska ziemia daje im pożywienie i schronienie, a największe zagrożenie związane jest z pobliską elektrownią atomową, Wylfa (swoją drogą, cóż za pięknie złowróżbna nazwa).
Niebieska Księga z Nebo zdecydowanie nie jest tradycyjną powieścią postapokaliptyczną i podejście do niej z takimi oczekiwaniami może prowadzić do rozczarowania. Zagrożenia dla głównych bohaterów są tu raczej statyczne, największe napięcie wiąże się z relacjami międzyludzkimi, a całość dla niektórych może wypadać nieco nazbyt idyllicznie. W tym kontekście jednak bardzo ciekawie pod kątem interpretacyjnym wypada zakończenie.
Niebieska Księga z Nebo to ciekawa literatura, która w teorii powinna mieć problem ze znalezieniem odpowiedniego odbiorcy. Postapokaliptyczna opowieść bez epatowania ludzkim okrucieństwem i zepsuciem, a w ciepły niemal sposób ukazujące relacje matki z synem nie do końca wpasowuje się w kanon. Jednak dwutorowa narracja w połączeniu z ciekawie pokazanym kontrastem między lokalnym a światowym/technicznym oraz zakończenie o bogatym potencjale interpretacyjnym czynią z dzieła Walijki dzieło godne uwagi. No i warto odnotować, że jest to tłumaczenie z walijskiego właśnie i o ile mogę to ocenić, Marta Listewnik spisała się bardzo dobrze.
Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję
Niebieska Księga z Nebo dróżką dotarła też tu:
Obdarłem królika ze skóry i przyniosłem do domu ze słowami: „Wszystkiego najlepszego, Mamo”. Wcześniej rano wziąłem kartkę urodzinową i postawiłem ją na półce nad kominkiem. Na kartce jest obrazek z samochodem wyścigowym i napis HAPPY BIRTHDAY SIX TODAY, ale to nic nie szkodzi. To ostatnia, która została.
Ambrose
O proszę, a mnie takie nietypowe podejście do konwencji postapo bardzo się podoba. Pomysł, by pokazać, że to co dla jednych jest końcem świata, dla innych może stanowić drugą szansę i okazję, by spróbować wszystkiego jeszcze raz, wydaje się b. ciekawy i z przyjemnością zapoznam się z nim osobiście. Będę rozglądał się za tą powieścią.
pozeracz
Tak, i to w dodatku w kontekście pozytywnym. Bo w przeróżnych narracjach postapokaliptycznych przeważnie to przeróżne osobniki psychopatyczne, sadystyczne i tym podobne dochodzą do władzy, zyskują drugą szansę właśnie.